Dom Pamięci Żydów Górnośląskich odwiedzają pisarze, szefowie światowych instytucji, zagraniczni goście i zawsze robi na nich niesamowite wrażenie. Z zabieganego i nerwowego świata, nieraz pełnego złych emocji, wchodzą pod jego dach i wyciszają się, zbierają myśli, układają w głowach wiele rzeczy, słuchają wykładów, oglądają wystawy, filmy, uczestniczą w warsztatach.  
Z Karoliną Jakoweńko, szefową Domu Pamięci Żydów Górnośląskich, oddziału Muzeum w Gliwicach, rozmawia Małgorzata Lichecka.     

Dom dziś, po dwóch latach funkcjonowania. Jak czuje się zespół i ty, jako jego szefowa.

Nie przypuszczaliśmy, że uda nam się zrobić aż tyle w tak małym składzie. Byłoby to niemożliwe bez autonomii, jaką dał nam dyrektor muzeum. Ona się sprawdza. Zespół sobie ufa, ufają nam partnerzy i współpracownicy. Na tym budujemy wzajemne relacje i wykorzystujemy w tworzeniu programów i projektów. Dom, jako instytucja kultury, powstał dość nagle: wprawdzie przez ponad dekadę rozmawiano o zabytku, ale kluczową decyzję miasto podjęło nieoczekiwanie. Okazało się, że w ciągu dwóch lat można opowiadać o historii na wielu płaszczyznach i w różnych kontekstach, nie pomijając rzeczy złych, które dotknęły tę społeczność. To wciąż aktualne. 

I bardzo trudne.
 

Trwa debata o przeszłości, o tym, jak ją prowadzić i nie wiadomo, dokąd nas to zaprowadzi. Tak, rzeczywiście, czasy są trudne. Ale można się od nich oderwać, realizując założoną przez Dom misję. Kiedy rozmawiam o naszej pracy z ludźmi z Izraela czy USA, często zastanawiamy się nad  jej sensem. Niestety, wielu osobom nie zależy na rzetelnej wiedzy, ale ci moi goście, przyjaciele Domu, utwierdzają nas w przekonaniu, że trzeba robić swoje, bo to jest właśnie edukacja. W Gliwicach publiczność dopisuje, żywo interesuje się projektami, mamy z nią dobry kontakt. Z drugiej strony wydarzenia ostatnich tygodni frustrują i czasami zupełnie odbierają chęci do działania, ale nie podajemy się. Chcemy opowiadać o przeszłości Górnego Śląska, snuć historie o Żydach niemieckich, których przecież już tutaj nie ma.

Zbudowanie zgranego zespołu z jasno wytyczonym celem było dla ciebie trudną sprawą? Czy już z wcześniejszej pracy w Fundacji Brama Cukermana wiedziałaś, jakich błędów nie popełnić? 


Pamiętam rozmowę z dyrektorem Grzegorzem Krawczykiem. Kiedy przyjmował mnie do pracy, powiedziałam, że boję się, bo nie kierowałam zespołem w instytucji. Współprowadzę fundację, ale tam obowiązują nieco inne zasady. Wyjaśnił mi, że kiedy właściwi ludzie spotkają się w miejscu z określonymi celami, podobnymi odczuciami i wrażliwością, to wcale nie jest trudne. Miał rację. Realizujemy projekty według naszych pomysłów, zapraszamy innych do współtworzenia programu, dużo rozmawiamy z ludźmi, a to szalenie inspirujące.

Stworzyliście przestrzeń, w której dobrze czuje się publiczność, goście, partnerzy, zespół...


Ważna jest też aura budynku.

Ona działa.

I to jak. Odwiedzają nas pisarze, szefowie światowych instytucji, zagraniczni goście i zawsze robi na nich niesamowite wrażenie. Z zabieganego i nerwowego świata, nieraz pełnego złych emocji, wchodzą pod nasz dach i wyciszają się, zbierają myśli, układają sobie wiele rzeczy w głowach, słuchają wykładów, oglądają wystawy, filmy, uczestniczą w warsztatach.  

Dwa lata pozwoliły na ustalenie najważniejszych kierunków działania Domu Pamięci Żydów Górnośląskich.

Staramy się trzymać misji wytyczonej na początku, czyli edukujemy o historii Żydów z Górnego Śląska. Część programu budujemy wokół ważnej postaci, organizując wystawy, spotkania, lekcje muzealne. Tak było w 2017 r. z Oscarem Troplowitzem, w tym roku skoncentrujemy się na twórcy domu - Maksie Fleischerze. Niezwykle istotną kwestią jest dialog, dlatego zapraszamy do współpracy różne osoby i  instytucje. Mamy niezwykle bogaty program... Może aż za bardzo. 

Ale to dobrze. Po latach pustki miejsce dosłownie wybuchło wydarzeniami. Ciągle poszukujecie, realizując na przykład ważny cykl spotkań z Kresami, prowadzony przez Bożenę Kubit.


Szybko reagujemy na sugestie publiczności. Uznaliśmy, że kresowy program warto prowadzić, bo istnieje uświadomiona potrzeba dotąd nigdzie nie zaspakajana, więc Dom jest dobrym miejscem.

Jego sercem są wolontariusze, co wyróżnia tę instytucję kultury spośród innych. 

Mamy oczywiście stałą, niezwykle oddaną, grupę wolontariuszy, ale cały czas dochodzą nowe osoby, najczęściej młode i już bardzo świadome tego, co tutaj robimy. Ela i Ania są z nami od początku i mają kontakty ze środowiskiem żydowskim, z emigracją, dzięki nim udało się przygotować wystawę Krystyny Piotrowskiej, którą wkrótce pokażemy. Wolontariusze dzielą się wiedzą i to się świetnie sprawdza. Chcą też przygotowywać dla nas projekty. Ogromna to pomoc i byłoby nam bez nich bardzo trudno.

Ale to nie będzie teraz tak, że strach się przyznać do pracy w Domu Pamięci Żydów Górnośląskich?


Myślę, że nie... ale strach powiedzieć „jestem Żydem”. Kiedy ostatnio byłam w Niemczech, wciąż słyszeliśmy: „tu mieszka trzy tysiące Żydów, a tam cztery tysiące”, wszystko opisane i zapisane. Na to mój kolega z Węgier: „my nie wiemy, ilu Żydów u nas mieszka, bo nie chcą się przyznawać, boją się”. 

Jeszcze rok temu była w Gliwicach jakaś radość w tym, że coś robimy dla społeczności, której tu nie ma. Że grupa zapaleńców, nie  Żydów, robi to szczerze, bez zakłamania, dla pamięci, z przekonania, że to przyzwoite i godne. I nagle mamy się bać.

Nigdy w ten sposób o tym nie myślałam... Ja się nie boję. Ale to może kwestia mojego charakteru i nastawienia. Oprócz nienawiści, z którą spotykamy się na co dzień w internecie i  na którą  już w jakiś sposób się uodporniłam, przez dwa lata mieliśmy spokój. Oczywiście czasami ktoś przyszedł i coś palnął, ale nie było to nic  systemowego. Co innego edukować o historii w myśl hasła „nigdy więcej”, co innego, gdy nagle jesteś świadkiem zmiany w ludzkich umysłach. Ciężko się w tym odnaleźć.

Na Górnym Śląsku to jeszcze trudniejsze.


Sądziłam, że z powodu zagmatwania i niejednoznacznej historii mamy o niej nie tylko większą wiedzę, ale i większy do niej szacunek. 

Wiele wysiłku włożono w uratowanie zabytku i stworzenie dobrego, ciekawego programu, zaangażowała się instytucja do tego powołana, myślę tu o gliwickim muzeum. Podjęło trud przeprowadzenia zabytku od remontu do zbudowania instytucji kultury. Co nie było łatwe, bo historia żydowska, choć oczywiście obecna, wciąż pozostaje wykluczona.

Nie ma drugiej takiej w regionie. Jesteśmy rozpoznawalni nie tylko w Polsce, ale też za granicą. Oczywiście zdajemy sobie sprawę z tego, że nasza działalność jest niszowa, ale jakże ważna.  

Kiedy zaczynaliście, nie było pewności, jaki będzie odbiór społeczny. I co? Na każdym spotkaniu tłumy, często nie ma miejsc.


Szalenie cieszymy się z takiego zainteresowania, jednak nie możemy sobie pozwolić na bycie tylko atrakcją turystyczną. Nie jesteśmy w Krakowie, a w Gliwicach, więc musimy budować program przyciągający mieszkańców. Cały czas najważniejsze jest stworzenie wystawy stałej, którą, mamy nadzieję, zobaczymy już jesienią tego roku. Sięgamy po nowe media, szczególnie internet, on staje się narzędziem pracy, dając możliwości bezkresnej wirtualnej podróży po niezliczonych bibliotekach, archiwach, muzeach na całym świecie. W nowoczesnym świecie oczekujemy szybkiej obsługi i łatwego dostępu do informacji. Wychodząc naprzeciw oczekiwaniom poszukiwaczy historycznych zawiłości, rozpoczynamy prace nad budową bazy wiedzy związanej z historią Żydów na Górnym Śląsku, czyli „Skarbnicy wiedzy”. Dla specjalistów, koneserów czy amatorów zbudujemy fundament do pozyskiwania wiedzy o Żydach z naszego regionu. W Skarbnicy będziemy gromadzić archiwalne fotografie, dokumenty, stare mapy czy tłumaczyć obcojęzyczne, nieznane teksty. Można nam oczywiście pomagać w jej budowaniu. Działa już strona internetowa, wciąż  pojawią się nowe artykuły, a specjalnie dla Skarbnicy pisze syn byłego rabina Katowic. Dzięki niej poszerzamy kontakty światowe, ale też ludzie dowiadują się o naszej instytucji. Z pracy nad Skarbnicą narodziły się nowe projekty, m.in. przewodnik, w wersji papierowej, o historii Żydów z Górnego Śląska.

Przed nami dwa ważne wydarzenia. 25 lutego otwieramy wystawę przygotowaną we współpracy z katowickim IPN - „Życie przechowane. Mieszkańcy Górnego Śląska i Zagłębia Dąbrowskiego z pomocą Żydom w czasie II wojny światowej”.  Poznamy kilkanaście historii opowiedzianych z perspektywy ratującego i ratowanego, a przejmujące i bardzo piękne listy przeczytają Alina Czyżewska i Łukasz Kucharzewski, aktorzy Teatru Miejskiego w Gliwicach. Chcemy też oddać cześć Sprawiedliwym wśród Narodów Świata, bezinteresownie ratujących Żydów.
Drugim wydarzeniem będzie 50. rocznica Marca`68, mowa o kampanii antysemickiej, w wyniku której zmuszono do wyjazdu z Polski bardzo wiele osób pochodzenia żydowskiego. Czytam o ludziach zmuszanych w 1968 roku do wyjazdu i zamieram, bo to bardzo traumatyczne wyznania i wielu wygnanych wtedy z Polski nie uporało się z nimi do dziś, choć znalazło nowe ojczyzny. Cykl rozpoczynamy 2 marca konferencją „Życie pod presją”. W wydarzenia Marca`68 wprowadzi nas prof. Jerzy Eisler. Zaplanowaliśmy spotkanie z osobami, które wyemigrowały z Górnego Śląska: Joanną Helander, Dawidem Krzesiwo, Jackiem Szacem, Jerzym Hirszbergiem i Henrykiem Albertem, który został. W większości byli to studenci Politechniki Śląskiej. Nagle odebrano im indeksy, stracili trzy, cztery lata studiów, musieli z dnia na dzień wyjechać i znaleźli się na przykład w Szwecji. Nie mieli nic, nie znali języka i zaczynali od zera, stając się wybitnymi w swoich dziedzinach. 2 marca uruchamiamy wideoinstalację Krystyny Piotrowskiej, uznanej artystki związanej z Górnym Śląskiem. Nazwała ją „Wyjechałam, wyjechałem z Polski, bo...” i  będziemy ją prezentować przez dwa tygodnie w głównej sali Domu Pamięci Żydów Górnośląskich. Sądzę, że da wiele do myślenia. Zaś 4 marca – filmowy dokument o 1968 r., wyprodukowany przez Mariana Marzyńskiego. Planujemy spotkania z cyklu Książki Pamięci, prowadzone przez Michała Nogasia. Prawdopodobnie zaprosimy Ewę Winnicką, Annę Bikont i Wojciecha Orlińskiego. Wydajemy książkę Bożeny Kubit o Domu i Maksie Fleischerze – premiera i spotkanie prawdopodobnie wiosną. Złożyliśmy również wniosek do ministerstwa kultury na projekt „Pamięć ludzi miasta” -  świetna edukacyjna rzecz o wspomnieniach i historiach z powojennych Gliwic. Kanwą będzie opowiadanie Juliana Kornhausera „Dom, sny i gry dziecięce”, wspaniale ukazujące wielokulturowe powojenne miasto. Piękne, nieco sielankowe Gliwice, których już nie ma, a my próbujemy je przywrócić z pomocą świadków tamtych lat, angażując w projekt młodzież.  

Jak Gliwice żyją z Domem? Czy jesteście już częścią miasta?


Chyba jeszcze nie wszyscy sobie uświadamiają naszą obecność.

Myślę, że odbiór jest bardzo dobry, bo to wciąż interesujące tematy, tajemnicze i niepoznane. I jeszcze bardzo długo takimi pozostaną. Bo tak naprawdę to my nie znamy tej historii, dobrze więc ją odkrywać z Domem prowadzącym  mieszkańców różnymi tropami.


A nie za dużo tych tropów?

Nie. Każdy może wybrać własną ścieżkę. 


Paradoksalnie to, co dzieje się teraz w Polsce i na świecie, generuje większą ciekawość. Wielu ludzi chce się przekonać, jak pracujemy. Przychodzą więc do nas i okazuje się, że Żyd nie gryzie.      

Galeria

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj