11 kwietnia jest ostatnim dniem  pracy księgarni przy Wyszyńskiego. Po ponad 40 latach obecności w mieście sklep przenosi się w przestrzeń wirtualną.         
Z Szymonem Szwajgerem, szefem Mercuriusa, nie tylko o książkach rozmawia Małgorzata Lichecka.   

To pytanie musi paść. Bo jak tu nie zapytać księgarza o pierwszą przeczytaną w życiu książkę.  

Kompletnie jej nie pamiętam, bo było ich dużo. Dość szybko, oprócz tych typowo dziecięcych, zacząłem interesować się poważniejszymi pozycjami. Na pewno Szklarski, i to wiele razy, „Czterej  pancerni”,  "Muminki" Tove Janson,  ale „Pan Samochodzik” już nie. Do dziś nie przeczytałem żadnej części.

Co jest pasjonującego w czytaniu dla kogoś, kto książkami zajmuje się zawodowo?     
  
U mnie z czytaniem jest jak z oddychaniem. 

W świecie bez książek takie wyznanie robi wrażenie.

Tak naprawdę nigdy się nad tym nie zastanawiałem, wciąż też staram się podnosić  średnią krajową. Dlaczego polecam czytanie? Bo to gimnastyka dla umysłu. Brzmi trywialnie, ale tak jest. Człowiek więcej rozumie i świat staje się przyjaźniejszy.

Od pasji do zawodowego zajmowania się książkami...

Poszedłem trochę krętą ścieżką. Przez dziesięć lat pracowałem w dużej firmie sieciowej (EMPiK). Potem pochłonęły mnie gry komputerowe, płyty, wciąż stanowiące sporą części mojego życia. Kilka lat temu wypadłem z branży,  ale nie podobało mi się takie życie, więc wróciłem. I kiedy powiedziałem znajomym, że będę szefem  księgarni, usłyszałem: co ty robisz, chłopie, księgarstwo nie ma przyszłości.    

Recepta na zaistnienie na księgarskim rynku?


Gdybym ją miał, opatentowałbym za grube pieniądze. Dużo dały mi studia księgarskie. To był taki eksperyment, więc w sumie miałem dużo szczęścia. Na studiach spotkaliśmy się grupą zapaleńców, zarówno po stronie prowadzących, jak i studentów. Wyszło, że księgarnia nie może być  miejscem nastawionym tylko na ekstensywne sprzedawanie książek. To nie działa i ludzie już tego nie oczekują. Chcą, żeby księgarnie spełniały różne funkcje, między innymi czytelni, a nawet domu kultury. I w Mercuriusie tak robiliśmy, bo bez wyjścia poza mury trudno byłoby stanąć do walki z korporacjami i sieciami, szczególnie że i one robią podobne rzeczy. Z kolegami i koleżankami mieliśmy ambicję, żeby troszkę ożywić miejsce. Wprawdzie księgarnia była tu od ponad 40 lat, ale sąsiaduje z  pustostanami, które odstraszały, mieliśmy więc trudne zadanie. I wywiązywaliśmy się z niego przyzwoicie. 

Księgarska kuchnia jest mało znana. Ot, przychodzimy, oglądamy, ewentualnie kupujemy i wychodzimy. 

Działa tzw. zasada Pareto: klient widzi tylko 20 procent  naszej pracy, resztę  stanowią prozaiczne rzeczy. Oczywiście bardziej komfortowo jest formatować oferty zgodnie ze swoim gustem. Autorskie księgarnie są świetną rzeczą, jednak sprawdzają się w mniejszych kubaturach niż ta w Gliwicach. Dodatkową okolicznością była tradycja księgarni technicznej i z tym kojarzyliśmy przecież to miejsce. Od lat ta przestrzeń miała swój charakter - niepowtarzalny i nie do podrobienia. Dorzuciliśmy,  jakbyśmy to modnie ujęli, nową jakość, czyli nie tylko skrypty i książki fachowe, branżową literaturę czy pozycje naukowe, ale i literaturę piękną, gry i inne rzeczy czyniące z Mercuriusa miejsce wyjątkowe. 

Czyli w pewnym sensie wybór pozycji należał do pana...


Byłbym wariatem, gdybym nie brał pod uwagę list bestsellerów. Poza tym księgarz musi się zaprzyjaźnić z programem Exel, bo spędza nad nim bardzo dużo czasu. Wypełniając tabelki, przeliczając dane i dość często przeklinając. W Mercuriusie porwaliśmy się na rzecz bez precedensu - modele do sklejania i gry planszowe. Kolega, który zbudował dział modelarski, uczynił to wyłącznie na podstawie swojej wiedzy, doświadczenia, zamiłowań i rozeznania. Udało się, a stoisko było  wyjątkowe nie tylko w skali miasta, bo słynęliśmy z naszych modeli na Śląsku. 

Często wchodził pan w interakcje z kupującymi? Polecał książki?


To jest w tej pracy najfajniejsze, ale trzeba to lubić. Jeśli ktoś przychodzi na przykład po skrypt, sprawa jest prosta. Jeśli natomiast chce wybrać książkę na prezent, kompletnie nie wie, co to ma być i prosi, żeby polecić, w tym momencie otwiera się dla mnie pole do popisu. Zresztą, takim podejściem wygrywaliśmy z sieciówkami i hipermarketami.   

Gdyby miał pan stworzyć dekalog księgarza, co by się w nim znalazło?

Słuchać ludzi, reagować na sygnały od nich, nadążać, ponieważ jest wiele miejsc, które zatrzymały się w czasie, komputeryzować się,  nie bać internetu, czytać, bo to nie takie oczywiste w tej branży. Mieć swój gust, bo to, paradoksalnie, pomaga. Dokształcać się - jest sporo miejsc, w których księgarz może podnieść swoje kompetencje.

Szukać swojej specjalizacji.


To też. Wydaje się, że specjalizacja pozwoli na przetrwanie.

Czy Mercurius miał swoją specjalizację, niszę? Na przykład literatura o Śląsku, gliwiccy autorzy.

Tak, dość intensywnie ją eksplorowaliśmy. Ten rodzaj literatury to w tej chwili tak naprawdę kilka niewielkich wydawnictw. Mercurius, jako księgarnia niezależna, współpracował z nimi, organizował spotkania autorskie, a nasza półka z literaturą regionalną była dość obszerna.    

A Melon dobry? Co pan powie o Baurze?


O, to zupełnie różni autorzy. Cieszę się, że obu mogliśmy gościć w Mercuriusie. Pan Bauer nie jest rodowitym Ślązakiem, aczkolwiek jego przedostatnia powieść jest mocno osadzona w regionie. Pan Marcin z kolei to czysta śląskość.

Czy pytano o tych autorów?

Chciałbym, żeby tak było. Niestety, to sytuacja wyjątkowa, gdy przyjdzie ktoś, kto chce porozmawiać o książkach, dopytać o konkretnego autora. Dla księgarza taka wizyta jest przyjemnością.

Może ludzie boją się rozmów ze strachu przed kompromitacją. Bo księgarz to taki profesor od książek.


Nie sądzę... przez  ponad dwadzieścia lat nie spotkałem się z taką sytuacją, choć może niektórzy mają nieco pedagogiczny sposób bycia, przez co przytłaczający. Przeżyłem taką traumę, gdy kupowałem komputer i musiałem rozmawiać z informatykiem. W naszej księgarni pogawędki zdarzały się częściej graczom i modelarzom niż czytelnikom.   

Bo modelarze i gracze to uświadomione środowiska, świetnie orientujące się w tym, co robią i czego potrzebują. To specjaliści, wiedzą, o co zapytać.


Oni nie potrzebują porady, przychodzą po prostu porozmawiać. Porady potrzebują natomiast debiutanci i wtedy, jak najbardziej, przydawaliśmy się z naszą wiedzą, ostrzegając, żeby nie rzucano się na piękny, lecz trudny do złożenia model. Tak samo jak komuś, kto przychodził po książkę dla dziecka, nie poleciłbym „Czarodziejskiej góry”.

Trzeba też umieć reagować na rynek. 


Jako księgarz może nie powinienem tego mówić, ale na rynku mamy kolosalną nadprodukcję i niejednokrotnie w tym nadmiarze gubi się to, co dobre. Sądzę, że rolą księgarza jest odsianie z tysiąca pojawiających się tygodniowo tytułów i wybranie   najwartościowszych pozycji, co szczególnie ważne dla księgarni niezależnych.

Dobre jest zazwyczaj trudniejsze, bardziej od czytelnika wymagające...


Mam na myśli przyzwoitą literaturę rozrywkową. Porządna książka sensacyjna czy kryminalna jest po prostu porządną książką. Nie wartościowałbym w ten sposób.  Kantaty Bacha  są fenomenalne, ale jest i Maryla Rodowicz z doskonałymi tekstami, której się dobrze słucha.   

Operując muzycznymi kategoriami, tym książkowym Bachem będzie...


Mann, Faulkner... kanon, który oczywiście nie wszyscy muszą znać.

Ma pan prywatny książkowy ranking? 

Tak, ale nie wszystkie bestsellery „sprzedawałem” z lekkim sercem. Nie chciałem  wchodzić w czyjś gust, bo to nie moja rola. W Anglii był księgarz słynny z  nieuprzejmości dla klientów, wytykający im brak gustu i  nieoczytanie, ale jeden taki  na świecie chyba wystarczy.

Co pan teraz czyta?


Od dłuższego czasu zajmuje mnie literatura faktu, szczególnie seria wydawnictwa Czarne. Chyba zgodnie z powiedzeniem, że tylko prawda jest ciekawa. Lubię dobrze napisany reportaż, książkę historyczną. Podobno takie zainteresowania przychodzą z wiekiem.     

A co z księgarnią? Gdzieś się przenosi? I co pan planuje?


Księgarnia zostaje tylko w internecie. Ja idę za biurko do wydawnictwa, no i myślę co by tu zrobić żeby się dalej realizować kulturalnie, bo po Mercuriusie będzie mi tego z pewnością brakowało.
                 
wstecz

Komentarze (0) Skomentuj