Utykając towarzyszę jadącemu na wózku Andrzejowi „Marnemu” Pawlusiowi. Ostrożnie stawiam kroki na bruku gliwickiego Rynku, mając świadomość, jak łatwo mogę się potknąć. Narzekam. A Andrzej śmieje się na to opowiadając, jak sam kilka razy wywinął z wózka na tym bruku orła.

Siadamy przy stole w jednym ze śródmiejskich ogródków i zamawiamy kawę. Ja zimą, on gorącą i… zaczyna opowieść.

Nadzieja

Moja „przygoda” z wózkiem zaczęła się w 2005 roku, kiedy skoczyłem do wody na główkę. Złamałem kręgosłup w odcinku szyjnym, uszkodziłem dwa kręgi na wysokości C6. Oznaczało to dla mnie tetraplegię, paraliż czterokończynowy. Miałem 23 lata, wypadek zdarzył się 12 dni przed moimi urodzinami. W pierwszych chwilach po prostu chciałem wrócić do stanu poprzedniego, sprzed wypadku. Nadzieja jednak szybko wygasła.

94 schody

Po pobycie w szpitalu i na rehabilitacji, pod koniec listopada wróciłem do domu. Trafiłem na 3 piętro, bez windy. I klops. 94 schody, żeby wydostać się z domu. Położyli mnie więc do łóżka i tyle. Domowa rehabilitacja była praktycznie zerowa. Nie miałem jak szukać pomocy – nie mogłem przecież siąść do komputera i pogrzebać w sieci. To był dla mnie całkowicie nowy świat.
Pomogła mi przyjaciółka, która skontaktowała się z opieką społeczną. Pani z opieki oczekiwała jednak ode mnie, żebym to ja wiedział, jak ma mi pomóc. Na koniec dała mi dokumenty do podpisu, potwierdzające, że u mnie była. „Proszę panią, ale ja nie umiem się podpisać” – mówię do niej. A ona na to „To ile klas szkoły pan skończył”?
Do tej pory ją niemile wspominam, choć minęło już kilkanaście lat. To był mój pierwszy i ostatni kontakt z tą instytucją.

Sylwestra

Przyjechał kolega do mnie i zapowiedział, że mnie weźmie do siebie na Sylwestra. Przytaknąłem z powątpiewaniem. „Tak, jasne… weźmiesz”. Zdecydowałem, że dwa dni wcześniej zamknę drzwi i nikogo nie wpuszczę. Ale przyszli. Ubrali mnie na siłę i spędziłem z nimi Sylwestra. Wtedy też padła propozycja, żebym na jakiś czas przeprowadził się do nich, bo mieszkali na parterze. Podobnie jak z Sylwestrem – przytaknąłem wątpiąc, że do tego dojdzie. A jednak ponownie – zjawili się u mnie, spakowali mnie i zabrali do siebie.
Spędziłem u nich pół roku.

Skarpetka

To był czas, kiedy ze wszystkim byłem na „nie”. Myślałem – co mi będą życie ustawiać. Dziś myślę, jak wiele mi się udało.
Pojechałem na obóz Fundacji Aktywnej Rehabilitacji. Tam pierwszy raz od roku sam nałożyłem sobie skarpetkę. Upocony byłem tak, jakbym nie wiem ile ton węgla przerzucił. Założenie tej skarpetki trwało całe 20 minut.
Gdy człowiek trafia na wózek, zaczyna wszystko od nowa. Poznaje nowy świat, poznaje siebie. Uczy się pokory, trudnej sztuki proszenia o pomoc i przyjmowania jej, w nawet bardzo intymnych kwestiach. Słucha swojego ciała, wysyłanych przez niego sygnałów. Stara się zrozumieć, co oznaczają, jakie są ich konsekwencje.
Osoba sprawna, zwykle tego nie doświadcza. Dla niej świat jest oczywisty. Osoba na wózku musi sobie wytyczyć w nim nowe ścieżki. Dosłownie i w przenośni – bo również te, które prowadzą do urzędów i oferowanej przez nie pomocy.
Nie ma informacji dla osób niepełnosprawnych, z których mogą się dowiedzieć, gdzie jej szukać. Teraz jest o tyle łatwiej, że jest Internet – ale nie każdy może do niego sięgnąć. Przypominam – ja nie umiałem się podpisać. Po wypadku – takim jak ja lub innym – po okresie leczenia trafia się na łóżko i, jeśli nie ma się wokół siebie osób, które zechcą pomóc – pozostaje się w tym łóżku i w tym łóżku umiera.

Rugby

Poznałem wtedy ludzi, którzy tworzyli drużynę rugby na wózkach. Przez kolejne dwa lata brałem udział w treningach. Ten czas nauczył mnie wiele – musiałem od podstaw przyswoić nowe dla mnie zasady samoobsługi. Czasem musiałem na trening jechać autobusem. Wkrótce jednak ukończyłem kurs prawa jazdy, również organizowany przez Fundację.

Cała Naprzód

Mniej więcej w tym czasie narodził się pomysł powołania Stowarzyszenia Cała Naprzód. Dziś z przymrużeniem oka mogę powiedzieć, że powstali dzięki mnie. Gdybym się nie złamał – nie byłoby Całej Naprzód.
Moja koleżanka, Weronika mieszkała po sąsiedzku z Łukaszem Gorczyńskim. Jego tata był ordynatorem ortopedii w Szpitalu Wojskowym. Poprosiła go o pomoc – i tak się wszyscy poznaliśmy. Wtedy jeszcze nie miałem porządnego wózka do jazdy. Zorganizowali na ten cel koncert w Sicu na Dworcowej. Po nim postanowili robić to w bardziej zorganizowany sposób.

Rakieta

Przez kolejne lata organizowali zbiórki na moją rzecz. I to dzięki nim właśnie otrzymałem swój pierwszy samochód – Mitsubishi Colt z 1989 roku. Rakieta, że hej, 1,6! Jeździłem nią ładnych parę lat.
To mnie mocno uruchomiło. Zacząłem dojeżdżać na treningi – powróciłem do rugby po dwóch latach przerwy. Wtedy rugbowy świat stał się moim światem.
Cała Naprzód bardzo pomogła mi wtedy raz jeszcze. Bo przecież wróciłem na swoje trzecie piętro i nie miałem jak się z niego wydostać. Ludzie ze Stowarzyszenia pomagali mi, znosząc po schodach, żebym mógł znaleźć się na zewnątrz i wyjść na moje treningi, a potem wrócić do domu. Mieli ustalone specjalne grafiki. Trwało to przez jakiś czas, aż w końcu Łukasz napisał list do wiceprezydenta, przestawiając moją sytuację.  Po jakichś 7-8 miesiącach udało się znaleźć mieszkanie na parterze i zrobić podjazd. Wychodzę kiedy chcę, wracam kiedy chcę.
Po jakimś czasie nasze drogi ze stowarzyszeniem się nieco rozeszły. Zgłosiło się więcej potrzebujących osób, a ja… Ja sam zacząłem pomagać innym.

Mama

Nadal mieszkam z mamą. Ktoś musi się nią opiekować. Właściwie – opiekujemy się sobą nawzajem. Ale to ja robię zakupy, ona czasem wyjdzie wyrzucić śmieci. Zresztą, trenuję ją. 800 m po osiedlu z rydwanem na kółkach. Dla niej to prawdziwy maraton – ale nie poddajemy się. Walczymy.

Praca

Pracuję w Fundacji Aktywnej Rehabilitacji, obecnie na etacie. Zajmuję się osobami, które znalazły się w podobnej sytuacji, jak ja. Takimi, które jak ja kiedyś, nie potrafią ubrać skarpetki. Pokazuję im, że tę skarpetkę mogą ubrać, że mogą sami zrobić znacznie więcej. Wcześniej jeździłem z nimi na obozy jako instruktor. Obecnie w województwie opolskim opiekuję się dziećmi na wózkach, w wieku od 4 do 16 lat i właśnie organizuję dla nich obóz. Je również uczę samodzielności.

*

Andrzej odprowadza mnie do samochodu. Na chwilę jeszcze wracamy do barier, które nasze całkiem normalne życia zatrzymują na chwilę w jakiejś nienaturalnej niemocy. Restauracja, w której zamówiliśmy kawę ma dwa wejścia. Jedne prowadzi poprzez schody bez poręczy. Drugie wydaje się „płaskie”, jednak Marny zwraca mi uwagę na dwa następujące po sobie progi, których nie są w stanie pokonać koła jego wózka.

Od autorki:

Od kilku lat próbuję usprawnić swoją prawą nogę, która uparła się, żeby w ten czy inny sposób odbiegać od normy. Gdy naprawię jedno, psuje się drugie, a ja utykam, potykam się i… wstaję. Mój chód kuleje, ale wzrok się wyostrzył. Dostrzegam perspektywę tych z nas, którzy codziennie przemierzają świat nieprzystosowany do ich indywidualnych potrzeb. Czy zastanawialiście się kiedykolwiek, w jaki sposób osoby na wózku odwiedzają groby swoich bliskich? To była pierwsza myśl, która uderzyła we mnie z impetem kilka miesięcy temu. Po niej posypały się kolejne: brak ławek na ciągach pieszych, takich jak ulica Zwycięstwa, wysoko powieszone lustro w toalecie w Amoku, częsty brak poręczy przy schodach, o podjazdach nie mówiąc… Windy, których użycie wymaga wezwania pracownika, karkołomny bruk na gliwickim Rynku, wąskie miejsca parkingowe… To są obrazki, które zwykle nie pojawiają się przed oczami osób śmigających po mieście jak rącze sarenki. To zainspirowało mnie do rozpoczęcia cyklu artykułów o ludziach, którzy są częścią naszej społeczności, a jednocześnie doświadczają pewnych wykluczeń, związanych nie tylko z barierami architektonicznymi, ale także z odrzuceniem ze względu na poglądy, wiarę czy orientację seksualną. Chcę pokazać świat bohaterów moich opowieści ich oczami - bez ocen, biadolenia i wzbudzania litości. NASZ ŚWIAT, bo wszyscy jesteśmy jego częścią. Jesteśmy TACY SAMI, różnimy się tylko czasem… punktem siedzenia.

Chcesz ze mną o tym porozmawiać? Może Twoja historia powinna zostać opowiedziana! Napisz: ada@nowiny.gliwice.pl.

Adriana Urgacz-Kuźniak
 

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj