W restaurowanych budynkach zna każdą cegłę i belkę.


Z Rafałem Franzem* rozmawia Małgorzata Lichecka. 


Przez ostatnie lata mówi się w Gliwicach o Franzu, który ratuje to, co do wyburzenia. 

Kiedy prześledzi panią moją aktywność w tej sferze, nietrudno nie zauważyć, że tych kamienic nikt nie chciał remontować, jesteśmy więc w tej działalności osamotnieni. Z punktu biznesowego, czy może bardziej finansowego, dla dewelopera to niekorzystne, bo lepiej zbudować od początku do końca nowy obiekt w miarę szybko, przy niższych kosztach. Ale moja firma nie jest deweloperem, choć pewnie przez niektórych jesteśmy tak postrzegani. 

Zaczęło się od willi przy Długosza. 

To był nasz pierwszy raz, kiedy, ze wspólnikami, ratowaliśmy dosyć zdewastowane miejsce. Dzisiaj pewnie niewiele osób pamięta dawną harcówkę. A proszę mi wierzyć, było co robić. Teraz ma zupełnie inną funkcję, a przede wszystkim żyje. Ta udana renowacja bardzo nas cieszyła i doszliśmy do wniosku, że to chcemy robić. Sądzę, że moi partnerzy i ja, zostawiamy w Gliwicach swój ślad. Bardzo wyraźny i nawiązujący do historii. 

Powiedział pan dość istotną rzecz: renowacja i rekonstrukcja, bo w wielu przypadkach odtwarza pan to, co było kiedyś, nie jest pójściem na łatwiznę. Bo w zabytkowych substancjach, szczególnie sprzed 1945 roku, a za takie obiekty się pan bierze, czyha wiele pułapek. 

Na rynku jest bardzo niewielu wykonawców podejmujących się takich przedsięwzięć, bo są trudne i niebezpieczne. Trudne, ze względu na czas realizacji: w zasadzie do samego końca jedynie szacunkowy. Kiedy patrzę na kamienicę przy Kościuszki 44 i 46, którą kupiliśmy od miasta w 2018 roku w stanie kompletnej ruiny, teraz wiem, że wewnątrz nic ze starego nie pozostanie. Bo niewiele dało się uratować. Prace wykonujemy etapami, bardzo mozolnie, niespodzianki oczywiście są na porządku dziennym: nagle okazuje się, że musimy coś przemurować albo przy pogłębianiu piwnic pojawia się ceglany fundament i trzeba wszystko przeprojektować, albo fragment dachu dosłownie wisi w powietrzu, więc go najpierw zabezpieczamy, żeby cokolwiek zrobić. Wszystko twa, dlatego nauczyliśmy się bardzo ostrożnie określać czas. 

Zagląda pan do starych planów? 

Oczywiście! Na Stalmacha, Plebańskiej, przy Długosza, na klatkach schodowych umieszczone są archiwalne fotografie tych budynków. Widać jak wcześniej wyglądały. Gdybyśmy nie interesowali się historią, nic nie wyszłoby z naszej pracy, bo pamięć miejsca jest szalenie istotna. Zaglądamy do różnych publikacji, korzystamy z archiwum, choć często uzupełnienie informacji jest dość trudne, bo brakuje dokumentów, zaginęły, zgubiły się. 

A czy jest w Gliwicach jeszcze jakiś budynek, kamienica, które chciałby pan odnowić? 

Kiedy przejeżdżałem przez Kościuszki, na której wcześniej, przez piętnaście lat, mieszkałem, moim marzeniem było żeby te kamienice mieć na własność. Po latach marzenie się spełniło. Jako spółka chcieliśmy, i byliśmy bardzo blisko, kupić budynek przy Zwycięstwa 2, dawny dom bławatny Fedora Karpego, ale, ze względu na zawirowania ze wspólnotą, nie udało się, czego bardzo żałuję, bo to dobra architektura. Teraz jednak całe siły skupiamy na Kościuszki, bo to nasza najtrudniejsza, pod względem technicznym, inwestycja. 

Bywa pan codziennie na budowach? Śledzi postępy? Interweniuje? Doradza? A może jest taki moment, kiedy pan odpuszcza i zdaje się na innych?  

Naprawdę musi się wydarzyć coś ważnego, żeby nie było mnie na budowie. Znam te nieruchomości na wylot: każdą cegłę, każdą belkę. Mimo że nie mam budowlanego wykształcenia, przez te wszystkie lata bardzo wiele się nauczyłem. To jest moja pasja, ja się tym interesuje, ale to także ogromna odpowiedzialność. 

Kościuszki 44 i 46 to ciekawy architektonicznie zespół mieszkaniowy, zaprojektowany przez nadwornego architekta Ballestremów – Hansa von Poellnitza, na dodatek w sąsiedztwie numeru 42, pod którym mieszkał radca budowlany Gleiwitz Karl Schabik. To po pierwsze. Po drugie, kamienice są pod społecznym nadzorem - w ich obronę zaangażowało się stowarzyszenie Miasto Ogród Gliwice i grupa Gliwice dla Schabika. Nie bał się pan kupować obiektu z takim obciążeniem?

Zaskoczę panią, ale nie chciałam ich wcale kupować. To był przypadek. Dowiedziałem się o nich przy okazji zakończenia prac na Plebańskiej 3. Wiedziałem, że są protesty mieszkańców, nie miałem też ochoty na angażowanie w aż tak dużą inwestycję. Ale kamyczek już w moim ogródku był. Spotkałem się ze wspólnikiem, zapalił się do pomysłu, choć ja byłem sceptykiem. Od słowa do słowa zdecydowaliśmy się na start w przetargu. Myśleliśmy, że będzie więcej chętnych, ale pewnie wystraszono się stanu technicznego (był katastrofalny) i medialnej presji, także współpracy z konserwatorem zabytków. Uratowanie tego budynku jest bardzo trudne, było dużo konsultacji, rozmów z miastem, ale udało się w dobrym terminie pozyskać pozwolenie na budowę. Samo projektowanie trwało rok - myślę, że efekt wypracowany z pracownią architektoniczną P.A. Nova jest dość interesujący. Wierzę, że kiedy zakończymy budowę, budynki będą nie tylko wizytówką Kościuszki, ale też miasta. 

Rafał Franz: 
Urodził się w Chorzowie, ale dorastał w Bytomiu. Od ponad dekady związany z Gliwicami. Mając dwadzieścia kilka lat z kolegą z boiska, Dariuszem Brauhoffem (muzykiem Narodowej Orkiestry Polskiego Radia) i Romanem Wieczorkiem założyli firmę Wall Invest, zajmującą się kupnem wszelkiego rodzaju nieruchomości (gruntów, poddaszy, mieszkań, kamienic), ich renowacją, sprzedażą oraz wynajmem. Wśród ich realizacji są budynki przy Długosza (dawna harcówka), Stalmacha, Plebańska 1 i Plebańska 3. 
wstecz

Komentarze (0) Skomentuj