W poszukiwaniu ukrytych architektonicznych detali odwiedziliśmy z Ewą Pokorską-Ożóg, miejską konserwator zabytków, kilka secesyjnych kamienic, willi i budynków użyteczności publicznej. Skryte są tam piękne witraże. 

– Utarł się pogląd, że mają one wyłącznie wymiar sakralny – mówi Pokorska. – Nic bardziej mylnego. Zachowały się w kilku gliwickich willach i pałacykach miejskich. Odrodzenie tej sztuki nastąpiło na przełomie XIX i XX w. Witraże stały się wtedy ważnym elementem dekoracyjnym, wykorzystywanym w architekturze świeckiej. Stanowiły dopełnienie wystroju bogatych kamienic i willi, pojawiały się jako dekoracja nawet w budownictwie czynszowym. Pełniły szczególną rolę w gmachach użyteczności publicznej, podkreślając ich funkcje społeczne. Pozostawały w harmonii stylowej bądź kontraście z architekturą obiektu, którego były częścią. Wyznaczały prestiż, określały strefy reprezentacyjne budynku, organizując na przykład przestrzeń klatek schodowych. 

Jeszcze dwadzieścia lat temu w gliwickich kamienicach i budynkach użyteczności publicznej zachowało się około 80 witraży i przeszkleń witrażowych. Dziś jest ich znacznie mniej. Uwięzione we wnętrzach, niedostępne dla miłośników kolorowych zabytków, znikają. 

– Oczywiście często właściciele doceniają ten urokliwy dodatek do wnętrz i proszą o pomoc w jego ratowaniu – przekonuje Pokorska. – Dlatego możemy jeszcze je zobaczyć nie tylko na zdjęciach.

Zaglądamy na początek do przychodni lekarskiej przy ul. Lipowej 36. Willa z 1928 roku wpisuje się w nurt ekspresjonistyczny. Pozostały w niej oryginalne metalowe kinkiety, boazeria holu. W oknach prześliczne witraże. Wysokie na dwie kondygnacje, doświetlają hol. Stylizowane motywy kwiatowe w stylu art deco składają się z wijących liści i kwiatów w ciemnych, nasyconych barwach. Przed wojną willa była wizytówką i reklamą Arthura Rösnera, architekta mającego tu swoją pracownię. Na przeszkleniach przy Lipowej rzadko dziś spotykana sygnatura (AUSGEF. E. Lazar Ratibor). Dzięki temu wiemy, że witraż pochodził z raciborskiej pracowni Emanuela Lazara. 

Odwiedzamy dawną secesyjną willę, a obecnie przychodnię lekarską przy ul. Kozielskiej 16, mogącą pochwalić się nie tylko piękną elewacją, ale i równie efektowną ozdobą klatki schodowej, którą stanowią witraże. Cyprysy, wodospad i festony kwiatów. Całość w jasnych, świetlistych kolorach. Ugry, żółcie, wypłowiałe błękity przywodzą na myśl spaloną słońcem włoską Toskanię.

– Witraże stanowiły kiedyś istotny element wyposażenia klatek schodowych i holi wejściowych, rzadziej pokoi mieszkalnych – zauważa Pokorska. – Miały zaskakiwać wchodzących kolorowym pięknem, które, w zależności od pory dnia czy roku, zmieniało temperaturę barw i dostarczało patrzącym coraz nowszych wrażeń.

Secesja lubowała się w symbolach zwierzęcych – je także uwieczniono na gliwickich witrażach. Sylwetka lwa znalazła się na barwnych przeszkleniach w szkole przy al. Przyjaźni oraz kamienicy przy ul. Chudoby 8. Witraże te są jednymi z najlepiej zachowanych w naszym mieście. Stylizowane głowy lwa wykonano ze szkła ornamentowego o zróżnicowanym wzorze. Cały zespół witraży (bo są jeszcze przeszklenia nad wejściem) z ul. Chudoby został uratowany dzięki wspólnocie mieszkaniowej (wnioskowała o wpisanie go do rejestru zabytków) i dotacji gliwickiego samorządu. 

Skromniej i nietypowo prezentują się witraże w kamienicy przy ul. Zwycięstwa 13. Zamiast łączeń ołowianych zastosowano drewniane. – Nie wiemy, czy te przeszklenia zachowały się w oryginale, czy kiedyś nie były bardziej kolorowe – zastanawia się Pokorska. – Mimo to mają swój urok.

Piękne witraże zdobią trzy okna w kamienicy przy ul. Zygmunta Starego 5. Prace renowacyjne sfinansowała tamtejsza wspólnota mieszkaniowa. – Widać, że skrajne kwatery okienne są oryginalne, środkowa była najprawdopodobniej dorabiana – domyśla się Pokorska. – Wykonywano ją per analogiam. Trudno dziś ocenić symbolikę tego przeszklenia. Obecnie niektóre z alegorii są dla nas trudne do odczytania, hermetyczna wiedza na temat rozumienia symboliki szklanych obrazów powoduje, że odbieramy ich piękno zaledwie powierzchownie i raczej dosłownie.

Miłośnikom witraży Pokorska-Ożóg poleca książkę Jolanty Wnuk i Leszka Jodlińskiego, wydaną przez Muzeum w Gliwicach, pt. „Gliwickie witraże”. 

(san)

Galeria

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj