Minęło siedem długich miesięcy, odkąd mogliśmy legalnie usiąść przy stoliku restauracyjnym. Pandemia i związany z nią lockdown dał się mocno we znaki gospodarce i Polakom, a szczególnie gastronomii. W najbliższą sobotę branża ta doczeka się wreszcie częściowego odmrożenia.
Od 15 do 28 maja restauracje będą mogły serwować posiłki na zewnątrz, w ogródkach gastronomicznych. Co drugi stolik będzie musiał pozostać jednak wolny, a odległość między nimi ma wynosić co najmniej 1,5 m. Od 29 maja wróci gastronomia wewnętrzna, jednak z limitem 50 proc. zajętych miejsc i zachowaniem wspomnianej odległości pomiędzy stolikami. 

Poturbowana branża liże rany

Gastronomia i pandemia to niestety nie jest dobrana para. Mogliśmy się o tym przekonać w ostatnich miesiącach, kiedy to dozwolona była wyłącznie sprzedaż jedzenia na wynos i z dostawą. Taka ograniczona działalność mocno poturbowała branżę. Wielu nie stać było na utrzymanie personelu, zapłacenie czynszu. Sięgali po oszczędności, ale kiedy te się skończyły, zaczęli się zapożyczać. Ilu z nich utrzyma się teraz na powierzchni? Niektórzy z umiarkowanym optymizmem po raz kolejny podnoszą się z kolan i liczą, że może chociaż uda się w części zrekompensować długi. 

- Właśnie przygotowuję się do otwarcia ogródka, zbijam, maluję, czyszczę meble – mówi Radosław Onyszkiewicz z Pubu Koneser przy Plebańskiej. - Bardzo się cieszę, że znowu będę mógł pracować i podejmować gości, którzy pragną już normalności. Odebrałem w ostatnich dniach mnóstwo telefonów ze słowami otuchy i zapewnieniem, że rychło się w naszym pubie spotkamy. I rzeczywiście, już w kilka minut po ogłoszeniu przez premiera informacji o luzowaniu obostrzeń rozdzwonił się telefon z rezerwacjami na najbliższą sobotę i niedzielę. Cieszę się, ale twardo też stąpam po ziemi. Będzie bardzo ciężko, bo przecież nie jesteśmy krajem południa Europy i pogoda u nas jest niepewna. Może się okazać, że gości będzie w ogródkach jak na lekarstwo. A od 29 czerwca przyjmować możemy ich wewnątrz, ale też tylko w 50 proc. obłożeniu.

- To jest totalna katastrofa – przekonuje z kolei Jacek Czarnuch z restauracji MOMO na gliwickim rynku. - Jaką mamy pewność, że będą klienci? Palcem po wodzie pisane. Boli mnie, że miasto nie wychodzi nam naprzeciw. Sami zostaliśmy z problemami. Przecież w Gliwicach płacimy podatki i tutejsza władza w pierwszej kolejności powinna nam pomóc.

 W podobnym tonie wypowiada się Barbara Szcześniak z sąsiedniego Spartana. -Rezerwacje posypały się już pierwszego dnia po ogłoszeniu decyzji o częściowym odmrożeniu gastronomii. To moi niezawodni goście, na których zawsze mogę liczyć. Ale to jedyny pozytyw tej sytuacji w jakiej się znaleźliśmy. Jeśli będą obroty, to pójdą wyłącznie na zaległości. Ja tak naprawdę zaczynam biznes od nowa. Przez ponad pół roku Spartan stał pusty, był niedogrzany, teraz potrzebne są pieniądze na odświeżenie ścian, a to nie jedyne wydatki. Przede mną kolejne: postawienie i aranżacja ogródka oraz opłaty za zajęcie pasa drogowego. 

Ogródek za złotówkę

Trwająca epidemia postawiła branżę gastronomiczną w bardzo trudnej sytuacji. W niektórych miastach może ona liczyć na wsparcie samorządu, np. obniżki opłat za użytkowanie ogródków. Niestety, w Gliwicach się na to nie zanosi. Chociaż w ubiegłym roku radni podjęli uchwałę w sprawie obniżenia o 70 proc. opłaty za zajęcie pasa drogowego, ale ten przepis obowiązywał tylko do końca 2020 r. 

- Szkoda, że ta pomoc była jednorazowa – ubolewa Onyszkiewicz. - Teraz będziemy płacili dziennie złotówkę netto za metr kwadratowy. Mój ogródek ma 25 m. Łatwo policzyć, że muszę oddać do kasy miasta 30 zł dziennie. Niby niedużo, ale jeśli pomnożymy to razy wszystkie dni do końca października, to wychodzi ponad 4 tys. zł.  A są ogródki na starówce kilka razy większe od naszego. 

Tymczasem w innych miastach restauratorzy mogą liczyć na obniżenie opłat związanych z prowadzeniem ogródka. W Poznaniu za każdy metr zajętej przestrzeni przedsiębiorcy zapłacą 1 grosz dziennie. Od początku lipca do końca sierpnia stawki wzrosną jednak do połowy kwot płaconych przed pandemią. Grosz dziennie za metr zapłacą restauratorzy w Słupsku i Gdyni. Preferencyjne opłaty obowiązywać mają także w Bydgoszczy i Krakowie.

- Z tego co wiem taka propozycja była przedmiotem rozmów wśród gliwickich radnych, ale na tym się skończyło – ubolewa Szcześniak. - Może jednak uda się wrócić do ubiegłorocznych rozwiązać i 30 groszowej opłaty za metr kwadratowy ogródka. Obiecała zająć się tą sprawą radna Agnieszka Filipkowska.

Kucharz, kelner pilnie poszukiwany

Gastronomia zmaga się też z kadrowymi brakami. By obniżyć koszty restauratorzy decydowali się na ograniczanie zatrudnienia. Wielu pracowników samoistnie też zrezygnowało z pracy, bo samo wynagrodzenie, bez napiwków i premii, nie było dla nich satysfakcjonujące. Obecnie jest ogromny problem z szybkim rekrutowaniem osób do pracy. Poszukiwani są kucharze, kelnerzy, osoby obsługujące kawiarnie,
- Jak ktoś raz zdecydował się na przebranżowienie to czy będzie mieć ochotę na powrót? - pyta retorycznie Szcześniak. - Sama poszukuję ludzi, mam ogłoszenia na trzech różnych serwisach i nie ma żadnego odzewu!
- Nawet jeśli goście tłumnie będą nas odwiedzali, to może się okazać, że nie będzie miał kto przygotowywać posiłków – potwierdza Czarnuch. - Z powodu lockdownu wiele osób zrezygnowało z pracy w gastronomii i trzeba teraz zatrudniać nowy personel. Dzisiaj znalezienie kucharza jest bardzo poważnym wyzwaniem.

Andrzej Sługocki

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj