Rozmowa z nauczycielem i pisarzem Wojciechem Dutką, który przez dziesięć lat uczył historii w I Liceum Ogólnokształcącym Dwujęzycznym w Gliwicach.
Spodziewał się pan takiego sukcesu „Czerni i purpury”?

To, co się dzieje wokół tej książki, to absolutne szaleństwo. Parę miesięcy temu wydawnictwo Albatros wydało ją po raz drugi. Już niedługo będzie wersja w twardej okładce i być może audiobook. Książka zyskała miejsce na listach Top 100 Empiku i bestsellerów Świata Książki. 

Przy pierwszym wydaniu takiego „wzięcia” nie było.

Widocznie „Czerń i purpura” musiała poczekać na swój czas. W tak zwanym międzyczasie wyszło wiele interesujących pozycji o Holocauście i to na pewno zwróciło uwagę opinii publicznej na temat wojny i Zagłady. „Czerń i purpura” to jak dotychczas moja najtrudniejsza powieść. Bo Zagłada stanowi temat krańcowo trudny, ale i bardzo odpowiedzialny. Nie chciałem spłycić tematu, zranić czyichś uczuć. Nie chciałem zbanalizować Zagłady. Książka jest bardzo okrutna. 

Bohaterami są słowacka Żydówka Milena Zinger i Austriak Franz Weimert, którzy spotykają się w Auschwitz-Birkenau. 

To fikcyjne postacie, których pierwowzorami są Helena Citrnova i Franz Wunsch. Użyłem ich historii, by opowiedzieć o Zagładzie na tle prawdziwej, a nie wymyślonej historii. Z szacunku dla bohaterów zmieniłem nazwiska, ale większość danych historycznych oraz postaci jest autentyczna.

Książka opowiada o miłości, która rodzi się w piekle. 

Po raz pierwszy o sprawie Wunscha i Citrnovej usłyszałem w 2005 roku, podczas rocznicy wyzwolenia obozu. Telewizja Polska wyemitowała wówczas pięcioodcinkowy film dokumentalny o Auschwitz. Potem przez lata badałem temat, zbierałem materiały. Poznałem dokładnie historię obozu. I tak, po nitce do kłębka, narodził się pomysł na powieść. Moja książka opowiada o uczuciu, jakie narodziło się między esesmanem a Żydówką. O miłości bez dotyku. W morzu okrucieństwa. 

Kiedy zaczęła się pasja do historii? 

W dzieciństwie. Wszczepił ją we mnie dziadek Józef, ojciec mamy. Dużo opowiadał o swoich przeżyciach wojennych. Bo on był uczestnikiem kampanii wrześniowej 1939 roku. Trafił do niemieckiej niewoli, ale uciekł z pociągu podczas transportu. Miał szczęście, trafił na Ślązaka, który był w Wermachcie. I on, kiedy była korzystna okazja do ucieczki, dał znać dziadkowi i jego kolegom, że mogą wiać. Miałem też oddanych nauczycieli – chociażby z historii, geografii czy języka polskiego. Zarówno w szkole podstawowej, jak i średniej. 

Pan jest rodem z Bielska-Białej. 

Tam ukończyłem renomowane liceum im. Mikołaja Kopernika. Pedagodzy, na których trafiłem, zarazili mnie humanistyką, filozofią, głodem czytania tekstów klasycznych. W szkole średniej uczyłem się zarówno łaciny, jak i greki. Moim mistrzem był Krzysztof Płatek, legenda bielskiej polonistyki. Fenomenalny nauczyciel. 

Poszedł pan w jego ślady. 

Bo to on oraz inni nauczyciele tak naprawdę mnie stworzyli! Zarazili pasją, więc i ja chciałem zarażać nią młode pokolenia. I proszę mi wierzyć, mimo że pracuję dużo, bo w kilku szkołach, nie czuję się zmęczony dydaktyką. Kocham swój zawód. Staram się być blisko podopiecznych. Moi uczniowie mogą do mnie przyjść w każdej chwili, wyżalić się czy też opowiedzieć dowcip. 

Wiosną miał miejsce strajk nauczycieli. Pan się od niego dystansował. Dlaczego?

Byłem przeciwnikiem strajku, co zresztą głośno mówiłem od samego początku. Moim zdaniem, protest był częścią politycznej hucpy w roku wyborów, więc dlaczego miałem w niej brać udział? Grano dobrem młodzieży, która miała zakłócone przygotowania do matur. Ja na szali zważyłem dobro własne, nauczyciela, oraz dobro młodego człowieka. Uznałem, że w mojej hierarchii wyżej stawiam to drugie. Szkoła powinna być apartyjna i apolityczna. 

Wróćmy do historii. Kiedy uznał pan, że warto napisać powieść historyczną?

Na trzecim roku studiów. Podczas nauki na KUL-u pisałem „Krew faraonów”. Robiłem to ręcznie, potem dopiero przepisywałem na komputerze. Nie ukrywam, że tamta książka, pisana językiem prostym, była pozycją z gatunku „literackiego popu”. Ale tworzył ją raptem 20-latek. Dzisiaj pewnie napisałbym ją inaczej, mam za sobą sporo doświadczeń, posługuję się bogatszym językiem. 

Ale „Krwi faraonów” się pan nie wstydzi?

Nie, dlaczego? Książka wciąż jest czytana, stanowi metaforę władzy. 

Druga książka – „Taniec szarańczy” – to początek przygody ze szpiegostwem. Fascynację wywiadem widać w kilku pańskich książkach.

Bo to wciąż niewyczerpany temat w polskiej powieści. A jakże pociągający… Fetysz przygody, twardy męski świat, aura tajemnicy… Czy to nie jest ciekawe? Pisząc „Taniec szarańczy”, zastosowałem narrację na dwóch osiach czasowych – wojennej i współczesnej. Gdzieś z tyłu głowy miałem znakomitą powieść Fredericka Forsytha „Dzień Szakala”. Ten bestseller opowiada o przygotowaniach zamachu na gen. de Gaulle’a. Autor drobiazgowo opisuje każdy ruch zamachowca, jego poszczególne kroki. Forsyth odwrócił tradycyjny schemat powieści sensacyjnej, zmierzającej na ogół do niewiadomego zakończenia. W „Dniu Szakala” od początku wiadomo, że ostatecznie nie doszło do zamachu na de Gaulle’a. W mojej książce, w której na warsztat wziąłem losy Leopolda Treppera, polskiego Żyda zaangażowanego w tworzenie komunistycznej siatki szpiegowskiej we Francji, wymykającego się zarówno Niemcom jak i Sowietom, zapożyczyłem od Forsytha narrację. 

Do polskiego świata literackiego wprowadził pan pierwszego czarnoskórego bohatera. Mowa o Maxie Kwietniewskim, detektywie znanym z „Lunatyka” i „Czarnej Pszczoły”. Uczynił to pan na złość narodowcom? 

Trochę tak. Bo ja nie chcę pisać książek łatwych, prostych i przyjemnych. Dążę do tego, aby moje powieści rozdrapywały rany, były takim „patykiem”, który grzebie w gnieździe szerszeni. Bo tych „gniazd szerszeni” jest nazbyt wiele… Przywykliśmy, że o polskich obsesjach, demonach i zaszłościach historycznych może mówić tylko Polak. A ja uważam, że nie tylko. Max Kwietniewski jest nowojorczykiem, po matce Polakiem, ale jest też Afroamerykaninem. Zna Polskę, lecz równocześnie patrzy na nią trochę z boku. Nie lubię chłopaków spod znaku falangi i ONR. Dla mnie pojęcie polskości jest bardzo szerokie. Pod pojęciem „Polak” może się kryć zarówno lewicowiec, jak i człowiek zdrowej prawicy, ludowiec, emigrant, Żyd. 

Przecież nasz kraj tworzyli ludzie niekoniecznie urodzeni w państwie polskim! To nasz król, Kazimierz Wielki, przyjął Żydów, których wygnano z zachodniej Europy. Dlaczego zatem bohaterem polskiej powieści nie może być Żyd lub czarnoskóry? Jako ludzie pióra mamy obowiązek nawiązywać do wiekowej spuścizny wielonarodowościowej, tolerancyjnej i otwartej Polski. Bo hasło „Polska dla Polaków” ma raptem 100 lat! To Roman Dmowski zatruł opinię publiczną „Myślami nowoczesnego Polaka”. Wcześniej nie znaliśmy pojęcia nacjonalizm. 

Domyślam się, że twórca polskiej endecji nie jest bohaterem pańskiej bajki. To jestem ciekaw, jak opowiada pan o nim uczniom.

Uczciwie. Bo Dmowski miał bez wątpienia swoje pięć minut w historii Polski. I to w sensie pozytywnym. Wraz z Paderewskim skutecznie walczył o sprawy kraju podczas konferencji wersalskiej w 1919 roku. Jednak potem założył Obóz Wielkiej Polski i ideologicznie odpowiadał za haniebne getta ławkowe, napady na sklepy żydowskie itp. 

Max Kwietniewski to postać nietuzinkowa. Ale hrabia Mokrzycki, bohater najnowszej pana książki, „Kurier z Toledo”, to dopiero „kozak”! Polityk sanacji, ma narzeczoną i kochankę, a zakochuje się w… mężczyźnie. 

Frajdę sprawia mi tworzenie bohaterów nienormatywnych. Bo niby dlaczego mamy nie mówić czy nie pisać o Żydach, uchodźcach, gejach? Hrabia Antoni Mokrzycki wyjeżdża na zlecenie wywiadu do Hiszpanii. Jest rok 1936, a tam toczy się okrutna wojna domowa. Na jego drodze pojawia się młody anarchista Teo. Losy obu panów mocno się krzyżują… Mam pomysł na dalszą fabułę. 

Już wiem, że kolejno ukażą się „Kurier z Teheranu” i „Kurier z Tivoli”. Pokażę życie Mokrzyckiego, począwszy od dandysa, którym jest w momencie, gdy go poznajemy, poprzez traumę hiszpańskiej wojny domowej, aż po koszmar II wojny światowej. Trylogia zakończy się w 1947 roku, a mój bohater zaangażuje się w wojnę podziemną z komunistami w powojennej Polsce. 

Zapowiada pan trylogię z Mokrzyckim, ale co dalej z Kwietniewskim? 

Trzecia książka z nim w roli głównej jest napisana w połowie. Ale przyznam się, że nie umiem pociągnąć jej dalej, nie potrafię dokończyć. Obiecuję jednak, że nie kończę definitywnie przygody z czarnoskórym detektywem. Może powrócę do niego za kilka lat. Max się wtedy postarzeje, nabierze doświadczenia. Tak jak ja. 

„Kurier z Toledo” dotyka tematu wojny domowej w Hiszpanii. Miała ona miejsce w latach 1936-1939. Legalny, republikański rząd walczył z prawicową opozycją, na czele której stał gen. Franco. W książce da się wyczuć, której stronie pan sprzyja?

Nie. Próbując zrozumieć racje obu stron, pokazuję jednocześnie ogrom okrucieństw. Dlatego książka jest niezwykle brutalna. Szacuje się, że z rąk republikanów zginęło około 80 tysięcy przeciwników politycznych, a ludzie gen. Franco mogli zabić ponad 300 tysięcy osób. Czy wie pan, że w Hiszpanii jest tyle samo bezimiennych grobów, co w Kambodży? Wciąż na przykład nie odnaleziono ciała poety Federica Garcii Lorci, wiemy tylko, że pochowany jest wraz z kilkoma tysiącami ofiar w wąwozie Viznar pod Grenadą. „Kurier z Toledo” to książka o piekle wojny domowej i metafora współczesnej Polski. Zbyt dużo w naszym życiu publicznym wzajemnego plucia na siebie, hejtu, języka nienawiści. Musimy się w końcu obudzić! 

Prorokuje pan, że nad Wisłą może się skończyć tak jak w Hiszpanii? 

Nie wiem, co przyniesie przyszłość. Ale apeluję – głównie do polityków – opamiętajcie się! Upadek obyczajów ma miejsce od kilku lat. Proszę sobie przypomnieć 2010 rok i sprawę tzw. krzyża smoleńskiego. Uważam, że ten symbol religijny nie powinien być wykorzystywany w walce politycznej. Bardzo cenię sobie twórczość Zygmunta Miłoszewskiego. W książce „Ziarno prawdy” jest taka scena, w której pada „najbardziej polskie słowo”. Brzmi ono „żółć”. Po pierwsze, jest zapisywane za pomocą tylko polskich znaków diakrytycznych, a po drugie, oddaje przewrotny i symboliczny sens naszej wspólnoty narodowej. To świetna metafora, którą znajdziemy w powieści popularnej, a nie u Gombrowicza. Tylko że kiedyś ta żółć może się wylać… I co wtedy? 

Wojna domowa, ocena rządów gen. Franco. Te tematy to wciąż otwarta rana dla Hiszpanów. Ostatnio toczyła się dyskusja, czy przenieść ciało dyktatora poza mauzoleum hiszpańskiej wojny domowej w Dolinie Poległych. 

Moim zdaniem, Francisco Franco nie zasługuje, aby leżeć w tym miejscu. Jak wspomniałem, ma na sumieniu co najmniej 300 tysięcy ofiar. Jednak jego postać też trzeba niuansować. Franco przyjął w Hiszpanii Żydów, którzy uciekali przed prześladowaniami z Francji, a potem nie wydał ich Hitlerowi. 

Kiedy pisał pan „Kuriera z Toledo”? 

Między marcem a listopadem 2018 roku. 

W styczniu 2019 zamordowano prezydenta Pawła Adamowicza. Myślałem, że to był ten krytyczny moment, impuls, który podpowiedział motyw na książkę.

Nie. Uważam, że prezydenta Adamowicza zabił po prostu szaleniec. To nie była zbrodnia polityczna. Motyw na książkę podpowiedział mi film Luki Guadagninego „Call me by your name”, jaki widziałem w marcu 2018 r. w gliwickim kinie Amok. 

Czy pisanie powieści to dobry sposób na zarobek?

W Polsce, by żyć tylko z pisania, co roku trzeba wypuszczać na rynek bestseller. Jest autor, któremu udaje się napisać dwie, trzy takie pozycje na rok. Ale ja nie chcę tak pisać. 

Remigiusz Mróz dziennie pisze minimum 10-15 stron. 

Nie potrafię, ale też nie chcę tak tworzyć. Ja chcę dojrzewać do pewnych rzeczy, tematów. Sam określiłbym siebie jako długodystansowca. Potrafię być cierpliwy. A co do pieniędzy... Cóż, dżentelmeni o nich nie mówią. Pisanie powieści jest pasją, wymagającą dużo pracy, ale dającą poczucia spełnienia. A to ważniejsze niż pieniądze.

rozmawiał: BŁAŻEJ KUPSKI

Wojciech Dutka (ur. 1979 r.)

Absolwent historii i podyplomowego studium dziennikarstwa. Wolontariusz, dziennikarz radiowy, były pracownik uczelni medycznej, konsultant do spraw europejskich programów badawczych, ostatnio nauczyciel historii. Zajmuje się polską historiografią przełomu XIX i XX wieku, publikował w renomowanych czasopismach naukowych: „Przeglądzie Historycznym”, „Czasach Nowożytnych”, „Klio”, „Kwartalniku Historii Żydów”, „Przeglądzie Humanistycznym” i „Roczniku Historii Prasy Polskiej”. Współautor pracy o historii polskiego plakatu medycznego, nagrodzonej przez ministra zdrowia w 2011 roku. Autor opowiadań, tomu poezji i kilku powieści historycznych. Jest wielbicielem niemieckiego kina, chilijskiego wina i samotnych wędrówek po górach. 
wstecz

Komentarze (0) Skomentuj