Zobaczyłam norę. Z ogromną ilością kurzu. Z czarnymi ścianami. Z podłogą w stanie krytycznym. Z niedziałającą pralką, z niedziałającą kuchenką, z dziurawym zlewem, z zimną wodą. Stan podłączenia tej wody – na słowo honoru. Kwestią czasu było, że ten kran odpadnie – mówi Anna Malczewska, pokazując w telefonie zdjęcia dokumentujące stan mieszkania, jaki zastała. Trudno uwierzyć, że w XXI w ktoś mieszka jeszcze w takich ruderach.

Urywki życia w ramkach – tyle zostało

Pani Ela ma 69 lat i za sobą życie wcale nie usłane różami. Zastrzegła, że nie chce po raz kolejny opowiadać o tym, co minęło, ale ton jej głosu i oczy mówią więcej, niż byłyby w stanie przekazać słowa. Z poprzedniego życia został jej telewizor, lodówka, parę dzbanuszków poustawianych na nowej meblościance i garstka zdjęć oprawionych przez Anię Malczewską w ramki. Z jednego z nich uśmiecha się dziewczynka w sukience z komunii.
- Z tego dnia pamiętam ciastko tortowe za dwa złote – śmieje się babcia Ela. Marzenia dziewczynki ze zdjęcia, przed którą było całe życie, dawno już uleciały w niepamięć.

Niewidzialna

Do klatki, w której mieszka starsza pani, wchodzi gustownie ubrany mężczyzna. W ręku trzyma telefon, słychać, że ubija jakiś intratny interes. Długo po tym, jak znika, w powietrzu unosi się zapach drogich perfum.
Klatka schodowa jest świeżo wyremontowana. Jasno szare ściany i poręcz z prawdziwego drewna. Widać, że ktoś się przyłożył – drewno, choć stare, zostało odnowione. Na jednym z wyższych pięter są drzwi, a za nimi maluteńkie mieszkanie babci Eli. Bez prysznica, jedynie z WC. Ale jasne, odświeżone, przyjemne. Jakże inne od tego, które tu było kilka tygodni temu.
Panią Elę i jej biedę zauważyła jedna sąsiadka. Jedna z wielu, które mieszkają w tej odnowionej klatce.

Bida z nędzą

- tak pani Ela opisuje swoje życie przed pojawieniem się Anny Malczewskiej. - Czarne ściany. Choćby człowiek posprzątał, to i tak nie widać. Szafka leciała mi na plecy, ściana mi od komina zleciała, prosiłam administrację, to przyszli, położyli tynk, taki czarny, ani nie zamalowali, ani nic – wzrusza ramionami.
Niewyobrażalna niemoc. Rezygnacja. Tak czuje się starszy, schorowany człowiek, gdy pozostaje sam ze swoimi problemami. Przyzwyczaja się do tego, co go otacza i nawet nie zauważa, że może być lepiej. Dobrze, gdy gra telewizor. Można żyć życiem postaci z ulubionych seriali. Albo polityką, serwowaną przez te czy inne wiadomości.
Był wtorek, tuż przed Wielkanocą. W drzwiach pojawiła się Anna Malczewska i 4 ogromne torby wszelakiego dobra – jedzenia, środków czystości i chemii gospodarczej.
 - O Jezu, myślałam, że zemdleję. Byłam tak zszokowana, że nie wiedziałam o co chodzi – wspomina z przejęciem starsza pani.
Później, od tej jedynej empatycznej sąsiadki Anna dowiaduje się, że pani Ela bardzo się wzruszyła i długo płakała.

Bezsenna noc

- Wiedziałam, że jest trudna sytuacja, ale jak weszłam to się przeraziłam. Nie mogłam w nocy spać. Dlatego też przyjechałam nazajutrz. To co zobaczyłam pierwszego dnia, przytłoczyło mnie bardzo, natomiast to, co zobaczyłam, kiedy bardziej się przyjrzałam, totalnie mnie powaliło. Wiedziałam już, że muszę coś zrobić, żeby pani Eli pomóc – opowiada Malczewska.
Anna Malczewska znana jest w środowisku z organizowania akcji pomocowych, zwłaszcza skierowanych do seniorów. Do rozmowy z dziennikarzem niełatwo ją było przekonać – nie chce być na świeczniku. Dopiero żart o tym, że dobrem można się zarazić jak katarem, rozluźnia atmosferę. Spotykają się dwie osoby, jedna, która na swoich barkach uniosła naprawdę wielkie zadanie i druga, która chce o tym opowiedzieć z nadzieją, że zainspiruje innych do rozejrzenia się wokół siebie i pomocy tym, którzy tego potrzebują.
Po drugiej wizycie u pani Eli, Anna postanawia wymienić najważniejsze dla starszej pani sprzęty. Pralkę, żeby mogła prać, wersalkę – bo jest w takim stanie, że lepsze znaleźć można pod śmietnikiem, kuchenkę – pani Ela gotowała na turystycznej z jednym działającym ogniwem, dziurawy zlew i szafkę pod nim. I pomalować. To i tak dużo dla zwykłych ludzi, którzy w tym remoncie będą Annie pomagać.
Ktoś, kto zna się na remontach wie jednak, że nigdy się na tym się nie skończy. Anna nie wiedziała. Nie była tego świadoma.

Im dalej w las, tym więcej drzew

- Gdy przyszliśmy w sobotę, 14 kwietnia i zaczęliśmy odsuwać różne rzeczy, okazało się, że posypała się kuchnia. Że nie ma żadnych szans, żeby jedynie pomalować ściany. Chwyciliśmy za młoty i zaczęliśmy skuwać tynk. Ściany były w tragicznym stanie. Tynk sypał nam się na głowę. Musieliśmy położyć tam płyty – wylicza Anna Malczewska.
Nie zamierzali też robić podłóg. Wymieniać mebli. Okazało się jednak, że wszystko to było w tak tragicznym stanie, że konieczny był bardziej kompleksowy remont.
- Pokój, w którym siedzimy malowany był cztery razy białą farbą i dwa razy farbą z pigmentem – przez biały kolor wciąż przebijała się szarość ścian – Malczewska wskazuje palcem na jasne, kremowe ściany.
Wkrótce okazało się, że WC też jest w tragicznym stanie. Elektryka położona była – to nie żart – na wierzchu, w wielu miejscach niezaizolowana. Trzeba ją było wymienić, wstawić nowe kontakty.
- Instalację wodno-kanalizacyjną w kuchni wymienił mój były uczeń, młody chłopak, który się tym zajmuje. Zrobił to pro bono – Anna nie kryje dumy z absolwenta swojej szkoły. Opowiada o odpływie z pralki, podwieszonym na zlewie w kuchni. Teraz wszystko idzie w ścianie. Co więcej, pani Ela ma ciepłą wodę, bo zakupiony i zamontowany został bojler.
Niewielkie WC również zostało odświeżone. Brakuje natrysku, ale Anna już wie, jak go zmieścić w kameralnym mieszkaniu. Żartuje, że pani Ela otrzyma go, jak będzie grzeczna. Dopinguje swoją podopieczną do dbania o odnowione mieszkanie. Na razie wygląda na to, że wraz z nowym wnętrzem, w babci Eli pojawiła się nowa energia. Widać to przez porównanie jej zdjęć z początków remontu i tego, jak wygląda teraz. Widać też po samym mieszkaniu – jest czyściutko, na stole zapach roztaczają „zaszabrowane” bzy, pościel na łóżku w kuchni z wielką precyzją przykryta jest kocem.

Zwykli ludzie

Anna Malczewska podkreśla, że remont wykonali zwykli ludzie. Tacy, którzy pomagali jej przy innych akcjach i ufają jej pomysłom, ale też nieznajomi, którzy przeczytali jej apel na facebooku. Przy Annie niemal codziennie była Aldonka, serdeczna koleżanka.
- Aldonka, przedobry człowiek – przerywa wyjaśnienia babcia Ela, kiwając z uznaniem głową.
Przychodziła też była uczennica Anny, Marianka, mama sześciu córek. Lubi taką pracę, która uznawana jest za męską i wykonała w mieszkaniu starszej pani naprawdę kawał dobrej roboty.  Wolontariusze przychodzili po pracy, kuli ściany, malowali, harowali do 22.00-23.00. Największą pracę wykonało w sumie 7 osób. Anna czuła się odpowiedzialna za nich. Kupowała im obiady, dbała o napoje, o atmosferę. Choć żarty się sypały, chwil zwątpienia było wiele. Nie można się jednak już było zatrzymać.
Ostatecznie po 2 tygodniach, z sobotami i niedzielami włącznie, mieszkanie pani Eli wygląda bajecznie.
- Chodziłam jak nieprzytomna. Nie wiedziałam co się dzieje. Chyba nawet nikomu dziękuję nie powiedziałam – mówi z lekkim zakłopotaniem starsza pni, zapytana o to, co czuła, gdy jej mieszkanie zmieniało się w pałac. – Jest jak z piekła do nieba – wyznaje z uśmiechem.

Mówi do mnie „wnusiu”

Pierwszy nasz telefon do Anny zastał ją w drodze do pani Eli.
- Powiedziała: „wnusiu przyjedź, zrobiłam Ci zupkę pomidorową” – śmieje się Malczewska. Nie pozostawiła starszej pani samej sobie. Przywozi jej lekarstwa, kwiaty, ulubione ptysie, którymi zajadali się wszyscy podczas remontu. Sprawdza, czy podopieczna dba o to, co wypracowane zostało tak ciężkim kosztem.
- Wie pani, ja jestem biedna, bo co tam mam – parę złotych. Ale nie umiem odmówić, jak ktoś potrzebuje. Nie umiem powiedzieć, że nie mam, chyba, że naprawdę nie mam. Ale tak to nie. Podzielę się – mówi babcia Ela, zapytana o to, jak chciałaby zachęcić inne osoby do pomocy.
- A jak się Pani teraz czuje?
- Kurczę, bomba. Ach, boże. Chce się siedzieć w domu – odpowiada.

Adriana Urgacz-Kuźniak
 

Galeria

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj