Redaktora podziwiała Węgra wygimnastykowanego, Dyrekcja zgodziła się z tym podziwem, po czym gładko przeszła do półmetka, by zakończyć efektownym zaproszeniem na rzemieślniczy (ale jaki!) pokaz. Zatem do soboty.

Imre rozbił bank. Co ten gość wyczyniał na płycie Rynku! Te jego czerwone gatki tylko migały przed oczami.
Tak, czasem wydaje mi się, że wiem co robię, kiedy układam program (śmiech).

Publiczność wniebowzięta, ale te sztuczki to nie takie zwykłe sztuczki, myślę, że Imre zazwyczaj ma pomysł jak wzbudzić kreatywność tych co na niego patrzą.
Myślę, że intrygujące jest to, w jaki sposób ten Latający Węgier łapie łączność z ludźmi, to, że potem okrasza to akrobatyką wydaje się być niemal wtórne. I znów, jak mantra, wraca do mnie, że rzemiosło- czy to będzie ogień, podrzucanie przedmiotów, czy samego siebie - na (dobrej) ulicy jest tylko jednym ze środków, nie celem. A tak lekkie, naturalne wciąganie publiczności w swój świat to kolejny cudny dodatek — Imre zaprasza do tańca, prowadzi, ale na koniec oddaje pole swoim współtancerzom, cudna wrażliwość.

Aaaa nie było jeszcze o pogodzie. No dopisuje, dopisuje, a nawet przegina, bo na tej płycie to było jak na patelni.
I chyba dlatego od lat lądujemy na Rynku tylko wtedy, kiedy to pomaga spektaklom, bo są dni, gdy nawet o 20.00 patelnia bywa ciągle rozgrzana. I zdecydowanie dlatego ze spektaklami dla dzieciaków trzymamy się Parku Chopina. A propos! Tym razem o 16.00 Teatr Miejsca - wyobraźcie sobie Państwo, że cudny lalkarz, ale i trochę wariat, Robert Poraziński, przyjedzie do nas całą drogę na sceno-rowerze! Jak za dawnych czasów, w Japonii; mam zresztą od lat nieodparte wrażenie, że kamishibai przenika samego artystę — Robert spokojnie mógłby zagrać mistrza Miyagi w kolejnej odsłonie Karate Kid…

Niepostrzeżenie zbliżyliśmy się też do tak zwanego półmetku ulicznego. Zatem Dyrekcjo, jednym zdaniem podrzędnie złożonym co już za nami i jak to widzisz, i co tam słyszysz od publiczności.
Wiem, co słyszę od artystów, a oni są Państwem absolutnie zachwyceni, i to chyba bez często pojawiającej się w tych sytuacjach kokieterii - od detali (że inteligentna, że hojna, że chcąca się bawić) aż po skalę marko, że wie, po co przychodzi, bo pojawia się na chwilę przed, a nadto tłumnie - w naszym festiwalowym półświatku to czyste złoto!

No i co przed nami, czyli Katalończycy w akcji. Będą budować improwizując?
Tu chyba znów wróci leitmotiv — rzemiosło. Nie wiem, jak Państwo, ale ja uwielbiam patrzeć, kiedy ktoś pracuje. Może doprecyzuję - kiedy ktoś wie, co robi i robi to najlepiej, jak to może być zrobione. Jest w tym jakaś poezja, taniec, oczu nie można oderwać. I Manolo Alcántara serwuje nam taką okazję podpatrywania rzemiosła — troszkę surrealistycznego, z muzyką nie tylko w naszej głowie, skupionego, magicznego — jakby na przeciwległym biegunie do tego, co prezentowali dotychczasowi goście. A do tego, miły dodatek — w Parku, z odrobiną cienia!

Festiwal jest finansowany z budżetu Miasta Gliwice, we współpracy z Centrum Kultury Victoria

Program na www.ulicznicy.pl
*Redaktora - Małgorzata Lichecka
*Dyrekcja - Piotr Chlipalski

Galeria

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj