Od specjalnej lipcowej sesji poświęconej dramatycznej sytuacji w połączonych szpitalach - cisza. Jednak tylko pozorna, bo miasto, radni i mieszkańcy wciąż w akcji. Prezydent odrzucił petycję gliwiczan, domagających się przywrócenia oddziału chirurgii dziecięcej. Komisja zdrowia, mimo kilku posiedzeń i wielu dyskusji, nie potrafi się zdecydować czy odwołać prezesa szpitala, a mieszkańcy są oburzeni postawą urzędników.   
- Kiedy słyszę nową nazwę, Szpital Miejski nr 4, wzbiera we mnie pusty śmiech. Ktoś, kto nie jest w środku i tu nie pracuje, nie wie, jak bardzo wszystko wisi na włosku. Miasto stara się  chronić zarządzającego, dla którego ważniejsze są rozmiary półek, niż pogłębiający się chaos kadrowy - mówią lekarze z byłego Gliwickiego Centrum Medycznego.

Szpital jest wprawdzie w sieci, ale do grudnia 2017 roku na pewno czekają go zawirowania finansowe i kadrowe. Mimo że w sierpniu 2017  gmina wsparła go pięciomilionową pożyczką na zapłacenie najpilniejszych zobowiązań, dług nie maleje i wciąż utrzymuje się na poziomie 25-28 mln zł.      

Od grudnia 2016 r. w GCM nie ma oddziału chirurgii dziecięcej, który oficjalnie wciąż jest zawieszony. Nic jednak nie wskazuje, by w najbliższym czasie doszło do jego reaktywacji, bo w Gliwicach nikt nie chce pracować. Kontrakt na tę usługę medyczną dostaje więc Zabrze. Oddział ortopedii, zlikwidowany w lipcu 2017 r. po złożeniu, na znak protestu przeciwko polityce prezesa, wypowiedzeń przez chirurgów, stał się najgorętszym oddziałem w mieście. W sierpniu  udało się go uruchomić, jednak do dziś nie pracuje w pełnym zakresie.             

- Chirurgia dzieci oraz ortopedia nie rokują ponownego uruchomienia, biegną wypowiedzenia kolejnych pracowników (anestezjolodzy), wzrasta obciążenie pracą oraz ilość dyżurów w miesiącu w niektórych oddziałach. Różnice w uposażeniu podstawowym lekarzy specjalistów na równorzędnych stanowiskach sięgają rzędu 30 proc. Zwraca też uwagę brak planu działania dla połączonych szpitali do czasu powstania nowego oraz brak komunikacji czy wręcz sprzeczne informacje pomiędzy pracownikami - tak dr Anita Rogalska, szefowa związków zawodowych lekarzy, podsumowuje szpitalną rzeczywistość.  

Petycja odrzucona. Mieszkańcy oburzeni 

Beata Kaniowska, inicjatorka petycji w sprawie przywrócenia chirurgii dzieci, czekała  na  odpowiedź  miasta bardzo długo. A kiedy ją dostała, nie była zdziwiona. Przez ostatnie miesiące miała bowiem okazję przyjrzeć się urzędniczym kruczkom, uczestniczyć w dyskusjach kończących się niczym i być świadkiem żenujących wystąpień osób odpowiedzialnych za służbę zdrowia w mieście. 

Prezydent petycję odrzucił, wskazując, że sprawa oddziału nie leży w jego kompetencjach. - Napisał w uzasadnieniu tak: „zawieszenie oddziału wynika z trudności w skompletowaniu personelu. Występuje duży niedobór specjalistów w dziedzinie chirurgii dziecięcej”. Może więc należy postawić pytanie: dlaczego chirurdzy nie chcą pracować w gliwickim szpitalu? Przecież, jeśli są aż w 10 placówkach, to tak prężnie działające miasto nie powinno mieć najmniejszych problemów w zatrudnieniu wykwalifikowanego chirurga, zwłaszcza że prezes Marian  Jarosz zadeklarował „każde pieniądze” dla takiego specjalisty. Oczywiście, rodzice korzystają z opieki chirurgicznej dla swoich pociech w ościennych miastach. Ale nie tak powinno wyglądać podstawowe zabezpieczenie świadczeń dla mieszkańców powiatu. Jeśli od kilkunastu miesięcy w jednostce są problemy, to może czas najwyższy, aby prezydent wyciągnął konsekwencje - mówi Kaniowska.   

Komisja zdrowia zamiata pod dywan

Inicjatorka petycji jest na każdym posiedzeniu komisji zdrowia i nie ukrywa rozczarowania postawą radnych. - Za każdym razem, gdy się spotykamy, przewodnicząca pyta, czego od nich oczekujemy. Naprawdę tego nie wie? - zżyma się Kaniowska. I dodaje, że zachowawcze stanowisko komisji rozmywa problem. Oczekiwania są jednoznaczne: radni powinni rozliczyć władze, stawiać niewygodne pytania i wystąpić z wnioskiem o odwołanie prezesa. O takich działaniach mówiło się przed lipcową sesją. Ale skończyło się na wysłaniu pytań do prezydenta i kilku jałowych posiedzeniach.  

- Niedługo miną cztery miesiące od wspomnianej sesji, a komisja zdrowia nadal nie podjęła pracy nad przygotowaniem wniosków, do czego zobowiązywała ją uchwała rady ,iasta. Tak naprawdę myślę, że nikt do końca nie ma pojęcia, co z tym zrobić. Uważałem od początku i uważam nadal, że komisja zdrowia nie powinna się tym tematem zajmować, a wprowadzona przy naszym sprzeciwie poprawka całkowicie zmieniła sens i intencję wnioskodawców, co budzi mój zdecydowany opór. Nadal uważam, że głównym problemem szpitala są złe relacje zarząd – pracownicy i żadne działania naprawcze nic tu nie dadzą, jeżeli nie zmieni się radykalnie polityka zarządu - tłumaczy Zbigniew Wygoda, radny PO, członek komisji zdrowia. Obawia się,  że w związku z rosnącymi brakami lekarzy i pielęgniarek problem będzie się pogłębiał, a potencjalne wypowiadanie umów opt-out (dobrowolne dyżury medyczne – red.) dramatycznie wpłynie na sytuację kadrową. 


Do zarządu szpitala - pełne zaufanie

Rozmowa z Piotrem Wieczorkiem, zastępcą prezydenta miasta. 

Jak miasto, organ nadzoru właścicielskiego, ocenia narastający dług szpitala? Dziś to ponad 28 mln zł. 

Zadłużenie to trend ogólnopolski. Gliwickie szpitale nie są tu wyjątkiem. Już od jakiegoś czasu nie bilansowały się i wielokrotnie, publicznie, mówiliśmy, że nie były najlepiej finansowanie. Obecnie nałożyły się na tę sytuację przemiany, dla naszych jednostek podwójnie złożone. Z jednej strony rewolucja polegająca na tworzeniu sieci, z drugiej połączenie szpitali w jedną spółkę. Myślę więc, że osiągnięcie stabilizacji będzie procesem długotrwałym. Wprawdzie formalnie to jeden szpital, lecz w rzeczywistości dwa budynki i zespoły.

W ocenie różnych podmiotów przyłączenie dużego ośrodka, jakim było niewątpliwie Gliwickie Centrum Medyczne, do mniejszej jednostki, o zupełnie innym sposobie zarządzania, było fatalnym błędem popełnionym przez miasto.

Jest dokładnie odwrotnie. Konsultant badający dwa szpitale, ocenił były „wojskowy”, jako ten z dużo większą kulturą organizacyjną.

Żartuje pan, panie prezydencie.

Nie. Powołuję się jedynie na opinię ekspercką.

Co należy rozumieć pod pojęciem „wyższa kultura organizacyjna”?

To, że szpital wojskowy działał w bardziej uporządkowany sposób.

Czy zakładali państwo, że prezes Marian Jarosz, zarządzający najpierw szpitalem wojskowym, utrzymywanym z dotacji centralnych, a potem jednostką miejską, o zupełnie innych realiach funkcjonowania, sprawdzi się? Nie czarujmy się, nie jest on menadżerem nowego typu. 

To pani ocena. Nie zgadzam się z nią.

A nie wiąże pan dzisiejszych problemów właśnie z fatalną polityką prezesa?  

Każda zmiana, szczególnie duża i dotycząca dwóch instytucji medycznych,  jest na pewno dotkliwa. Łamie dotychczasowe przyzwyczajenia i ci ludzie muszą zaakceptować nową sytuację. Istotną kwestią jest to, jak bardzo ludzie się na to  godzą  i czy ich podstawową formą zachowania jest opór lub próba adaptowania się do nowej sytuacji. Póki co widzimy opór.

Myślę, że należy to interpretować jako dojście do ściany. Od 2015 do 2017 r.  personel szpitali, począwszy od administracji, na lekarzach i pielęgniarkach skończywszy, akceptował narzucone warunki: niedoinwestowanie, jeśli chodzi o aparaturę, dyżury ponad normę, stałe problemy ze średnim personelem, także pracującym ponad siły. Nie było woli mediacji czy nawet rozmowy. Bo prezes Jarosz panicznie się ich boi. 

Czyli, pani zdaniem, prezes powinien mieć nieograniczoną możliwość wydawania pieniędzy…

Nie o to chodzi, panie prezydencie...

Proszę pozwolić mi dokończyć. Jak nie ma pieniędzy, to się ich nie wydaje. A strata od paru lat jest coraz większa. Jak już mówiłem, w służbie zdrowia następują gigantyczne przemiany. Polegają, między innym, na tym, że oczekiwania płacowe są coraz większe. Skąd się biorą? Wielka emigracja w tej grupie zawodowej i brak ludzi na rynku. To sprawa dotycząca nie tylko Gliwic.

Miasto nie jest odpowiedzialne za finansowanie służby zdrowia?

Już płacimy wielkie pieniądze na szpitale...

Na specjalnej sesji, w lipcu 2017 r., usłyszeliśmy od prezesa Jarosza, że zatrudniając nowych lekarzy, chodzi o ortopedię i chirurgię dzieci, daje każde pieniądze. To jak to jest: dotąd nie było ich na instrumentariuszkę i dodatkowego dyżurującego, a nagle są środki, bo grunt pali pod nogami

Nie analizowałem tych wypowiedzi i to raczej pytanie do pana prezesa.

Kontrakt na chirurgię dzieci jest na poziomie zerowym, czyli szpital nie zarabia na tej specjalizacji. 

Nie wykonuje tych świadczeń, tak należy to ująć.

Mógłby zarabiać więcej.

Ale i na tym tracić.

Nie, bo był to oddział dochodowy, co zresztą wykazały wyliczenia przedstawione przez pana związkom zawodowym i reprezentantom komisji zdrowia. A likwidacja oddziału, i tym samym pozbawienie szpitala dochodu, nastąpiła z winy prezesa.

Nie! Pamięta pani okoliczności odejścia lekarzy? Nie dali mu szansy negocjacji, bo dowiedział się o tym pokątnie. 

Powziął pan tę informację od prezesa, czy może rozmawiał z lekarzami? Na przykład z ordynatorem chirurgii.

Wie pani... to tak, jakbym rozmawiał o problemach spółki PEC nie z prezesem, a z kierownikiem. A czy pani słyszała, żeby ci państwo zgłosili się gdziekolwiek z tymi problemami?

Tak. Wysyłali m.in. stosowne pisma do urzędu i rady miasta, informując o sytuacji na oddziale. Niestety, nie otrzymali żadnej odpowiedzi.

Chętnie zobaczyłbym te pisma... Takie postawienie sprawy przez chirurgów dziecięcych to działanie na granicy braku odpowiedzialności. Pomijam kwestie  prawa wyboru miejsca pracy, ale przecież obowiązuje lojalność. A tu lekarze nie informują zarządcy wcześniej, że odchodzą, więc nie ma on żadnych szans, by cokolwiek zorganizować.

Rozmawiałam z tymi ludźmi.  Od lat na oddziale była zła sytuacja. Ordynator informował o tym prezesa, próbował rozmawiać, negocjować. Ale to było niemożliwe.   


Pan Jarosz, gdy tylko przyszedł do GCM, zmienił system pracy, uzdrawiając panującą tam sytuację. I to jest powód konfliktu. Walka z zarządzającym, a nie próba znalezienia wspólnej drogi do tego, by szpital dobrze funkcjonował.

To Zabrze dostaje dodatkowe pieniądze za kontrakt na chirurgię dzieci.  Pozbyliśmy się konkretnych pieniędzy, a miasto nie widzi w tym niczego nagannego. 
Jak już pani powiedziałem, nie jestem specjalistą i okazuje się, że w tej sprawie na poziomie województwa mają zupełnie inną opinię: rozdrabnianie takich oddziałów i powielanie ich w bardzo wielu miejscach nie jest efektywne i do końca skuteczne.

Najstarszy oddział na Śląsku, tworzony przez prof. Tabeńskiego,  uznany  i ceniony przez rodziców i małych pacjentów?  

Rozumiem to, doceniam znaczenie historyczne, ale opinia jest taka, że oddziału nie powinno być. 

Idźmy dalej: ortopedia w GCM. To był dobry, budowany latami zespół,  wysokiej klasy specjaliści z certyfikatami, operujący w zagranicznych ośrodkach. Praktycznie z dnia na dzień prezes się ich pozbył.

Mam inną relację z tych negocjacji. Mówiłem też o tym na specjalnej sesji rady miejskiej. Ale wtedy pan ordynator wyszedł, bo być może nie chciał usłyszeć, jak naprawdę się to odbywało.

Czyli?  

Pieniądze albo wychodzimy ze szpitala. Usłyszałem to od radcy prawnego, który był przy takiej rozmowie.

Na sesji usłyszeliśmy z ust prezesa Jarosza, że daje każde pieniądze temu, kto przyjdzie pracować do szpitala, a kiedy lekarze wręcz błagali o dodatkowego dyżurującego, to pieniędzy nie było. 

Czepia się pani słówek. A to może był lapsus.

Nie wydaje się, bo faktycznie prezes pozatrudniał nowych lekarzy.

O tym, czy to dobra decyzja, przekonamy się dopiero za jakiś czas. W tej chwili mamy przemianę w szpitalnej rzeczywistości...

Ale, panie prezydencie, nie można cały czas zasłaniać się tym argumentem.

Kiedy to fakt. Wiem, że z punktu widzenia prezesa Jarosza nie ma problemu.  Zmierzamy do tego, żeby szpital rozwijać i go poprawiać.

Czy przy tym zarządcy będzie to możliwe?

Wszystko się zmienia i podlega ocenie, nie mam twardych przesłanek do tego, by twierdzić, że pan Jarosz zarządza szpitalami źle.

Małgorzata Lichecka

(wywiad nieautoryzowany)
wstecz

Komentarze (0) Skomentuj