List jest kilka. Na pierwszej kobiety, które szyją, na drugiej ci, którzy maseczki przyjmują, na jeszcze innej miejsca, z których odbiera się materiały. Jest i ta z darczyńcami, bo przecież pieniądze są potrzebne. Długości list codziennie się zmieniają, ale jedno jest pewne: akcja „Gliwice szyją maseczki dla szpitali” to dziś prawdziwe społeczne przedsiębiorstwo. 
Każda z kobiet szyje u siebie. W pokojach, kuchniach, składzikach, przy stołach ogrodowych, z dziećmi przy boku albo w czasie, gdy te odrabiają lekcje, bawią się lub śpią. Szyją aktywne społeczniczki, biznesmenki, samotne matki, emerytki, artystki, kosmetyczki, studentki i pracownice naukowe. Szyją gliwickie bibliotekarki, pracownice teatru, kobiety z ukraińskiej diaspory, działaczki polityczne z biur poselskich, emerytowane harcerki. Kobiety młode i w sile wieku. Armia energicznych krawcowych z powołania siadła do maszyn na społeczne zawołanie.

Znalazły zajęcie na czas epidemii, ale też sprawdzają się w kobiecej i ludzkiej solidarności. Maszyny mają różne, stare, wysłużone, nowe, takie wyciągnięte z kąta, bo przecież kto w dzisiejszych czasach z nich korzysta. Są zawodowe krawcowe i amatorki, które przykładnie się uczą. Przy maszynach siedzi więc 800 kobiet, a rekordzistki potrafią uszyć prawie 100 maseczek dziennie. 

Akcję wymyśliło spontanicznie kilka kobiet. A Magdalena Magdziarz-Zhao jest dumna, że tak szybko udało się ją rozpropagować. Na początku jej telefon nie milkł, podobnie było z Sonią Ledwoń. Odbierały każdy, cierpliwie tłumaczyły, co i jak, organizowały, dowoziły, pilnowały. 

– Sytuacja jest wciąż bardzo ciężka, maseczek potrzebują już wszyscy, a w szpitalach, poradniach, domach pomocy społecznej, ośrodkach opiekuńczych, ośrodkach zdrowia to towar niezwykle pożądany – mówi Magdziarz-Zaho. Jej zdaniem, najgorzej jest w przychodniach i DPS-ach, jakby o tych miejscach wszyscy zapomnieli, a tam, na pierwszej linii frontu, ludzie ciężko pracują z pacjentami i poważnie chorymi. Maseczki wędrują więc w te miejsca w pierwszej kolejności. 

Od początku akcji uszyto ich już ponad 14 tysięcy. Choć może i więcej, bo Magdziarz przyznaje, że przestali liczyć. Jest ich naprawdę bardzo dużo, bo „Gliwice szyją maseczki dla szpitali” wspierają różne środowiska oraz firmy. Teraz wiele osób chce zagospodarować czas, zająć się czymś, instytucje i firmy, małe i duże, oferują więc pomoc. Takie jak Etylina, May boo oraz Verocargo. 

Grupa wciąż poszukuje materiałów i robi to skutecznie, swoimi kanałami. Do wyprodukowania masek potrzeba: włókniny medycznej, gumek i drucików. A szyje się dwa rodzaje: wielorazowe, bawełniane, z wkładem ze specjalnej fizeliny oraz jednorazowe. 

– Proszę się nie obawiać, maski będą dezynfekowane. Otrzymałyśmy informację ze szpitali, że to już ich głowa, jak je zabezpieczą. Ważne, by było jak najwięcej – tłumaczy jedna z inicjatorek akcji.

Trzon grupy to kilka osób. Ledwoń pomoże, jeśli krawcowe nie mają materiału albo chcą go dla grupy kupić. Dyżuruje przy ul. Daszyńskiego 169, dwa dni w tygodniu: we wtorki od 10.00 do 12.00 i w piątki od 15.00 do 17.00. Ważne, by przed odwiedzinami napisać SMS (tel. 730 747 030), nie dzwonić. 

Magdziarz-Zaho zajmuje się logistyką i organizacją, Krzysztof Łojewski lubi jeździć po Śląsku, więc jeśli nie możecie wyjść z domu, chętnie przywiezie materiał i odbierze maseczki, Ewa Lubuśka-Cekus odpowie na każde pytanie, zna się dobrze na szyciu i chętnie pomoże, Aleksandra Pleśniar zajmuje się zbiórką artykułów spożywczych i higienicznych, a kawiarnia Kafo to miejsce, w którym można zostawiać materiały i gotowe już maseczki. 

Małgorzata Lichecka 

Galeria

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj