Rysowała: Dominika Tobor

Zaczęła od marginesów w szkolnych zeszytach. Tak, podczas lekcji w podstawówce, ćwiczyła swoją kreskę, która dziś jest jej znakiem rozpoznawczym. Charakterystyczne są zaś dla niej prostota, detale i… poczucie humoru. Dominika Tobor, studentka Politechniki Śląskiej, ma już za sobą w rysunku pierwsze sukcesy, a marzy o ilustrowaniu książek.  
więcej

Szefowa Europy Centralnej i jej Gliwice: bizneswoman zakręcona na punkcie lokalnej historii

Gliwicka starówka. – Najbardziej fascynuje mnie trakt od Rynku, poprzez ulice Plebańską, Wieczorka (dziś o. Siemińskiego), do Kościoła pw. Podwyższenia Krzyża Świętego. W jednym z roczników muzealnych przeczytałam, jak to kiedyś, wozami, jechało się za miasto do franciszkanów (w sąsiedztwie tego kościoła był klasztor – red.). Uświadomiłam sobie wtedy, że świat nam się skurczył. Strasznie mnie kręci wyobrażenie, jak ówcześni gliwiczanie przemierzali tę drogę. Gdyby tak można choć na chwilę znaleźć się w dawnych Gliwicach...
Wie, czego chce od życia. Zdecydowana bizneswoman, która po godzinach pracy zmienia się w kochającą mamę i żonę. W wolnych chwilach bardzo lubi spacerować. czytać książki. Uwielbia hodować kwiaty i gotować. - Ostatnio moi mężczyźni nie są zbyt zadowoleni z menu, bo zmodyfikowałam nieco dietę i teraz zdrowo się odżywiamy – śmieje się. - Ale nie zawsze ich „terroryzuję”, czasem upiekę pizzę. Ma ogromne poczucie lokalnej tożsamości. Uwielbia historię miejsca, w którym żyje. Z pasją czyta wszelkie publikacje na temat dawnych Gliwic, spaceruje po mieście i odkrywa jego tajemnice.
 

Galeria zdjęć

więcej

Stefan Żeromski. Nie pisarz, ale najsłynniejszy gliwicki ratownik

Szkoła Podstawowa nr 28 przy ul. Marcina Strzody. Kuźnia sportowych talentów. Tutaj uczyli się uznani gliwiccy biegacze, tenisiści, koszykarze. –Ta szkoła ukształtowała mój sportowy charakter. Miło wspominam nauczyciela wychowania fizycznego, pana Babiaka. Pamiętam, jak po lekcjach pastowaliśmy piłki, żeby na drugi dzień nadawały się do gry. Reprezentowałem szkołę na różnych zawodach.
Dzieciaki, choć bywa surowy w ocenach, uwielbiają go. A to krzyknie na jakiegoś małolata w basenie, a to ściągnie klapek z nogi i postraszy innego podopiecznego. Może to, z pozoru, niezbyt wychowawcze, ale nikt się nie obraża. No bo jak można się gniewać na kogoś, kto tryska energią, humorem, a swojej pracy oddaje całe serce. Każdy, kto liznął w Gliwicach pływackiego bakcyla, z pewnością zna lub słyszał o tym niezwykle sympatycznym człowieku, który imię i nazwisko ma literackie.

Galeria zdjęć

więcej

Nina Stachurska, prezeska PCK. Kocha Gliwice i pomaganie ludziom

Polski Czerwony Krzyż przy ul. Wrocławskiej. - Spędzam tu połowę swojego życia. I nie narzekam. Zebrała się grupa fantastycznych ludzi, dla których pomoc innym jest prawdziwą misją – mówi. - Bożena Pawełek, Waldek Pigulak i inni. Nie szukamy splendoru, pieniędzy. Chcemy dawać cząstkę siebie potrzebującym. Nie raz zakasujemy rękawy i przerzucamy tony towaru, bo wiemy, że przyjdą nasi podopieczni i trzeba im wydać żywność czy odzież. Pomoc biednym uczy pokory, nigdy nie wiadomo, co nas czeka jutro.
Dziś, za sprawą Stachurskiej, siedziba PCK wygląda o niebo lepiej niż kilkanaście lat temu. Przeprowadzono gruntowny remont, wszędzie czysto i schludnie. Bo pani prezes lubi porządek. Na każdym kroku widać jej rękę.
Pomagać lubiła zawsze. - Kiedy miałam dziesięć lat, zobaczyłam w oknie na parterze kamienicy, w której mieszkałam, małą, może trzyletnią dziewczynkę - wspomina. - Była bardzo umorusana. Z koleżankami zabrałyśmy ją stamtąd,  umyłyśmy w misce i nakarmiłyśmy. Potem, z powrotem przez okno, wsadziłyśmy do mieszkania i powiesiłyśmy na szyi kartkę z napisem „niewidzialna ręka” (ten napis to było pokłosie emitowanego w latach 60. i 70. programu telewizyjnego o tym samym tytule, który zachęcał młodzież do bezinteresownego pomagania innym – red.). W ramach „podziękowań” dostałam burę od mojej mamy, bo z kolei mamie tej dziewczynki, którą umyłam, nie spodobało się, że bez pytania zabrałam jej córeczkę. A ja dalej uważam, że ta pani nie miała racji (śmiech). Zresztą, ja jestem uparciuch. Jak wiem, że mam rację, to jej bronię. Ustępuję, gdy ktoś mnie przekona.     
   

Galeria zdjęć

więcej

Kijewski: jeśli coś robię, zawsze na sto procent. O wujku, którego wszyscy lubią

Dom Dziecka nr 2 przy ul. Zygmunta Starego. W „dwójce” przepracował 17 lat (teraz działa w DD nr 4). - To był fajny czas – przekonuje. - Obok mieliśmy boisko, na którym mogliśmy trenować. Przez tę pracę poznałem mnóstwo fantastycznych ludzi. Z wieloma do dziś łączy mnie przyjaźń.
Podkreśla, że bardzo lubi swoją pracę. - Moi podopieczni potrafią być bardzo wdzięczni. Na przykład wtedy, kiedy mówią, że wujek Wojtek robi najlepszą jajecznicę na świecie (śmiech).
Kiedyś żołnierz i sportowiec, teraz nauczyciel, wychowawca i społecznik. Urodził się 54 lata temu w Szubinie, niedaleko Bydgoszczy, w rodzinie weterynarzy. Nie poszedł w ich ślady, chociaż rodzice w pewnym sensie przyczynili się do tego, że został sportowcem.

Galeria zdjęć

więcej