35-letni złodziej, by ukryć skradziony grzejnik przed policją, „wyprał” go w automacie. Wybrał do tego najdłuższy program – na wypadek, gdyby przeszukanie mieszkania miało trwać długo. 
                                    
Włamano się do jednego z salonów fryzjerskich w śródmieściu oraz „usiłowano” do sklepu mięsnego nieopodal. Sprawca okazał się jeden, co pokazały kamery monitoringu umieszczone przy owych punktach. Jednak, z uwagi na słabą jakość nagrań, trudno było ustalić jego rysopis. Na jednym z filmów udało się tylko, przez dwie sekundy, uchwycić, że włamywacz to mężczyzna w charakterystycznej koszuli, który przez ramię przewiesił torbę z ornamentem przypominającym wzór aztecki…

Śledczy z pierwszego komisariatu, na czele ze znanym już naszym czytelnikom niezawodnym „Skórą”, kilka godzin analizowali zapisy z mającego dobrą jakość monitoringu miejskiego, szukając kogoś podobnego do sprawcy. I znaleźli. 

Okazało się, że w pewien wiosenny poranek mężczyzna, śledzony przez liczne kamery, spacerował różnymi ulicami Gliwic, aż dotarł do śródmieścia. Tu włamał się do fryzjera, a po skończonej robocie udał na postój taksówek. Taryfą podjechał pod kamienicę w rejonie Zabrskiej, gdzie mieszkał.

Modus operandi powyższej sprawy pozwolił śledczym wytypować tego człowieka również jako sprawcę usiłowania kradzieży z włamaniem do sklepu mięsnego kilka dni wcześniej. Próbował wtedy otworzyć kasę fiskalną, a kiedy mu się nie udało, szukał cennych rzeczy pod ladą. Uciekł, bo włączył się alarm. 

Okazało się, że podejrzany to znany już policji 35-letni gliwiczanin B. „Skóra” postanowił odwiedzić go w mieszkaniu. Dzwonił, pukał – bezskutecznie. W końcu, jak w kryminalnym serialu, głowę zza drzwi wychylili sąsiedzi i poinformowali, że „to norma”. B. nie otwiera nigdy i nikomu. Nie odbiera też telefonu. 

Ale w końcu wyszedł z domu. Zatrzymano go „w plenerze”, na ul. Zygmunta Starego. 35-latek do niczego się nie przyznawał, musiał jednak zaprowadzić śledczych do swojego mieszkania, które przeszukano. B. przyglądał się temu z dezaprobatą, oświadczając, że nie posiada żadnych przedmiotów pochodzących z przestępstwa. 

Szybko okazało się, że kłamie. „Skóra”, szperając w kuchni, zainteresował się pralką. Była akurat włączona, nastawiona na pranie długie, ale coś w niej śledczemu nie pasowało... Wyłączył, otworzył, a w środku zobaczył pochodzące z włamania u fryzjera fanty: bluzę, buty i… farelkę. 

W tym momencie sprawca pękł. Przyznał się najpierw do włamu do mięsnego, gdzie wszedł, mocno ciągnąc za klamkę. Potem do kradzieży w salonie fryzjerskim. 

B. spędzał po prostu czas wolny w okolicy salonu i kiedy zauważył uchylone okno, nie mógł się powstrzymać. Pogrzebał w kilku szafkach, zabrał trzy flakony rozpoczętych perfum, bluzę z kapturem, 500 zł oraz iPhone’a (telefon wyrzucił jednak do kosza gdzieś na mieście, przypomniawszy sobie, że łatwo go namierzyć). Z lodówki wyjął butelkę szampana. 

Co ciekawe, tego samego dnia wrócił na miejsce przestępstwa, a kiedy się upewnił, że dotąd włamania nie zauważono, raz jeszcze wszedł przez to samo okno. Tym razem wyniósł grzejnik, damskie buty, starą wagę elektroniczną, młynek do pieprzu oraz maszynkę do strzyżenia włosów. Próbował potem skradzione przedmioty sprzedać, ale że nie było nabywcy na używane perfumy, wagę, młynek i maszynkę, wyrzucił wszystko na śmietnik. Buty, bluzę i grzejnik sobie zostawił, a w obawie przed policją - wyprał... 

35-latek wyznał szczerze, że kradnąc w salonie, bał się nagrania przez monitoring, dlatego założył na głowę szalik, znaleziony wcześniej przy jakimś bankomacie. 

W mieszkaniu podejrzanego nie znaleziono ani alkoholu, ani środków odurzających czy innych używek, zaś wśród sąsiadów B. cieszy się opinią dobrą, jako człowiek zupełnie niekonfliktowy. Policji za to znany jest z włamań wcześniejszych – prowadzone są przeciw niemu już dwie sprawy karne. Jeśli zostanie skazany za wszystkie, grozi mu nawet do 15 lat więzienia.   

(sława)





wstecz

Komentarze (0) Skomentuj