Kacper miał niecały roczek, kiedy zdobył jeden ze szczytów włoskich Dolomitów. Górskiego podboju dokonał... w nosidełku. Jakub sam zaplanował wyprawę na Kilimandżaro. Obaj w sierpniu 2017 r., jako najmłodsi alpiniści w Europie, zdobyli szczyt Monte Rosa w najpotężniejszym masywie Alp.                
Rodzina Skorków-Osikowskich góry ma we krwi. - To genetyka - śmieje się Janusz Skorek, profesor Politechnik Śląskiej, wybitny specjalista energetyki cieplnej. Podróżnik, wspinacz, himalaista, zdobywca m.in. szczytu Lhotse. Były prezes Gliwickiego Klubu Wysokogórskiego, kiedyś partner takich górskich sław, jak Jerzy Kukuczka czy Andrzej Czok. Jakub i Kacper od dzieciństwa słuchali opowieści dziadka, oglądali zdjęcia z wypraw, a kiedy tylko nauczyli się czytać, książki górskie stały się podstawą ich biblioteczek.

Wspina się Anna Skorek-Osikowska, córka Janusza, mama Kacpra i Jakuba. Na co dzień pracownik naukowy Politechniki Śląskiej. Była reprezentantka gliwickiej uczelni w narciarstwie alpejskim, kolarstwie górskim i wspinaczce. Wspina się Robert Skorek-Osikowski, zięć Janusza, tata Kacpra i Jakuba, urodzony w Świnoujściu,  od 31 lat mieszkający w Gliwicach. Pływa i często startuje w regatach. Jest również szkutnikiem. Bierze udział w biegach górskich, skleja z synami modele i wykonuje, według ich życzenia, wszelkie prace plastyczne. Wspina się i Elżbieta Skorek, żona Janusza, mama Ani. Zapalona podróżniczka (była nie tylko w górach Europy, ale także w Himalajach, Andach czy na Syberii), rowerzystka i narciarka. Cała rodzina kocha lepione przez nią pierogi.

Wspina się Jakub Skorek-Osikowski. Całkiem niezły uczeń czwartej klasy SP nr 13 w Żernikach. Oprócz gór kocha czołgi, jazdę na nartach i rowerze, grę w piłkę z mamą i tatą, zabawy z kolegami i kolor czerwony. Wspina się wreszcie jego starszy brat  Kacper, uczeń szóstej klasy tej samej szkoły. Nie ma takiego sportu, którego by nie chciał spróbować, a swoje pierwsze górskie kroki stawiał w Tatrach. Miał wtedy trzy lata.

Ruszamy na Kilimandżaro


Prawdziwe wspinanie zaczęło się w 2017 roku, kiedy rodzinnie pojechali w Dolomity. Wtedy chłopcy pokazali, co potrafią: zaliczyli ferraty i klasyczną wspinaczkę w wysokich górach, na stromych ścianach. Choć wcześniej  robili to w skałkach, wyprawa w Dolomity, a potem Alpy, okazała się zupełnie innym, poważniejszym, wyzwaniem. Monte Rosa, najpotężniejszy alpejski masyw, wymyślił Jakub. Choć pierwotnie zaplanowali wyprawę na Kilimandżaro. Ambitny  plan, ale ze względów finansowych  zrezygnowali z pomysłu. Kilimandżaro zamienili na Elbrus, lecz i  w tym przypadku czas grał na ich niekorzyść, stanęło więc na Aplach, tym bardziej że rodzice Kacpra i Jakuba już je znali. - Uwielbiamy góry - mówi Jakub. A Kacper dodaje, że są sto razy lepsze niż morze. - Trzeba się trochę pomęczyć, ale i nauczyć planowania. Od tego są wprawdzie mama, tata i dziadek, ale my też mamy swoje pomysły. Choć rodzice twierdzą, że działamy trochę na żywioł -Kacper wyjaśnia, że w rodzinnym teamie  każdy odpowiada za konkretne zadanie.
Jednak do takiej wyprawy musieli się przygotować. Zaczęli więc jeździć po Polsce, również zimą, żeby wspinać się w różnych warunkach. W zeszłym roku mieli pecha, bo co wyjazd, to paskudna pogoda. Tak było na Pilsku czy Babiej Górze. Kozi Wierch pokonali zimą podczas 10-godzinnej wspinaczki w rakach i z czekanami. To ich zahartowało i pokazało, że górskie wyprawy często prowadzi się w ekstremalnych warunkach.

Po skałkach Skorkowie wspinają się od zawsze, więc ze sprzętem nie mieli kłopotu, ale na Monte Rosa trzeba było dokupić tego zimowego. - Na szczęście poratowała nas gwiazdka - mówi pani Anna. -W świątecznych paczkach znalazły się  raki, czekany, buty, okulary lodowcowe i kaski. 

Aklimatyzacja w Dolomitach


Dla złapania wspinaczkowego rytmu, kondycji, a przede wszystkim zahartowania organizmów na dużych wysokościach pojechali najpierw w Dolomity. Przeszli tam  kilka ciekawych ubezpieczonych ścieżek, tzw. ferrat. Chłopcy weszli  nimi na Punta Anna (2731 m n.p.m), Marmoladę (3343 m n.p.m., najwyższy szczyt Dolomitów),  Col dei Bos (2559 m n.p.m.), ale także na szczyt Tofana di Mezzo (3244 m n.p.m., trzeci Dolomitów), gdzie można wprawdzie dostać się kolejką, ale Kuba i Kacper wybrali dość trudną ferratę Guiseppe Olivieri.
- Przewyższenie do pokonania od podstawy góry to ponad 1500 m, a sama wspinaczka na wierzchołek zajmuje około sześciu godzin i trzy godziny zejścia do doliny - tłumaczy pan Robert. Równie duże osiągnięcie dla Jakuba i Kacpra to wejście ferratą Alleghesi na Civette (piąty szczyt Dolomitów, 3220 m n.p.m.) o przewyższeniu około 2100 m. Bardzo długie wejście i niełatwe zejście udało się wykonać w ciągu 13 godzin ciągłego marszu i wspinania. Duży fragment drogi przechodzili pionową ścianą. Schodzili nocą, przy księżycu, nogi trochę się ciągnęły, ale chłopcy nie stękali. A Kacper był na campingu pół godziny przed grupą.  
Schroniskowy horror

Prosto z Dolomitów pojechali w Alpy. 3 sierpnia w południe rozpoczęli akcję górską, przedostając się kolejką w kierunku masywu Monte Rosa z miejscowości Alagna Valsesia. Stąd, obładowani plecakami, ruszyli do schroniska wysokogórskiego Gniffetti. Chcieli spać w namiotach. Niestety, w parku  narodowym nie można zakładać obozów i choć byli przygotowani, mieli ze sobą potrzebne rzeczy, musieli nocować w schronisku. - Warunki były koszmarne i naprawdę wolelibyśmy namioty - stwierdza pan Robert. 170 osób na przestrzeni nie większej niż 80 metrów. Skorkowie-Osikowcy nie mieli rezerwacji, więc poupychano ich, gdzie się dało i każdy spał gdzie indziej. To była jeszcze większa przygoda niż wejście na Monte Rosa. Pan Robert nie przespał ani minuty, cały czas pilnował, żeby Kacper nie spadł z piętrowego łóżka. Pokoje o rozmiarach dwa na dwa metry i osiem osób śpiących na trzech poziomach. Duszno i klaustrofobicznie, jak na okręcie podwodnym. 

Kamienie wielkości dziesięciu tatusiów 


Prawie nie śpiąc, czekali na śniadanie, zaplanowane na 4.30. Po spakowaniu plecaków wyszli około 6.00. Skład ekipy to: Kuba, Kacper, państwo Anna i Robert. Dziadkowie nie poszli i to trochę chłopców zasmuciło. Liczyli, że pan Janusz ich podprowadzi i poopowiada o górach. - Tata nie chciał, żeby mama schodziła sama – mówi pani Anna. -  Dzień wcześniej o mało nie stratowała jej lawina z kamieni. Ściągnęła ją ze ścieżki, zaś  jeden z głazów lekko drasnął – dodaje.
Jeszcze wieczorem, w schronisku, Robert Skorek miał całe zajście przed oczami. Kacper mówi, że tata z tego powodu uczulił się na lodowiec. - Leciały kamienie wielkości samochodów. Nie wiadomo, gdzie uciekać... Spadały między mną a teściową i Kacprem. Na szczęście nic się nie stało, tylko babcię lekko przycięło –  opowiada pan Robert.

Atlas chmur


Kiedy o świcie wyszli ze schroniska, zapowiadał się piękny dzień. Słońce dopiero wstawało, temperatura dwa stopnie poniżej zera. Jakub nie mógł napatrzeć się na góry.  Koledzy pewnie wygrzewają się na plażach, myślał. Jednak nie zamieniłby się  z nimi za nic w świecie. Widoki były bajeczne: wiecznie biały Mont Blanc i Matterhorn w chmurach. Czuli się trochę jak w niebie. 

Zaczęli zejściem na lodowiec, spękany i posiekany szczelinami, a potem mocno do góry i tak aż do przełęczy pod szczytem. Grupa Monte Rosa ma wiele wierzchołków. Na przełęczy pod Zumsteinspitze zdecydowali się, głównie ze względu na porywisty wiatr, wejść na Punta Gnifetti (4555 m n.p.m.), niższy od wierzchołka głównego o 80 metrów. - Stwierdziliśmy, że niczego nie planujemy, bo i tak chłopcy zaszli wysoko. Poruszaliśmy się najpierw do jednej przełęczy, potem do następnej,  przesuwając po prostu cel - dodaje pan Robert. Podejście pod samą Puntę jest bardzo strome, trzeba  używać dziobów raków (bo śnieg  twardy), lin asekuracyjnych i uprzęży. Jeśli w jednym miejscu ktoś się poślizgnie, leci bardzo daleko, a jest niebezpiecznie, bo można wpaść do szczelin w lodowcu. Spotkani podczas wspinaczki alpiniści motywowali Jakuba i Kacpra, bili brawo, przybijali piątki.  - Chłopcy poczuli przedsmak Mount Everest - kwituje pan Robert.

Na wierzchołku znaleźli się około godziny 11.30, po chwili odpoczynku zaczęli   schodzić,  bo poganiała ich zmieniająca się pogoda. Jeszcze tego samego dnia udało im się dotrzeć na camping w Alagna. Tym samym dziewięcioletni Kuba z dużym prawdopodobieństwem stał się najmłodszym zdobywcą  jednego z  wierzchołków Monte Rosa, a dokonał tego wspólnie z bratem. - Mocni zawodnicy ci moi wnukowie - pan Janusz jest dumny z ich wyczynu.  Będzie ich wspierał i doradzał, ale sami muszą podejmować decyzje i dokonywać wyboru.  Bo góry hartują na całe życie.   

Małgorzata Lichecka

Zdjęcia z archiwum rodzinnego Skorków - Osikowskich. 


 




Galeria

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj