Po pierwszej rozmowie wyszłam na spacer z psem. Wewnątrz wciąż trawiłam usłyszane słowa. Z rozmyślań wyrwał mnie warkot silnika nad głową. Przelatywał samolot, pewnie rekreacyjny, z naszego lotniska. Wyobraźnia podsunęła mi jednak inne obrazy. Zobaczyłam bomby spadające z niego wprost na nasze osiedle. Na naszą spokojną sypialnię, zasiedloną głównie rodzinami z małymi dziećmi. Przez chwilę poczułam to, co czuć mogą mieszkańcy Ukrainy. Przerażenie.

Mariana: Nie mogę siedzieć bezczynnie

Z Pustomytów, miasta niedaleko Lwowa, wyjechała o 5.00. Wraz z mężem, synami Marczykiem i Davidem, bratową Zorianą, małym dzieckiem i teściami po cichu ruszyli z podwórka. Początkowo planowali jechać na wieś, ale obok niej jest garnizon wojskowy, często ostrzeliwany. Mariana wspomina też o Rosjanach, którzy żyli wśród Ukraińców, a teraz prowadzą akcje dywersyjne.
Mąż odwiózł ją do granicy i wrócił. Mariana postanowiła w duchu, że zostawi dzieci z bratową w bezpiecznym miejscu i pojedzie do niego. Bardzo się o niego boi. Gdy o tym usłyszał, nakrzyczał na nią. Tylko wiara w to, że są bezpieczni, daje mu siłę do działania.
Ojciec jej męża wrócił do Lwowa z pomocą humanitarną. Teściowa wpisała się na listę osób, które mogą wziąć do siebie uchodźców. Kobiety w ciąży, małe dzieci… Nie mają dokąd pójść, ani gdzie wrócić. Teściowa Mariany będzie ich karmić – kupiła w Polsce mąkę, zamierza piec chleby.
- Dzieci nie powinny spać na materacach, gdzieś kątem, po piwnicach. Im trzeba ciepła, trzeba ich wziąć do rodziny. Mamy dwa domki, w których możemy ich przytulić i dać im wszystko, co jest potrzebne – mówi przejęta Mariana. Sama też nie zasypia gruszek w popiele…
- Wczoraj byłam w centrum pomocy Ukrainie, na Barlickiego. Tam są anioły. Płakałam, jak z nimi rozmawiałam – mówi ze wzruszeniem. Wraz z wolontariuszami zorganizowała dostawę dla żołnierzy z rozbitego garnizonu, którzy przebywają na pobliskich polach. Solidne żołnierskie buty, lekarstwa, bandaże… Mariana ma kontakt z zastępczynią burmistrza jej rodzinnego miasta. Nie chce w Polsce siedzieć i biernie przyglądać się temu, co się dzieje. Nie chce obnosić się z płaczem, chce pomóc.

Julka: Żadne dziecko nie powinno żyć w ten sposób!

Julkę „Gorkovą” znam od jakiegoś czasu. Taka super dziewczyna ze Śląska, piękna, aktywna, pomagająca gdzie może, w tym w prężnie działającym gliwickim stowarzyszeniu Cała Naprzód. W rozmowie ze mną śmieje się, że nie pamięta, kiedy kupiła nowy ciuch. Zawsze jest ktoś, komu trzeba pomóc. Osoba niepełnosprawna, uchodźca, zwierzę… Dla rodziny Mariany wynajęła mieszkanie w Knurowie. Zorganizowała też czas jej synom. Biegają i wołają za nią „ciocia Julka”… A na jej ojca z rozbrajającym uśmiechem mówią „dziadzio”.
Gdy rozmawiam z Marianą, o Julce i jej rodzinie mówi z wielką serdecznością. Gdy przyjechali, zmęczeni podróżą, przerażeni i smutni, gospodarze najpierw zadbali o ich potrzeby. Zastawili stół ciepłym posiłkiem, herbatą i kawą, wykąpali dzieci, zorganizowali ubrania i środki higieny osobistej. Dopiero gdy goście byli w pełni zaopiekowani, sami siedli do posiłku.
- Jaki szacunek, jaka dobroć. Mam gulę w gardle jak to mówię. Naprawdę się tego nie spodziewałam – przyznaje Mariana. – Zawsze żyłam w przekonaniu, że nie potrzebuję pomocy od nikogo, że to mojej ktoś potrzebuje. Nie przywykłam – mówi, a z jej ust wydobywa się głębokie, ciężkie westchnienie.

Dawid, 12 lat. „Do d…y z futbolem. Byleby tata nie zginął”.

Dawid i Marczyk wychowani zostali na silnych chłopców. Nie są mazgajami. Tacy mali twardziele. U siebie, w Ukrainie, grali na instrumentach, trenowali piłkę nożną i kozacką sztukę walki. Julka zorganizowała im zajęcia także tu, w Polsce. Mama tłumaczy, że to, czego się tu nauczą, będą mogli przekazać trenerom i młodym zawodnikom, gdy wrócą do domu.
- Do d…y z futbolem. Byleby tata nie zginął – mówi buńczucznie Dawid, ten jeden, jedyny raz pokazując, co naprawdę czuje. Jest gotów zrezygnować ze swojej największej miłości – sportu, bo tak właśnie rozumują dzieci. Targują się z losem, chcąc mieć w tym wszystkim poczucie jakiejś sprawczości.

Powrót do Oxany

- Dopiero co rozmawiałam z Panią, że u nas spokojnie, w Odessie… Teraz mamy tu już 12 naszych ludzi. Nie u siebie w mieszkaniu. Dobrzy ludzie, Polacy, ich przyjęli – mówi mi Oxana, z którą rozmawiałam na kilka dni przed rozpoczęciem wojny.
Droga była bardzo ciężka. 17 godzin w pociągu. Było tak ciasno, że najstarsza z pań całą drogę stała. Siedziały te, co miały dzieci na kolanach.
Nie wszystkim udało się dotrzeć. Jedna z koleżanek Oxany czeka na pociąg w okolicach Odessy. Już wie, że jedzie przepełniony, ludzie tłoczą się nawet przy drzwiach i prawdopodobnie nie uda się do niego wsiąść. Ale czeka. Dzień później dowiaduję się od Oxany, że jednak się udało. Właśnie jedzie po nią na granicę, do Medyki. Koleżanka mówi, że kolejka jest taka, że początku nie widać. Ale bliżej już bezpieczeństwa, niż dalej.
Z najbliższej rodziny przyjechała Oxany mama. Córka została w Ukrainie, bo ma tam chłopaka. Powiedziała, że nie zostawi go, bo teraz mężczyźni nie mogą wyjeżdżać z kraju. Oprócz mamy, przyjechały koleżanki Oxany. I koleżanki jej koleżanek… Nie mają tu nikogo, nie miały dokąd jechać. Zresztą, wcale nie chciały. Tak jak córka Oxany, wolałyby zostać ze swoimi mężami. Boją się o nich, ale boją się także o swoje dzieci. To im chcą zapewnić bezpieczeństwo. I dlatego zdecydowały się na przyjazd do nieznanych ludzi, do obcego kraju.
Ich dzieci są bardzo wystraszone. Najbardziej boją się bombardowań. Gdy słyszały syreny, wraz z rodzicami musiały chować się w schronach, albo w piwnicach. Były tak przerażone, że wystarczyło by rodzice zbliżyli się z nimi do drzwi piwnicy, a zaczynały płakać i krzyczeć. Te, które są w Polsce, powoli dochodzą do siebie. Jeden z chłopców w poniedziałek rozpoczął naukę w polskiej szkole, w klasie 8. Wrócił uśmiechnięty i zadowolony.
- Wszyscy płaczą. Mama płacze, dziewczyny płaczą, że Polacy tacy wspaniali. Nie oczekiwali takiego przyjęcia. Chcę wyrazić naszą wdzięczność – mówi Oxana.
Tylko mała Nastia, jak słyszy samolot kuli się w sobie. Boi się, że będą spadały z niego bomby...

Adriana Urgacz-Kuźniak

Galeria

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj