Aby świątecznej tradycji stało się zadość, a dzieci z gliwickiej świetlicy PCK dostały na święta paczki z łakociami, zaprosiliśmy do udziału w naszej akcji osoby z wielkim sercem. W gościnnych progach restauracji Spartan pojawili się: Anna Gilner (dyrektor Zarządu Dróg Miejskich w Gliwicach), Renata Caban (zastępca dyrektora Miejskiego Zarządu Usług Komunalnych w Gliwicach), Marek Pszonak (przewodniczący rady miasta) i Bartłomiej Kowalski (radny sejmiku województwa śląskiego). Zdobiąc styropianowe jajka, ciekawie opowiadali o zwyczajach w swoich domach i okazali hojność, fundując słodycze dla podopiecznych PCK.
 
Zdobienie jajek nie było zadaniem łatwym, ale wszystkim udzielił się przedświąteczny nastrój. Spotkanie stało się okazją, by wrócić do przeszłości – lat dziecinnych, rodzinnego domu.

 Polowanie na szynkę

- Przygotowania zaczynaliśmy przed Niedzielą Palmową - mówi Pszonak. - Mama ma wyjątkowe zdolności manualne i robiła kiedyś piękne palmy.  Pamiętam, że mój pokój cały był nimi zawalony. Nie bez kozery. Mama miała stragan i te palmy sprzedawała, zasilając domowy budżet. Prawdziwie religijne świętowanie zaczynaliśmy w triduum paschalne. Przez 20 lat byłem ministrantem, więc ten czas spędzałem głównie w kościele. Kiedy wieczorem wracałem do domu, spowijał go zapach przygotowywanych potraw. Najgorzej było w Wielki Piątek, wtedy mój śp. tato przynosił z działki uwędzoną wędlinę. Ślinka nam leciała, ale post to post. (śmiech) W sobotę, tradycyjnie, zdobiliśmy jajka i święcili pokarmy. Z tego pierwszego byłem zwolniony, bo zdobieniem zajmowało się moich pięć sióstr. Wizyta z koszyczkiem w kościele była zaś moim zadaniem. Czułem się taki wyróżniony... Staram się pielęgnować te zwyczaje. Mamy też w rodzinie wypracowaną własną tradycję. Jest nią wspólne wychodzenie z koszyczkiem i robienie pamiątkowego zdjęcia z tego wydarzenia. 

- Wspomnienie świąt to przede wszystkim myśl o gruntownych porządkach w domu i ogrodzie (tym drugim zajmował się na szczęście mój brat), no i zdobieniu jajek - opowiada Gilner. - Najpierw trzeba było "wykąpać" je w łupinach z cebuli. Ubarwione na brązowo skrobało się ostrym przedmiotem, gwoździem lub rysikiem, tworząc misterne wzorki. Byłam podobno najbardziej uzdolniona plastycznie w rodzinie, więc te czynności należały do mnie. Potem przygotowywałam koszyk ze święconką i szłam do kościoła. Lubiłam ten czas, nadal lubię. Dbam, by święta miały uroczysty charakter. 

- U mnie było podobnie jak u Marka Pszonaka - uśmiecha się Kowalski. - Byłem ministrantem i przedświąteczny czas spędzałem w kościele, dzięki czemu nie musiałem robić porządków. Pomagałem jedynie w zakupach. Zdobienie jajek to z kolei nie moja bajka. Zresztą, proszę popatrzeć [Kowalski pokazuje swoją pracę – red.], jestem plastycznym antytalentem. W Wielką Sobotę umawiałem się z kolegami z dzielnicy i razem szliśmy do kościoła. Bywało, że musieliśmy dopasować się do meczów naszego Piasta, bo grał akurat przy Okrzei. 

- Święta to nieprawdopodobne zapachy... – mówi Caban. - Za moich czasów rodzice musieli zdobywać szynkę. Stało się w długich kolejkach do rzeźnika lub jechało po wyroby na wieś. Dziś idziesz do sklepu i wszystkiego jest „do wyboru, do koloru”. Potem upolowane wędliny wieszało się w spiżarni i czekało do wielkanocnej niedzieli. Jak one wtedy smakowały! Mniam... Wielkanoc nie mogła się obyć bez bazi i sprzątania. Te zadania należały do mnie. Pielęgnuję świąteczne tradycje. Wciąż żyje 93-letnia mama, która mieszka z moim bratem, dlatego najczęściej to u niej jemy wielkanocne śniadanie. Każdy przywozi seniorce w prezencie święconkę, tak mamę honorujemy.

Żurek ze słodką babką

 - Urodziłem się na początku lat 90., więc nie pamiętam kłopotów z zaopatrzeniem – dodaje Kowalski. - Przed świętami szło się po prostu do sklepu i robiło sprawunki. Na stole niczego nie brakowało. Śniadanie wielkanocne zawsze, obowiązkowo, jadało się z rodziną. Kilka lat temu zmarła moja mama, więc z bratem przychodzimy teraz do taty. Jest też z nami babcia. Na stole leżą same pyszności, ale zanim dobierzemy się do nich, dzielimy jajkiem i składamy życzenia. Rano zwykle dużo nie jem, jednak nie mogę oprzeć się tatowemu żurkowi, takiemu tradycyjnemu, z kiełbasą.  Py-cho-ta! Gdy już go zjem, nie mam ochoty na nic więcej. Mimo że potrawy kuszą oczy i nozdrza, wciąż pamiętam o nieubłaganej łazienkowej wadze. (śmiech) 
 
- Wrócę jeszcze do tych szynek, o których przed chwilą mówiłam - proponuje Caban. - Dziś nie ma kłopotu z zakupem, ale w moim domu pozostał zwyczaj kładzenia ich na stole w całości, nie w plastrach. Dekorujemy je, jak kiedyś, borowinowymi gałązkami, wtedy ładnie pachną i pięknie wyglądają. Obok stoi talerz z rzeżuchą i jajkami. Są też ciasta – mazurki, strucle z powidłami czy makiem. Na śniadanie nie mamy w zwyczaju jedzenia gorących potraw, poza białą kiełbasą. Żurek jest dopiero na obiad. Dla mnie święta to czas miłych spotkań, biesiadowania. 

- W niedzielny poranek najważniejsze było szukanie zajączka – mówi Gilner. - Zanim zasiedliśmy do posiłku, ganialiśmy po ogrodzie, w którym babcia chowała drobne upominki. To była największa frajda. Śniadanie zaczynaliśmy od święconki, a stół uginał się od dobroci. Rodzice sami wędzili wędliny, do dziś zresztą to robią. Uwielbiam warzywną sałatkę, białą kiełbasę. Nie wiem, jak u innych, ale u mnie na wielkanocne śniadanie przygotowywało się jajecznicę z poświęconymi wędlinami.

- Najpierw szło się na rezurekcję, potem jadło śniadanie - wspomina Pszonak. - Gdy starsze siostry pozakładały rodziny, przy stole zasiadało nawet dwadzieścia osób. Mama trzymała w ręku talerz z jajkami i zaczynała: zapraszam cię na święcone jajko, byśmy dotrwali następnego zmartwychwstania.  A potem pałaszowaliśmy. Na stole koniecznie stały żonkile, obok misa z żurkiem na zakwasie, szynką, święconym jajkiem i koniecznie tartym chrzanem. Do tego, co może dziwić, przegryzaliśmy słodką drożdżową babkę. Niebo w gębie. 

Poniedziałkowy potop

- Lany poniedziałek był u nas zawsze mokry - śmieje się Gilner. - Spora w tym zasługa taty, wyrozumiałego dla moich kolegów. Stawiał mnie przed drzwiami i musiałam sobie radzić. Jaka byłam wtedy zła! A chłopcy jeszcze dostawali od moich rodziców kroszonki! Musiałam zachować czujność, bo w domu polowali też na mnie tata z bratem. Nie raz miałam kubek z wodą na głowie. Był też inny zwyczaj w rodzinie: dziadek i wujkowie oblewali kobiety perfumami. Pamiętam takie o nazwie "Pani Walewska".

- Póki dzieciaki były małe, śmigus-dyngus zawsze kończył się potopem - opowiada Caban. - „Wszyscy na wszystkich”, a dom pływał. Z latami zwyczaj nieco się ucywilizował i oblewanie ograniczyło do małych sikawek.  

- Byłem pod tym względem chuliganem - przyznaje Kowalski. - Po mszy goniło się dziewczyny i oblewało z góry na dół. Zdarzało się, że mokry stawał się ktoś wychodzący z autobusu. Wyposażeni byliśmy w wiadra lub worki z wodą, pole rażenia było więc ogromne. Dziś już tego nie robię. 

- Czego ja się w życiu naoglądałem w lane poniedziałki... - tajemniczo zaczyna Pszonak. - To przez moje siostry. Rodzice szli w gości, dziewczyny i ja zostawaliśmy w domu i... działo się. Mieszkanie pływało! Powszechnym w użyciu były smoczki zamykane korkiem. Moją żonę oblewam dziś symbolicznie, może tyle ze dwa razy udało mi się ją wrzucić do wanny. (śmiech)

Co artysta miał na myśli

Ani się obejrzeliśmy, a minęło kilkadziesiąt minut pogawędki. Moi goście ciekawie opowiadali o świątecznych zwyczajach, ale też dobrze wykonali swoją robotę. Co namalowali na jajkach? 

- U mnie dominują fale - zaczęła Caban. - Lubię podróżować i one są chyba taką tęsknotą, marzeniem. Może za rzeką Loarą i zamkami nad nią? Koniecznie chciałabym tam pojechać. Proszę też zauważyć, że na moim jajku znalazły się kolory wiosny, żółty i zielony. I najważniejsze: nie przejawiam żadnych zdolności plastycznych. (śmiech)
U Kowalskiego, który pomalował jajko na niebiesko i czerwono, ewidentnie widać przywiązanie do Gliwic oraz Piasta. Nieoczekiwanie pojawiły się też czarne kropki. 

- Co to takiego? - zapytałem.

- To są łaty piłkarskie. Tak trudno to zauważyć?! -  wykrzyczał ze śmiechem. - U mnie, jak widać, żadnej symboliki wielkanocnej nie ma. Nie każdy ma talent taki, jak pani Ania.

Rzeczywiście, Anna Gilner najładniej przyozdobiła swoją pisankę. - Wiosna i święta kojarzą nam się przede wszystkim z ciepłymi, pastelowymi kolorami i takimi wykonałam moją pisankę - stwierdziła szefowa ZDM. - Wszystko kwitnie, słoneczko mocniej przygrzewa, nad nami błękitne niebo. Słowem: jest pięknie.

- Lokowanie produktu - zauważył Kowalski, patrząc na pisankę Pszonaka. Pojawiło się na niej logo Górnośląsko-Zagłębiowskiej Metropolii. - Święta łączą rodziny, obyczaje, ludzi – zauważył przewodniczący rady. - Zależy mi, by metropolia była takim podmiotem łączącym wspólne idee oraz potrzeby. Dziś mamy na to szansę. Jeśli ją wykorzystamy, wszyscy zyskamy.

Za gościnę, pyszną szarlotkę z lodami i kawę dziękujemy pani Basi Szcześniak, właścicielce restauracji Spartan (Gliwice, Rynek 11). 

Wysłuchał: Andrzej Sługocki
Fotografował: Michał Buksa

Galeria

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj