Od 19 lat w sprawie zrujnowanego budynku po dawnym komisariacie nie zmieniło się nic. Może z wyjątkiem tego, że przybyło lokatorów.
– Nie radzę – starszy mężczyzna bacznie obserwował mnie przez okno. – Tam się nie da wejść. A z tyłu, za budynkiem, bezdomni się urządzili. No i nos trzeba zatkać, bo z garaży śmierdzi. Proszę też uważać pod nogi, nie tylko na szkło, są też inne atrakcje.
Miał rację. Z bliska widać, jak bardzo zły jest stan budynku i całego otoczenia. Na tle wypielęgnowanych ogródków i odnowionych elewacji sąsiednich kamienic wygląda żałośnie.
Radni się martwią
Łukasz Chmielewski i Tomasz Tylutko, radni miejscy, oficjalnie wybrali się na Horsta Bienka w kwietniu 2020 roku. Oczywiście bywali tam wcześniej, bo budynek to taki dzielnicowy celebryta. Pojawia się przy nim wiele znaczących osób, ale żadnej nie udało się pchnąć spraw do przodu. Chmielewski i Tylutko przyszli, bo poprosili ich o to mieszkańcy Zatorza.
Zobaczyli to, co każdy: teren zaśmiecony odpadami (w większości butelkami po wódce), w jednym z garaży za budynkiem mieszkają bezdomni, w drugim piętrzą się cuchnące odpady. – Pomimo zamurowania drzwi i okien drożne są wejścia do piwnic. To najprawdopodobniej stamtąd wydostają się biegające po okolicy szczury, które, według mieszkańców, niejednokrotnie wchodzą do klatek schodowych okolicznych budynków – mówi Chmielewski.
Po wizycie napisali interpelację. Po pierwsze, śmieci uprzątnąć, po drugie, przeprowadzić deratyzację, po trzecie, w jakiś sposób zmusić właściciela, by się ze swoich obowiązków wywiązywał, co jest bardzo trudne, gdyż właściciel jest, ale jakby go nie było. Urzędnicy zabrali głos, lecz radni nie byli zadowoleni z takiej odpowiedzi. - Niestety, dla przedstawicielki urzędu miejskiego problemu nie ma. Nawet nie widać chęci jego rozwiązania, a stwierdzenie, że zasadne jest wystąpienie do straży miejskiej z wnioskiem o wyegzekwowanie od właściciela nieruchomości uporządkowania terenu, jest nie tyle „niepoważne”, co „żenujące” - dodaje Chmielewski.
Jak sami zamierzają dalej prowadzić tę sprawę? Interweniując u wojewody, a może w biurze śląskiego wojewódzkiego konserwatora zabytków? Radny Chmielewski nie uchyla się od takich rozwiązań, zastrzega tylko, że problem trudny. - Czekamy na stanowisko prawnika i od tego uzależniamy dalsze działania – mówi.
Szczury się nie przejmują
Gryzonie mają na Horsta Bienka idealne warunki do mieszkania: praktycznie nikt ich nie niepokoi, od czasu do czasu jakaś szybka inspekcja i po kłopocie. Żerują sobie w okolicy i właśnie to żerowanie, połączone z wycieczkami do sąsiadów, wzbudza emocje. Bo szczury gminnej własności nie szanują. O to martwią się radni i mieszkańcy, domagając się deratyzacji. Gryzonie mogą jednak spać spokojnie: jak na razie właściciel nie wywiązał się z tego obowiązku.
Kamienica nie chce się sprzedać
Status nieruchomości wygląda tak: od 1952 do 2000 roku był tu komisariat, najpierw Milicji Obywatelskiej, potem policji. Właścicielem był Skarb Państwa, a w jego imieniu gospodarował budynkiem prezydent Gliwic. To na nim spoczywał obowiązek zabezpieczenia i dozoru. Początkowo nawet się starano: w oknach pojawiły się płyty pilśniowe, wstawiono metalowe drzwi zamykane na kłódkę. Ale to nic nie dało, włamywano się bez problemu. Prezydent chciał nieruchomość sprzedać, ale musiał mieć zgodę wojewody, a ten zwlekał i zwlekał. Nie służyło to kamienicy, która stała się znaną w okolicy imprezownią dla meneli oraz przytuliskiem dla bezdomnych.
Wydawało się, że w 2007 impas zażegnano. Przetarg wygrała gliwicka firma Diwal. Nie wiadomo jednak, jakie spółka miała plany, bo zbankrutowała, a kamienicę, na poczet długów, zabezpieczył sąd, egzekucję oddając w ręce kancelarii komorniczej. Ta w 2014 r. próbowała sprzedać budynek (za ponad 700 tys. zł). Bezskutecznie. Był też kolejny raz, z podobnym skutkiem, więc w 2018 roku sąd umorzył postępowanie.
Komornik nie chce mówić
Wierzyciele firmy Diwal chcą pieniędzy. Od lat. Próbowaliśmy się skontaktować z właścicielami – bezskutecznie. Udało się za to z kancelarią komorniczą. Chcieliśmy wiedzieć, czy odbędzie się kolejna licytacja, pytaliśmy o cenę nieruchomości oraz o to, jak długo potrwa procedura. Asesor komorniczy Marcin Woś był w rozmowie telefonicznej nieufny i zażądał maila. Odpowiedź przyszła szybko: asesor, powołując się na przepisy ustawy, jest obowiązany zachować w tajemnicy okoliczności związane z prowadzonym postępowaniem egzekucyjnym. Wiadomo jedynie, że się odbędzie i to prawdopodobnie jeszcze we wrześniu.
Miasto nie chce kupić
Chmielewski i Tylutko, aktywiści z Zatorza, którzy chcieli w byłym komisariacie urządzić dom kultury, mieszkańcy od lat obserwujący jego dewastację, chcieli, żeby miasto wzięło sprawy w swoje ręce i budynek zabezpieczyło, a najlepiej kupiło.
- Nie mamy prawa wydatkowania pieniędzy ze swojego budżetu na zabezpieczanie obiektu, który nie jest własnością miasta. Stan budynku oraz otoczenia był wielokrotnie monitorowany przez miejskie służby, w tym straż miejską, która podejmowała interwencje w zakresie utrzymania czystości na posesji i skierowała do sądu wniosek o ukaranie przeciwko jednemu z właścicieli spółki. Urząd interweniował również w Powiatowym Inspektoracie Nadzoru Budowlanego i sanepidzie - wyjaśnia Łukasz Oryszczak, rzecznik prezydenta. Z interwencji jednak niewiele wyszło, bo właściciel jest nieuchwytny.
Rzecznik wskazuje, że nie ma także prawnej możliwości porozumienia z komornikiem i przejęcia nieruchomości. - Jedyną możliwą formą jej pozyskania przez miasto jest udział w ewentualnej licytacji komorniczej i zakup. Polityka dotycząca zaspokajania potrzeb mieszkaniowych gliwiczan ukierunkowana jest na budowę nowych obiektów i wynajem lokali komunalnych. Miasto nie może sobie pozwolić na zakup za rynkową cenę i przeprowadzanie kosztownych modernizacji każdego budynku, który przedstawia wartość historyczną i został zaniedbany przez swojego właściciela. Budżet Gliwic jest duży, ale ograniczony – Oryszczak twierdzi, że nieruchomość została doprowadzona do obecnego stanu w wyniku działalności państwa.
- Obecnie instytucje państwowe nie są w stanie uchronić budynku przed postępującą ruiną oraz skutecznie znaleźć dla niego nowego właściciela. Oczekiwanie, że problem, z którym nie może poradzić sobie wiele instytucji państwowych, załatwi samorząd, którego finanse są systematycznie osłabiane przez państwo, jest głęboko niesprawiedliwe – dodaje rzecznik prezydenta.
Małgorzata Lichecka
Od autorki
Zatem pat. Horsta Bienka pewnie kiedyś się zawali. Trochę to potrwa, jednak nie sądzę, by w najbliższym czasie znalazło się dobre rozwiązanie. Radni, teoretycznie, coś mogą, mieszkańcy – niewiele. Miasto, jak widać, nie jest zainteresowane. Serce pęka, szczęki zaciskają, bo pół miliona z miejskiej kieszeni to naprawdę niewiele. Oczywiście jeszcze remont, ale jaki byłby piękny prezent dla Zatorza. Może się, urzędnicy, skusicie?
Komentarze (0) Skomentuj