Urodzony w Gliwicach Rafał Milach jako pierwszy Polak właśnie dołączył na stałe do legendarnej agencji fotograficznej Magnum. Fotograf, artysta wizualny i twórca książek jest laureatem konkursów World Press Photo (2008) i Grand Press Photo (2009), finalistą Deutsche Börse Photography Foundation Prize 2018 oraz współzałożycielem kolektywów Sputnik Photos i Archiwum Protestów Publicznych.

Przypominamy tekst, który ukazał się w „Nowinach" 15 lutego 2012 roku, z okazji wystawy zdjęć Rafała Milacha w Czytelni Sztuki.

Prawie Islandia. Tak o fotografiach Rafała Milacha mówi Maga Sokalska, kuratorka wystawy „W samochodzie z R.". A jeśli nie Islandia, to co? Sama mam problem z odpowiedzią na to pytanie. Ale spróbuję.

R. ma zielone oczy. Jest skupiony i trochę spięty. Nic dziwnego. Spotykamy się po raz pierwszy, a R. ma udzielić wywiadu. Ustawiamy się w różnych miejscach, w końcu wybieramy to przy fotografii z trzema budynkami. Zanim zapali się czerwona lampka sygnalizująca, że kamera pracuje, chwilę rozmawiamy.

R. poznałam jakiś czas temu. To znaczy poznałam jego fotografie. Te z książki „Szare". Przyznam się do czegoś: śledziłam R. w internecie, a moje szczególne zainteresowanie wzbudził w 2008 roku, kiedy nagrodzono go World Press Photo za cykl o emerytowanych cyrkowcach. R. powiedział wówczas zdanie, które utkwiło mi w pamięci: „ludzi, których fotografuję, darzę szacunkiem."
W samochodzie z R. Dobry tytuł. Filmowy, od razu skojarzył mi się z Wożąc Miss Daisy Bruce'a Beresforda z 1989 roku. R. jeździł z islandzkim pisarzem o trudnym do wymówienia nazwisku, Huldarem Breiðfjörðem. Serce mocniej mi zabiło, bo Islandia to dla mnie tajemniczy kraj, a tę aurę potęgują przeczytane ostatnio kryminały dwojga znakomitych pisarzy: llidura Ingridassona i Yrsy Sigurdardottir.

Fotografie R. też są tajemnicze. Smutne.
Za mgłą. Im dłużej się je ogląda, tym bardziej korci, by dopytywać o szczegóły. Fotograf, z którym przyszłam na wystawę, powiedział, że aby osiągnąć taką techniczną sprawność i pokazać szczegół praktycznie nie do sfotografowania, trzeba być niezłym. Więc oboje uznaliśmy, że R. jest niezły.

Na dwudziestu dziewięciu planszach zapisał życie małej wyspiarskiej społeczności. Opowiadają o niej fotografowane postaci, krajobrazy (nie szukajcie pejzażyków!) wnętrza (zinwentaryzowane w najdrobniejszym szczególe). Tak jakby R. przygotowywał się do przeniesienia tej „nie-lslandii" gdzie indziej. Albo zapisywał ją w pamięci. Swojej i czytelnika/widza.

Huldar był przewodnikiem R. Napisał, że podróżowanie z fotografem trochę przypomina zakupy z dziewczyną, która chce obejrzeć każdy ciuch i każdą szmatę. „Słowem niekończąca się męka" - puentuje Huldar. R. zamęcza pisarza pytaniami, a ten z każdym kilometrem i każdym pytaniem ma coraz większe wątpliwości, czy zna swój kraj. Pod koniec podróży z R. dokonuje małego podsumowania: oszacował, że odpowiedział na jakieś 300, 400 pytań o lslandię. I nadal nie jest ani o krok bliżej do wiedzy o własnym kraju. Zweryfikował natomiast pogląd co do podróżowania z fotografem. To już nie zakupy z dziewczyną, a bycie rodzicem.

Zapiski Huldara i fotografie R. znajdują się nie tylko na wystawie. Są też w książce przypominającej kajet Indiany Jonesa - twarde tekturowe okładki, spięte gumkami, kryją wyrafinowane edytorsko wnętrze. Piękny i awangardowy artefakt, zaprojektowany przez Anię Nałęcką, wydała gliwicka Czytelnia Sztuki w wersji limitowanej - tylko 700 sztuk.
Ale za to z prezentem: reprodukcją zdjęcia R. Powieszę ją w domu, nad biurkiem.

Najbardziej podobała mi się fotografia dłoni z pierścieniem. I jeszcze korki wiszące w szatni. O dłoniach R. opowie w wywiadzie.

⁃ Co intrygującego znalazł pan na lslandii?
⁃ Intrygujące jest to, że tak naprawdę niczego się o niej nie dowiedziałem. Zresztą, takie było założenie podróży. Przez miesiąc nie byłem w stanie opowiedzieć o lslandii z osobistej perspektywy. I to nie tylko moje doświadczenie, również podróżującego ze mną pisarza, Islandczyka, przynajmniej teoretycznie bardzo dobrze znającego swój kraj.

⁃ Miał pan mnóstwo pytań i był dociekliwy.
⁃ Starałem się po prostu dowiedzieć jak najwięcej.

⁃ Co złożyło się na projekt W samochodzie z R.?
⁃ Jest częścią większego projektu realizowanego w 2010 r. z kolektywem Sputnik Photos. Pięciu fotografów z Polski pojechało na Islandię i pracowało w duetach fotograficzno-pisarskich. Mo-
im zadaniem był objazd drogą okrążającą Islandię. Na początku myślałem, że to oryginalny pomysł. Jednak bardzo szybko zorientowałem się, że tą drogą jeździ każdy turysta przyjeżdżający na Islandię. Przez miesiąc stałem się więc totalnym turystą, z dużą ilością aparatów fotograficznych, starającym się sfotografować wszystko, co nie ucieka.

⁃ Ale pana zdjęciom daleko do turystycznej fotografii. Są raczej socjologicznym zapisem społeczności islandzkiej. Tworzy pan fotograficzny pamiętnik, ściśle rejestruje ogromną ilość obrazów. Istniał precyzyjny scenariusz czy szedł pan na żywioł?
⁃ Turystę wziąłbym w cudzysłów. Moja eskapada bardziej przypominała podróż naukowca, starającego się przypiąć szpilką do tablicy każdy detal, pejzaż, osobę, miejsce. Naukowca podejmującego taką próbę ze świadomością, że to niemożliwe. Scenariusz nie mógł więc tak naprawdę istnieć, choć niemożliwa była też praca bez planu. Ale jak to z planami bywa, zmieniały się. Zobaczyłem coś ciekawego i to wystarczyło.

⁃ lle zdjęć pan zrobił?
⁃ Nie wiem. Fotografowałem jednocześnie sześcioma aparatami. Po raz pierwszy tak pracowałem i było to dla mnie doświadczenie technologiczne. Fotografowałem telefonem komórkowym, jak i aparatami różnego typu. Na wystawie znalazło się około 160 zdjęć. Myślę, że w sumie wykonałem ich z dziesięć, piętnaście razy więcej.

⁃ W jaki sposób selekcjonował pan materiał?
⁃ Najtrudniej wybiera się własne zdjęcia, dużo łatwiej jest z cudzymi. Pierwszej selekcji dokonał zewnętrzny kurator - Andrzej Kramarz. On, wiedząc co zrobili inni fotografowie, wybierał prace tak, żeby się nie powtarzały, były reprezentatywne i różnorodne. Potem ja zabrałem się do pracy. Część zdjęć, która mi się podobała, wypadła. Wystawa w Czytelni Sztuki była okazją, żeby pokazać i takie, które wtedy znalazły się poza projektem.

⁃ Najbardziej lubi pan zdjęcie...
⁃ Otwierające projekt.

⁃ Czarnej kurtyny?
⁃ Tak naprawdę to fotografia białej szczeliny na podłodze. To jedno z moich ulubionych zdjęć, bo jest mato opowiadające. Teoretycznie coś widzimy. Pani kurtynę, ja szczelinę, Fotografia fajnie ilustruje też cały projekt, w którym bez ustanku pytam o miejsce i o to, czy tak naprawdę byłem w stanie cokolwiek pokazać i przekazać.

⁃ Polubił pan Islandię?
⁃ Tak, to przepiękne miejsce. Muszę powiedzieć, że miałem dość spory problem - nie potrafię fotografować przyrody, a w lslandii jest obezwładniająca. Musiałem ją wyeliminować. Wolałem zapamiętać.

⁃ Czyje dłonie widać na fotografii?
⁃ Marii B. Zatrzymaliśmy się z Huldarem w jej domu przerobionym na hostel. Dwadzieścia dwa lata temu umarł jej mąż i wówczas, nic nie zmieniając, otworzyła drzwi domu i wpuściła gości. Spało się w jej łóżkach, jadło z jej domowej zastawy. Mimo że spotkanie było bardzo szybkie, spędziliśmy u Marii jedną noc, wracałem do niej i robiłem kolejne zdjecia. Gdy wyjeżdżaliśmy, czułem się tak, jakbym wyjeżdżał od babci. Maria pytała, czy wzięliśmy parasolkę, bo pada deszcz czy ciepło się ubraliśmy. Niesamowita osoba.

⁃ A te pierścionki?
⁃ Przetopiła ślubne obrączki, swoją męża i zrobiła pierścień.

MAŁGORZATA LICHECKA

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj