Z Lizą Sherzai, producentką muzyczną, aktywistką, pochodząca z rodziny polsko-afgańskiej, rozmawia Małgorzata Lichecka.


Czy pani rodzina jest już bezpieczna? I czy w ogóle w tej sytuacji można mówić o bezpieczeństwie?
Jeśli bezpieczeństwo oznacza stan pewności i spokoju, zaspokojenie podstawowych potrzeb życiowych, potrzeby niezależności i rozwoju to większość Afgańczyków żyje w ciągłym poczuciu zagrożenia…

Sytuacja w Afganistanie jest bardzo dynamiczna, praktycznie wszystko się może zdarzyć, nawet wojna domowa. Talibowie wydają się mieć bardzo silną pozycję. Szczególnie w kontekście kulturowym i religijnym. Dla przeciętnego europejczyka czy inaczej, człowieka bardzo szeroko pojętej kultury zachodu, to rzeczy ekstremalne. 
Dla wielu Afgańczyków wydarzenia ubiegłych tygodni są podobnie ekstremalne jak dla Europejczyków. Zamknięte szpitale, urzędy, banki, szkoły, ogromny wzrost cen żywności i brak perspektyw na poprawę sytuacji. Pieniądze rządowe zostały zamrożone, a pracownicy nie dostali pensji. Gwałtownie wzrósł wskaźnik migracji wewnętrznych. Ludzie w popłochu opuszczali domostwa, żeby wydostać się z zagrożonych walkami obszarów. Sporo Afgańczyków desperacko szukała możliwości wydostania się z kraju. Dramatyczne sceny z lotniska w Kabulu pokazały jak bardzo Afgańczycy obawiają się politycznych represji i jak bardzo nie wierzą w zapewnienia talibów o amnestii dla współpracowników zagranicznych organizacji, armii, placówek dyplomatycznych i politycznych adwersarzy.

Jaka jest w tym świecie pozycja kobiety? Zdegradowanej do roli niewolnicy.
Talibowie deklarują, że Afganki będą pełnoprawnymi członkami społeczeństwa, będą mogły pracować i uczyć się zgodnie z prawem szariatu. Nie precyzują jednak jaka jest ich interpretacja prawa islamskiego… W tymczasowym rządzie Talibów nie ma ani jednej kobiety, zlikwidowano też Ministerstwo ds. kobiet. W ostatnich dniach afgańskie kobiety wyszły na ulice, żeby domagać się prawa do pracy, dostępu do edukacji i udziału w rządzeniu krajem. Kobiety obawiają się powtórki reżimu z lat 1996-2001, kiedy to nie mogły pracować, uczyć się, a za pomalowane paznokcie groziła co najmniej chłosta. Afganki nie mogły same wyjść z domu bez męskiego opiekuna - męża czy brata. Te, które nie miały synów lub innych męskich członków rodziny, umierały z głodu.

Demokratyzacja Afganistanu brzmi jak oksymoron, ale, paradoksalnie, szczególnie w dużych miastach, kobiety wywalczyły sobie prawa, pozycję, mogły pracować, co już jest wielkim sukcesem, ubierać się „ z europejska”. 
To prawda, wzrósł znacząco procent Afganek, które kończyły uniwersytety czy piastowały wysokie stanowiska w administracji publicznej. Sporo kobiet w dużych miastach ponownie przestało zasłaniać twarz. Podobnie jak w latach 60. do początku lat 90. To mudżahedini, a w ślad za nimi Talibowie nakazali powrót do burek. Również i na głębokiej prowincji polepszył się dostęp do edukacji, do opieki medycznej, spadła śmiertelność niemowląt. Te wszystkie wywalczone z trudem „zdobycze” mogą zostać bezpowrotnie utracone w imię fundamentalizmu i skrajnie radykalnej interpretacji prawa islamskiego. Dwa lata temu mogłam spokojnie wybrać się do muzeum i restauracji w towarzystwie kuzynek. Teraz wydaje mi się to nierealne.

Jak pani odczuwa tę sytuację? Co jest najbardziej dojmujące i z czym się pani nigdy nie pogodzi. 
Trudno mi się pogodzić z faktem, że wciąż są takie miejsca, w których nie szanuje się praw człowieka. Prawdopodobnie nie zobaczę więcej bliskich mi osób, które tam zostały, a to jest dla mnie szczególnie dotkliwe.

Prawo szariatu to długa lista reguł upodlających człowieka, w tym szczególnie kobiety. Islam nie uznaje rozdziału życia świeckiego od religijnego. A najbardziej drastycznym przykładem interpretacji szariatu to reżim Talibów właśnie w Afganistanie. Zakazywali sportu oraz muzyki i telewizji. Afgańskim kobietom zabroniono pracować poza domem oraz odmówiono prawa do udzielania pomocy medycznej przez mężczyzn pracujących w zawodzie lekarza, nie mówiąc o obcinaniu rak za kradzież. To teraz będzie norma? 
Sposób w jaki należy interpretować prawo szariatu jest wciąż przedmiotem debaty między konserwatywnymi, a liberalnymi muzułmanami. Nie sądzę, żeby Talibowie złagodzili swoją wcześniejszą interpretację prawa szariatu. W latach 90. stosowali skrajnie brutalną formę szariatu i nic nie wskazuje, żeby miało się to zmienić.
Egzekucje przed piątkową modlitwą i obcięte dłonie - kara za kradzież, wywieszone na widok publiczny, były „normą”. Trudno uwierzyć w „unowocześniony” wizerunek jaki Talibowie próbują pokazać podczas konferencji prasowych i za pośrednictwem mediów społecznościowych. Nie przekonują też PR-owe „zabiegi”. Ministrem zdrowia w rządzie tymczasowym Talibów został mułła. Co taki taki człowiek może wiedzieć o polityce zdrowotnej czy medycynie? W 2001 Talibowie bestialsko zniszczyli posągi buddy w Bamianie, dlatego, że z punktu widzenia ich ideologii łamały zakaz „promowania” innych religii i oddawania czci ich symbolom. Przeciwko zniszczeniu protestowało wiele państw muzułmańskich. Jaki los czeka muzealne zbiory w Afganistanie? Muzyka rozrywkowa została już oficjalnie zakazana w strefie publicznej, a muzykom i artystom zasugerowano zmianę zawodu. Jak grzyby po deszczu wyrosną kolejne szkoły religijne, które będą kuźnią kolejnych pokoleń fundamentalnych bojowników.

Talibowie, po dwudziestu latach czegoś, co można nazwać Afgańską odwilżą wracają, choć tak naprawdę oni nigdzie się nie wynieśli. Są u siebie... a teraz egzekwują swoje prawo... Cały świat obiegły zdjęcia zamalowywanych szyb salonów kosmetycznych. Kobiety żyją w panicznym strachu, burki osiągają na czarnym rynku zawrotne ceny.
Pokazywanie niezasłoniętej twarzy to ujma dla honoru kobiety i jej rodziny według fundamentalistów, dlatego większość Afgańczyków nie wierzy w ich zapewnienia jedynie o obligatoryjnym hidżabie zamiast burki czy nikabu. Za czasów Talibów moja ciocia-prawniczka straciła pracę i żeby przetrwać, prowadziła potajemnie salonik fryzjerski w piwnicy swojego domu. Zakazane było wszystko co „nieskromne”, czyli nawet porządnie utrzymana fryzura.

Wycofanie się Amerykanów i paniczna ewakuacja ambasad, organizacji, instytucji skazuje wiele ludzi być może nawet na śmierć. Wszystko jest kompletnie nieprzewidywalne. Praktycznie pozostawiono tych ludzi na łasce reżimu, kto nie miał znajomych, pieniędzy, nie wyjechał... 
Została część też i tych, którzy wierzą, że można walczyć o wolny Afganistan. Jak długo jednak wytrzymają? Większości szpitali grozi zamknięcie, są przerwy w dostawie leków i brakuje aparatury medycznej. Kończy się żywność. Afgańczycy sprzedają swój dobytek, by kupić jedzenie. Ceny ryżu, oleju i chleba są zawrotnie wysokie. Wielu Afgańczyków nie może wrócić do pracy, utraciło ją, bądź nie otrzymuje pensji.
Kobiety znikną, nawet te najbardziej waleczne i zaangażowane. To dla nich niewyobrażalna tragedia, także porażka, bo zainwestowały w przemianę całe swoje życie, które teraz dzieli bardzo cienka linia od śmierci. 
Kobiety, który teraz wyszły na ulicę by walczyć o prawa, które przecież dała im konstytucja z 2004 roku, to dla mnie bohaterki. Najprawdopodobniej czekają je surowe kary. W świecie Talibów miejsce kobiety jest w domu. Dzisiaj po raz kolejny kobiety wyszły protestować... Ich walka się nie zakończyła…

Dlaczego pani rodzina wyjechała z Afganistanu? Gdzie znalazła pani swoje nowe miejsce i czy trudno było się zintegrować ? 
Wyjechałam z mamą, podczas interwencji sowieckiej w Afganistanie w drugiej połowie lat 80. Miałam wtedy sześć lat. Ta wojna była bardzo wyniszczająca i trudno było myśleć o budowaniu normalnego życia w Afganistanie. Polska była naturalnym kierunkiem - moja mama jest Polką. W porównaniu z Afganistanem ogarniętym koszmarem wojny, w Polsce nie bałyśmy się czy wieczorem wrócimy do domu. Przez jakiś czas przebywałyśmy w Warszawie, ale później pojechałyśmy z mamą do Gliwic, gdzie zamieszkali moi dziadkowie. Gliwice zawsze będą mi się kojarzyć z domowym ciastem babci, piękną palmiarnią i kasztanami w parku Chopina. To dla mnie ważne miejsce na mapie. W Afganistanie wciąż przebywa spora część naszej rodziny, przetrwali wojny i „pierwszy” reżim Talibów. Nie wiem jak będzie teraz.

Wiele razy jeździła pani do Afganistanu – jakie zmiany pani rejestrowała – w sferze obyczajowej, ekonomicznej, politycznej, społecznej? 
Na początku lat 2001 Kabul był niemal stertą gruzów. Powoli wyrastały nowe domy, budowały się dzielnice, tworzyła infrastruktura, otwierały się szkoły. Kobiety wyszły ze strefy cienia i nie były to jedynie mieszkanki większych miast. Wyczuwało się optymizm i nadzieję… Pamiętam wesela w Kabulu na którym kobiety były ubrane niemal tak samo jak w Europie i miały odsłonięte włosy.

Powiedziała pani, że pojedzie do Afganistanu za rok. Jeśli to będzie możliwe…
Chciałabym zobaczyć się z najbliższymi, ale obawiam się, że nie będzie to takie proste. Nie wiem czy mój afgański dowód będzie ważny w reżimie Talibów. Być może moja rodzina będzie miała nieprzyjemności, tylko dlatego, że ma ze mną kontakt.

Liza Sherzai - producentka muzyczna, aktywistka, pochodząca z rodziny polsko-afgańskiej. Autorka projektów dotyczących kontrastów kulturowych oraz wizerunku i roli kobiety we współczesnym świecie. Mieszka w Warszawie, jej rodzice na Śląsku, w Gliwicach.

Galeria

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj