- Ja mam chyba jakiś zespół niespokojnych rąk – śmieje się 53-letnia Monika Czarnejko z Taciszowa. – Nie potrafię spokojnie siedzieć na fotelu, oglądając telewizję. Muszę coś robić. Efektem tej „choroby” są piękne obrazy, zegary z papierowej wikliny i własnej roboty zabawki z włóczki.
Nie jest rodowitą Ślązaczką, choć mieszka w naszym regionie już
kilkadziesiąt lat. Urodziła się na Mazowszu, a dzieciństwo spędziła w
Łowiczu. Zawsze lubiła malować i pewnie dlatego po skończonej
podstawówce rozpoczęła naukę w szkole plastycznej. – Malował mój ojciec,
moja babcia – tłumaczy. – Pewnie mam to gdzieś w genach.
Niestety, kłopoty rodzinne sprawiły, że po pierwszym roku musiała zrezygnować. Pojechała na Śląsk, tam skończyła najpierw zawodówkę, potem liceum ekonomiczne. Tu poznała swojego męża. Ślub, dzieci, praca. O sztuce nie było mowy. Pasja na nowo odrodziła się w Taciszowie, gdzie kilka lat temu Czarnejkowie wybudowali dom. – Mąż na co dzień pracuje w Austrii – wyjaśnia pani Monika. – Całymi dniami jestem sama, więc jakoś tę nudę trzeba było zabijać.
Moja rozmówczyni prezentuje swój dorobek artystyczny. Kilkadziesiąt obrazów malowanych w oleju, akrylu, obok szkice ołówkiem. Dominuje przyroda. Motywy roślinne, konie. Są też portrety i obrazy religijne.
- Pierwszy, jaki namalowałam, to były czerwone maki – mówi. – Na początku były wyłącznie kwiaty. Uwielbiam przyrodę, zwierzęta. Potem kuzyn poprosił mnie, żebym namalowała konia. Przyniósł mi jakieś zdjęcie z internetu. Końcowy efekt tak mi się spodobał, że stworzyłam dwa identyczne obrazy: jemu i sobie.
Pani Monika maluje też obrazy religijne. Chrystus, Matka Boska, Chrystus ukrzyżowany, Matka Boska Częstochowska, portret Jana Pawła II.
- A propos portretów – wspomina taciszowianka. – Inspiracją były urodziny mojej wnuczki Mai. Przyszła na świat dwa i pół roku temu i od razu oszalałam na jej punkcie. Zaczęłam szkicować jej buźkę i stwierdziłam, że muszę się nauczyć malować twarze. Metodą prób i błędów w końcu się udało.
Mała Maja do tego stopnia absorbuje babcię Monikę, że ta, szukając możliwości realizowania swojej pasji, wyjeżdża systematycznie do męża i tam maluje. Efektem jest na przykład bajkowy obrazek przedstawiający jedno z austriackich miasteczek. - Jestem taką osobą, że jak coś mi się podoba, to zaraz chciałabym to uwiecznić – mówi Monika Czarnejko.
Artystka z Taciszowa ciągle się uczy. Nie tak dawno chodziła na warsztaty dla seniorów +50. Efekty widać w postaci zabawnych zegarów zrobionych z papierowej wikliny. – Mechanizm pochodzi z kupionej za parę złotych chińszczyzny. Urządzenie przełożyłam na nowy cyferblat – wyjaśnia.
Od chwili pojawienia się na świecie Mai, pani Monika robi zabawki z włóczki, które dumnie stoją na parapecie. Lalki, clowny, misie, myszki, zajączki. – Kiedyś robiłam na drutach piękne swetry dla moich dzieci. Wszyscy w przedszkolu im zazdrościli. Potem moda minęła, teraz odkurzyłam dawne hobby.
Zabawki „made by Monika Czarnejko” zrobiły furorę na ostatniej nocy świętojańskiej w Pławniowicach. – Ludzie z zainteresowaniem je oglądali, pytali, jak je robić. Z synową wymyśliłyśmy, że będziemy pisały bloga na ten temat. Mam nawet tytuł – „schowek pod schodami”. To miejsce, gdzie pcham wszystkie swoje prace – śmieje się taciszowianka.
(san)
Niestety, kłopoty rodzinne sprawiły, że po pierwszym roku musiała zrezygnować. Pojechała na Śląsk, tam skończyła najpierw zawodówkę, potem liceum ekonomiczne. Tu poznała swojego męża. Ślub, dzieci, praca. O sztuce nie było mowy. Pasja na nowo odrodziła się w Taciszowie, gdzie kilka lat temu Czarnejkowie wybudowali dom. – Mąż na co dzień pracuje w Austrii – wyjaśnia pani Monika. – Całymi dniami jestem sama, więc jakoś tę nudę trzeba było zabijać.
Moja rozmówczyni prezentuje swój dorobek artystyczny. Kilkadziesiąt obrazów malowanych w oleju, akrylu, obok szkice ołówkiem. Dominuje przyroda. Motywy roślinne, konie. Są też portrety i obrazy religijne.
- Pierwszy, jaki namalowałam, to były czerwone maki – mówi. – Na początku były wyłącznie kwiaty. Uwielbiam przyrodę, zwierzęta. Potem kuzyn poprosił mnie, żebym namalowała konia. Przyniósł mi jakieś zdjęcie z internetu. Końcowy efekt tak mi się spodobał, że stworzyłam dwa identyczne obrazy: jemu i sobie.
Pani Monika maluje też obrazy religijne. Chrystus, Matka Boska, Chrystus ukrzyżowany, Matka Boska Częstochowska, portret Jana Pawła II.
- A propos portretów – wspomina taciszowianka. – Inspiracją były urodziny mojej wnuczki Mai. Przyszła na świat dwa i pół roku temu i od razu oszalałam na jej punkcie. Zaczęłam szkicować jej buźkę i stwierdziłam, że muszę się nauczyć malować twarze. Metodą prób i błędów w końcu się udało.
Mała Maja do tego stopnia absorbuje babcię Monikę, że ta, szukając możliwości realizowania swojej pasji, wyjeżdża systematycznie do męża i tam maluje. Efektem jest na przykład bajkowy obrazek przedstawiający jedno z austriackich miasteczek. - Jestem taką osobą, że jak coś mi się podoba, to zaraz chciałabym to uwiecznić – mówi Monika Czarnejko.
Artystka z Taciszowa ciągle się uczy. Nie tak dawno chodziła na warsztaty dla seniorów +50. Efekty widać w postaci zabawnych zegarów zrobionych z papierowej wikliny. – Mechanizm pochodzi z kupionej za parę złotych chińszczyzny. Urządzenie przełożyłam na nowy cyferblat – wyjaśnia.
Od chwili pojawienia się na świecie Mai, pani Monika robi zabawki z włóczki, które dumnie stoją na parapecie. Lalki, clowny, misie, myszki, zajączki. – Kiedyś robiłam na drutach piękne swetry dla moich dzieci. Wszyscy w przedszkolu im zazdrościli. Potem moda minęła, teraz odkurzyłam dawne hobby.
Zabawki „made by Monika Czarnejko” zrobiły furorę na ostatniej nocy świętojańskiej w Pławniowicach. – Ludzie z zainteresowaniem je oglądali, pytali, jak je robić. Z synową wymyśliłyśmy, że będziemy pisały bloga na ten temat. Mam nawet tytuł – „schowek pod schodami”. To miejsce, gdzie pcham wszystkie swoje prace – śmieje się taciszowianka.
(san)
Komentarze (0) Skomentuj