Maurycy Pindur ma 46 lat i od urodzenia mieszka w Chudowie (gmina Gierałtowice). O sobie mówi „dłubacz w drzewie”, a jego historia pokazuje, że w każdym drzemią talenty i tylko od nas zależy, czy jesteśmy w stanie je obudzić. Był już kucharzem, górnikiem, elektrykiem, teraz jest szkolnym konserwatorem i... rzeźbiarzem.

- Zaczęło się w naszym chudowskim kościele, jakieś siedem lat temu – relacjonuje Pindur. – Trzeba było odnowić wielkie, dwumetrowe skrzydła drewnianej rzeźby anioła, a nikt w okolicy, żaden ze stolarzy, nie chciał się podjąć tego zadania. Moja chrześnica powiedziała księdzu, że wujek wszystko potrafi zrobić, to i z tym też sobie poradzi. Ksiądz przyszedł, zapytał, zgodziłem się i anioł ma dzisiaj nowe skrzydła. Potem zaczęło się odnawianie figur i tak mnie to wszystko wciągnęło, że zacząłem rzeźbić.

W mieszkaniu Pindura próżno szukać jego prac. Ot, jakaś wyrzeźbiona twarz na kawałku klocka w ogrodzie, dwie płaskorzeźby z motywami roślinnymi na ścianach pokoju, gwiazda północy i wielka płaskorzeźba Chrystusa Króla w pokoju na piętrze, która też pewnie lada moment zawiśnie na jakiejś ścianie, niekoniecznie w domu Pindurów. Wszystko, co stworzą jego ręce, oddaje w prezencie rodzinie, znajomym. – Wyrzeźbiłem kilka postaci Żydów, wszystkie musiałem oddać, bo podobno przynoszą szczęście – mówi. – Ostatnio zrobiłem feretron do kościoła i anioła. Też już ich nie mam, są w kościele. Za swoje prace nie biorę pieniędzy, bo – jak ktoś powiedział – za talent się nie płaci.

Pan Maurycy najbardziej lubi rzeźbić motywy religijne i roślinne. Zaklina się, że nigdy wcześniej ze sztuką nie miał nic wspólnego. – Jedyny mój kontakt z nią, to gra na gitarze basowej w zespole – kwituje z uśmiechem.  

Pracownię ma w garażu. Jak przystało na prawdziwego rzeźbiarza, w niej przechowuje wszystkie niezbędne narzędzia snycerskie – dłuta i specjalistyczne szlifierki. W garażu potrafi spędzić cały dzień. On i drzewo, z którego wyczarowuje cudeńka. Bywają jednak dni, że nie jest w stanie niczego wyrzeźbić. – Snuję się wtedy z kąta w kąt i za nic nie potrafię wziąć się do roboty. Czasem wena twórcza opuszcza mnie na kilka dni – śmieje się. – Inspiracja? Wyłącznie z mojej głowy.

Pindur w drzewo zaopatruje się w jednym z tartaków koło Jastrzębia Zdroju. Tam kupuje lipowe klocki. – Lipa się nie rozwarstwia, nie pęka, to ulubione drzewo rzeźbiarzy, którzy w tym tartaku znajdują dla siebie najlepszy materiał – tłumaczy. – Tam mają dodatkowo drzewo suszone i dlatego walą do nich całe pielgrzymki artystów. Czasem trzeba watykańskiej dyplomacji, żeby zdobyć towar.

Chudowianin rzadko prezentuje publicznie swoje prace. Raz tylko pokazał rzeźby w gminnym ośrodku kultury. – Żeby zrobić wystawę, musiałbym pochodzić po rodzinie i kościołach i wypożyczyć to, co zrobiłem – mówi.
(san)

Galeria

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj