Krystyna i Agnieszka Nalepki. Matka i córka. Obie z ogromnymi pokładami dobrej energii. Wesołe, uśmiechnięte, pełne empatii i wrażliwości. Kobiety sztuki. Mama – poetka, córka – reżyserka i scenarzystka teatralna. Starsza pani już na emeryturze, młodsza jest nauczycielką języka polskiego.
Pani Krystyna mimo swoich 78 lat zaraża optymizmem. - Urodziłam się w
dniu urodzin Adolfa Hitlera – śmieje się. - Ale spokojnie, w ogóle nie
jestem podobna, ani wyglądem, ani charakterem.
Urodziła się na Kielecczyźnie, w biednej, wielodzietnej rodzinie. Szybko wyfrunęła z rodzinnego gniazda - Niechętnie wyjechałam, bo miejsce, w którym się urodziłam i dorastałam, było mi bardzo bliskie - wspomina. - Kochałam otaczającą mnie przyrodę, las. Mogłam godzinami w nim przebywać. Już od dziecka byłam osobą bardzo wrażliwą.
Ostatecznie osiadła w Szczytnej Śląskiej. Uczyła się w tamtejszym gimnazjum zdobienia szkła i kryształów. - Uśmieje się pan, dlaczego akurat tę szkołę wybrałam - opowiada. - Kiedyś na jarmarku w Staszowie zobaczyłam starsze koleżanki, które miały fajne studenckie czapeczki z lśniącym daszkiem. Koniecznie zapragnęłam taką mieć. Czułam, że będę przez nią wyjątkowa.
Okazało się, że wyjątkowa to była praca. Fajnie się tylko nazywała: „zdobnik szkła i kryształów”. Wyjątkowo ciężka, fizyczna robota.
Życiowe wybory zdecydowały, że znalazła się w Pyskowicach. Z miastem nad Dramą związana jest pasja pani Krystyny - poezja. - Moje zamiłowanie do pisania tak naprawdę odkrył szef firmy Inco, w której pracowałam - wspomina. - Nieżyjący Józef Nowak, absolwent lwowskiej uczelni, więzień obozu w Oświęcimiu. Człowiek wielu pasji, wiecznie uśmiechnięty, zakochany w kulturze. Kiedyś wpadły mu w rękę moje wiersze. Czułam się taka doceniona, gdy powiedział, że ładnie piszę.
Nowak, będąc członkiem PAX-u, zapraszał do swojej firmy ludzi kultury: pisarza Jana Dobraczyńskiego czy poetę Zygmunta Lichniaka. - Uwrażliwiali nas – wspomina Nalepka.
Kilka wierszy pani Krystyny jej szef zawiózł też do Warszawy. Spodobały się. Potem były konkursy, szereg nagród i wyróżnień.
Przeglądam „Wtulam się w ciebie” - tomik poezji Krystyny Nalepki. Liryczny pamiętnik poetki, która nie boi się opowiadać o codzienności. Poezja uduchowiona, ale nie tylko. Są też lekkie i zabawne fraszki, które autorka nazwała „Moje małe złośliwości”. - Bóg zajmuje ważne miejsce w mim życiu – twierdzi. - Czasem mam wrażenie, jakby mnie dotykał, prowadził w ciężkich chwilach.
Mój wzrok przykuwa fragment wiersza „Ślad Boga”. „Ziemia oddech Twój chłonie – świetlne słońcobranie w podziwie dla dzieła trwam żywym kamieniem lawiną się we mnie wezbrało pytanie: dlaczego najmniej Ci się udał człowiek Mój Boże i Panie…?”.
Teraz pani Krystyna pisze mniej i w sumie nie wiadomo, dlaczego. Pytanie o to kwituje uśmiechem i słowami: „stara jestem”.
- Od urodzenia byłam namaszczona sztuką – mówi z uśmiechem Agnieszka Nalepka (l. 44). - Zawdzięczam to oczywiści mojej mamie, miłość do języka polskiego, poezji wyssałam z jej mlekiem.
Liceum im. Marii Konopnickiej w Pyskowicach ukształtowało młodą Agnieszkę, która po przeczytaniu „Pana Tadeusza” i fascynacji romantyzmem wiedziała, że będzie studiowała polonistykę. - Wiele zawdzięczam tej szkole, zwłaszcza moim nauczycielom: Aldonie Piterze, Pawłowi Kowalskiemu i Annie Płoskonce. To był taki nauczycielski drem team, który mnie ukierunkował.
Studia uniwersyteckie szybko przeleciały. Pracę magisterską pisała pod kierunkiem znanego romantologa prof. Ireneusza Opackiego. O tego momentu jej rozwój szedł w dwóch kierunkach: praca w szkole i teatr.
- A teatr to wina mamy – wraca pamięcią, uśmiechając się. - Najpierw zarażała mnie niektórym swoimi rymowankami i fraszkami. Wykpiwała ostracyzm, zakładanie spółek itd. Powstawały z tego takie - jak mówię - kabareciki. W 1999 roku do Gliwic miał przyjechać Jan Paweł II. Ksiądz Adam Spałek i ówczesne władze chciały przygotować na tę okoliczność jakiś spektakl. Mama była zaangażowana w to przedsięwzięcie i współtworzyła scenariusz. Wkręciłam się. W przygotowania włączył się też nieżyjący już gliwicki kompozytor Norbert Blacha, mój wielki mistrz i inspiracja. Tak powstał spektakl „Zawsze z nami”. Grały w nim dzieci, m.in. młodzi pyskowiczanie. Kiedy przyszli, po podstawówce, do gimnazjum, w którym uczyłam, zaczęli mnie namawiać, żeby zrobić teatr. Najaktywniejsi byli Paweł Olender i Marcin Kątny. Tak powstał Teatr Młodzieżowy Carpe Diem, który rekrutował się głównie z gimnazjalistów.
Pani Agnieszka podkreśla, że nie miała aspiracji do stworzenia spektakli wiekopomnych i niepowtarzalnych. Nawet się nie zastanawiała, jak długo potrwa jej i uczniów pasja. - Ale tak się jakoś stało, że się nam pasja w passę zamieniła. I to w dobrą passę – mówi.
Pierwsze widowisko „Nazywam się Milijon”, na scenie pyskowickiego MOKiS, nie przyciągnęło tłumów, ale z każdym kolejnym publika coraz bardziej gęstniała. Dziś Carpe Diem to uznana marka, a o bezpłatne wejściówki zawsze jest wojna. Przyjeżdżają ludzie z Krakowa, Katowic, Tychów, Mikołowa.
- Myślę, że o powodzeniu decyduje młodość, pasja i prawda - przekonuje pani Agnieszka. - Moim aktorom się wierzy, oni są po prostu prawdziwi. Wciągają publiczność. Inna rzecz, że nasz teatr to trampolina do prawdziwego aktorstwa. Sześciu moich podopiecznych dostało się do szkół aktorskich. Wielu z nich gościnnie gra z moimi gimnazjalistami. Młodzi uczą się od starszych i to jest najfajniejsze w tym naszym teatrze.
Premierowy spektakl pani Agnieszka przygotowała w oparciu o trzecią część dramatu „Dziady”, kolejne scenariusze były już bardziej samodzielne. - Dzisiaj w każdym z nich przemycam własne postrzeganie świata – przekonuje. - Co by się nie działo, teatr musi grać.
Urodziła się na Kielecczyźnie, w biednej, wielodzietnej rodzinie. Szybko wyfrunęła z rodzinnego gniazda - Niechętnie wyjechałam, bo miejsce, w którym się urodziłam i dorastałam, było mi bardzo bliskie - wspomina. - Kochałam otaczającą mnie przyrodę, las. Mogłam godzinami w nim przebywać. Już od dziecka byłam osobą bardzo wrażliwą.
Ostatecznie osiadła w Szczytnej Śląskiej. Uczyła się w tamtejszym gimnazjum zdobienia szkła i kryształów. - Uśmieje się pan, dlaczego akurat tę szkołę wybrałam - opowiada. - Kiedyś na jarmarku w Staszowie zobaczyłam starsze koleżanki, które miały fajne studenckie czapeczki z lśniącym daszkiem. Koniecznie zapragnęłam taką mieć. Czułam, że będę przez nią wyjątkowa.
Okazało się, że wyjątkowa to była praca. Fajnie się tylko nazywała: „zdobnik szkła i kryształów”. Wyjątkowo ciężka, fizyczna robota.
Życiowe wybory zdecydowały, że znalazła się w Pyskowicach. Z miastem nad Dramą związana jest pasja pani Krystyny - poezja. - Moje zamiłowanie do pisania tak naprawdę odkrył szef firmy Inco, w której pracowałam - wspomina. - Nieżyjący Józef Nowak, absolwent lwowskiej uczelni, więzień obozu w Oświęcimiu. Człowiek wielu pasji, wiecznie uśmiechnięty, zakochany w kulturze. Kiedyś wpadły mu w rękę moje wiersze. Czułam się taka doceniona, gdy powiedział, że ładnie piszę.
Nowak, będąc członkiem PAX-u, zapraszał do swojej firmy ludzi kultury: pisarza Jana Dobraczyńskiego czy poetę Zygmunta Lichniaka. - Uwrażliwiali nas – wspomina Nalepka.
Kilka wierszy pani Krystyny jej szef zawiózł też do Warszawy. Spodobały się. Potem były konkursy, szereg nagród i wyróżnień.
Przeglądam „Wtulam się w ciebie” - tomik poezji Krystyny Nalepki. Liryczny pamiętnik poetki, która nie boi się opowiadać o codzienności. Poezja uduchowiona, ale nie tylko. Są też lekkie i zabawne fraszki, które autorka nazwała „Moje małe złośliwości”. - Bóg zajmuje ważne miejsce w mim życiu – twierdzi. - Czasem mam wrażenie, jakby mnie dotykał, prowadził w ciężkich chwilach.
Mój wzrok przykuwa fragment wiersza „Ślad Boga”. „Ziemia oddech Twój chłonie – świetlne słońcobranie w podziwie dla dzieła trwam żywym kamieniem lawiną się we mnie wezbrało pytanie: dlaczego najmniej Ci się udał człowiek Mój Boże i Panie…?”.
Teraz pani Krystyna pisze mniej i w sumie nie wiadomo, dlaczego. Pytanie o to kwituje uśmiechem i słowami: „stara jestem”.
- Od urodzenia byłam namaszczona sztuką – mówi z uśmiechem Agnieszka Nalepka (l. 44). - Zawdzięczam to oczywiści mojej mamie, miłość do języka polskiego, poezji wyssałam z jej mlekiem.
Liceum im. Marii Konopnickiej w Pyskowicach ukształtowało młodą Agnieszkę, która po przeczytaniu „Pana Tadeusza” i fascynacji romantyzmem wiedziała, że będzie studiowała polonistykę. - Wiele zawdzięczam tej szkole, zwłaszcza moim nauczycielom: Aldonie Piterze, Pawłowi Kowalskiemu i Annie Płoskonce. To był taki nauczycielski drem team, który mnie ukierunkował.
Studia uniwersyteckie szybko przeleciały. Pracę magisterską pisała pod kierunkiem znanego romantologa prof. Ireneusza Opackiego. O tego momentu jej rozwój szedł w dwóch kierunkach: praca w szkole i teatr.
- A teatr to wina mamy – wraca pamięcią, uśmiechając się. - Najpierw zarażała mnie niektórym swoimi rymowankami i fraszkami. Wykpiwała ostracyzm, zakładanie spółek itd. Powstawały z tego takie - jak mówię - kabareciki. W 1999 roku do Gliwic miał przyjechać Jan Paweł II. Ksiądz Adam Spałek i ówczesne władze chciały przygotować na tę okoliczność jakiś spektakl. Mama była zaangażowana w to przedsięwzięcie i współtworzyła scenariusz. Wkręciłam się. W przygotowania włączył się też nieżyjący już gliwicki kompozytor Norbert Blacha, mój wielki mistrz i inspiracja. Tak powstał spektakl „Zawsze z nami”. Grały w nim dzieci, m.in. młodzi pyskowiczanie. Kiedy przyszli, po podstawówce, do gimnazjum, w którym uczyłam, zaczęli mnie namawiać, żeby zrobić teatr. Najaktywniejsi byli Paweł Olender i Marcin Kątny. Tak powstał Teatr Młodzieżowy Carpe Diem, który rekrutował się głównie z gimnazjalistów.
Pani Agnieszka podkreśla, że nie miała aspiracji do stworzenia spektakli wiekopomnych i niepowtarzalnych. Nawet się nie zastanawiała, jak długo potrwa jej i uczniów pasja. - Ale tak się jakoś stało, że się nam pasja w passę zamieniła. I to w dobrą passę – mówi.
Pierwsze widowisko „Nazywam się Milijon”, na scenie pyskowickiego MOKiS, nie przyciągnęło tłumów, ale z każdym kolejnym publika coraz bardziej gęstniała. Dziś Carpe Diem to uznana marka, a o bezpłatne wejściówki zawsze jest wojna. Przyjeżdżają ludzie z Krakowa, Katowic, Tychów, Mikołowa.
- Myślę, że o powodzeniu decyduje młodość, pasja i prawda - przekonuje pani Agnieszka. - Moim aktorom się wierzy, oni są po prostu prawdziwi. Wciągają publiczność. Inna rzecz, że nasz teatr to trampolina do prawdziwego aktorstwa. Sześciu moich podopiecznych dostało się do szkół aktorskich. Wielu z nich gościnnie gra z moimi gimnazjalistami. Młodzi uczą się od starszych i to jest najfajniejsze w tym naszym teatrze.
Premierowy spektakl pani Agnieszka przygotowała w oparciu o trzecią część dramatu „Dziady”, kolejne scenariusze były już bardziej samodzielne. - Dzisiaj w każdym z nich przemycam własne postrzeganie świata – przekonuje. - Co by się nie działo, teatr musi grać.
(san)
Komentarze (0) Skomentuj