Po pierwszej rundzie rekrutacji do przedszkoli widać, że nie powinno zabraknąć miejsc. Ale tłoku uda się uniknąć tylko dlatego, że najstarsze roczniki trafią do oddziałów ulokowanych w szkołach. Proces, który próbował zatrzymać rząd PiS, tak czy siak wymusiło życie. 
Jak co roku na wiosnę wielu rodziców staje przed pytaniem, czy dziecko dostanie się do przedszkola. Wyniki na półmetku naboru mówią, że do jakiegoś – raczej tak. Ale nie zawsze do tego wybranego. 

Na pozór wszystko gra. Na 1612 zgłoszonych dzieci czeka 1627 miejsc. Rozpoczęta w połowie marca rekrutacja wprawdzie jeszcze trwa, lecz po takim czasie nie należy spodziewać się znaczących zmian wyniku. Ale szanse w wyścigu do przedszkola są nierówne. Wiele zależy od tego, ile dziecko ma lat i gdzie mieszka.  

Najtłoczniej jest w grupie najmłodszych. Do trzylatków należy troje na czworo chętnych dzieci. Następna w długości jest kolejka czterolatków. Starsze roczniki stanowią zaledwie kilkanaście procent zainteresowanych. 

To naturalne, że największe zapotrzebowanie występuje wśród dzieci wchodzących w system szkolno-przedszkolny. Maluchy, które trafiają do miejskich przedszkoli w późniejszym wieku, są w mniejszości. Wcześniej albo pozostawały pod opieką w domu, albo przedszkola prywatnego, droższego niż publiczne. Nadzwyczajna, w porównaniu do lat wcześniejszych, jest natomiast presja ze strony rodziców trzylatków, które od ubiegłego roku mają gwarantowane miejsce w przedszkolu. 

- Z drugiej strony daje się we znaki brak wolnych miejsc, które blokują sześciolatki, cofnięte ze szkół przez zmiany rządu PiS. W tej sytuacji ratunkiem jest tworzenie oddziałów w szkołach dla pięcio- i sześciolatków. Przesuwamy starsze roczniki, by zwolnić miejsce dla najmłodszych. W ten sposób, w wyniku otworzenia kolejnych sześciu zespołów szkolno-przedszkolnych, w tym roku pojawiło się 130 nowych miejsc – mówi Mariusz Kucharz, naczelnik Wydziału Edukacji UM Gliwice.

Sytuacje, w których nasze dziecko po raz pierwszy przekroczy próg szkoły jeszcze jako przedszkolak, zdarzać się będą coraz częściej. Już obecnie z ogólnej liczby 5 tys. maluchów w placówkach publicznych aż 1,2 tys. realizuje obowiązek przedszkolny w murach szkoły. I nie wszystkich rodziców przekonują tłumaczenia urzędników, że dzieciom nie dzieje się krzywda - zajęcia dla najmłodszych z reguły prowadzone są w wydzielonej części budynku, z odrębnym wejściem i nie dochodzi do potencjalnie demoralizujących kontaktów z  uczniowską młodzieżą. 

- Pilnujemy, by przedszkolak nie dostał się do obcego sobie środowiska. Po zmianie lokalizacji zajęć zachowuje tę samą grupę rówieśników i „swoją panią”. Budynki nie są z gumy. Napływ trzylatków z jednej strony i zawrócenie sześciolatków do przedszkoli spowodował, że oddziały w szkołach to jedyna obrona przed sytuacją, gdy przedszkola pękają w szwach. Odwrócenie reformy oświatowej z czasów PO pozbawiło samorządy wyboru – podkreśla naczelnik Kucharz.

Na problemy niezależne od miasta nakładają się te wynikające z sytuacji lokalnej. Rok w rok powtarza się ta sama sytuacja. Gdy w jednych placówkach trudno o miejsce, inne mają nadmiar wolnych. Zróżnicowanie w zapotrzebowaniu odpowiada z grubsza mapie demograficznej Gliwic. Przedszkola w ludniejszych północnych rejonach i śródmieściu pękają w szwach, podczas gdy problemem tych w południowych dzielnicach, o mniejszym zaludnieniu, jest słabsze  zainteresowanie. 

- Tradycyjnie najbardziej obłożone są przedszkola w centrum, na osiedlu Wojska Polskiego, Obrońców Pokoju i Starych Gliwicach, na Zatorzu i w Żernikach. Tam niedobór sięga, w zależności od placówki, od 16  do nawet 90 miejsc. Z kolei przedszkola w Ligocie Zabrskiej, Bojkowie, na Trynku, Sikorniku, osiedlu Kopernika, w Łabędach dysponują łącznie jeszcze dużą liczbą miejsc. Z wnioskami poczekajmy jednak do zakończenia naboru – mówi Kucharz. 

9 maja ruszy dodatkowa rekrutacja. Dla dzieci, które nie dostały się do przedszkoli pierwszego wskazania, przydzielane będą placówki drugiego i trzeciego wyboru. Za rodziców dzieci, którzy nie wskazali alternatywy, zadecyduje gmina i sama wskaże placówkę zastępczą. Co do zasady  - jak najbliżej miejsca zamieszkania dziecka lub zatrudnienia opiekunów. Miasto ma bowiem obowiązek zapewnić opiekę w przedszkolu.  

Największe szanse na wybrane miejskie przedszkole ma dziecko, którego rodzice pracują, studiują lub prowadzą własną firmę. Dodatkowymi atutami są  posiadanie rodzeństwa w danej placówce, kryterium odległościowe (bliskość  od  miejsca zamieszkania lub pracy rodziców), żłobkowe (kontynuowanie opieki przez placówki publiczne). W pierwszej kolejności brane są pod uwagę kryteria ustawowe: wielodzietność rodziny, niepełnosprawność dziecka, jego rodziców lub  rodzeństwa, a także brak pełnej rodziny (samotne wychowawstwo). 

Ostateczne wyniki naboru rodzice poznają w sierpniu. Wtedy też będzie wiadomo, ile dzieci zostało bez miejsc. W ubiegłym roku zabrakło ich dla 131.

(pik)





wstecz

Komentarze (0) Skomentuj