Prezydent po raz trzeci zgłosił propozycję podwyżek opłat za śmieci, a rada znów je zablokowała. Konflikt jest pierwszą poważną próbą sił między radą a prezydentem. I, na co wygląda, zwiastunem zmiany układu w łonie gliwickiego samorządu.
Przypomnijmy tło sporu. Propozycja podwyżek jest odpowiedzią na wzrost kosztów odbioru i utylizacji odpadów komunalnych. W największej mierze to skutek środowiskowych wymogów unijnych, które przewidują, że ilość śmieci trafiających na wysypisko będzie maleć, a odzyskiwanych – rosnąć. W konsekwencji górę w idą koszty związane ze składowaniem, m.in. tzw. opłata marszałkowska. 

Drugim z decydujących czynników windujących cenę są rosnące wydatki operatora. Firma Remondis za swoje usługi w okresie od 1 lipca br. do końca 2019 roku otrzyma 60 mln zł, czyli blisko 5 mln więcej rocznie niż za poprzednie lata.

Opłaty za śmieci, z których pokrywane są wszystkie koszty systemu zbiórki, muszą więc podrożeć. Wyliczenia urzędników mówią, że dla zbilansowania systemu w proporcji ok. 20 proc. za odpady po segregacji i aż 160 proc. za odbiór śmieci zmieszanych. Gdyby nie weto radnych, o tyle więcej płacilibyśmy już od października. 

Propozycja prezydenta wróciła na sesję 19 października w tej samej postaci, co już dwukrotnie poprzednio. I znów spotkała się ze sprzeciwem. Została odrzucona głosami radnych PO i PiS (14 przeciw), za byli radni prezydenckiego klubu Koalicja dla Gliwic, od głosu wstrzymali się Janusz Szymanowski (PO) i Jan Pająk (KdG).  

Sprawa podwyżek po raz pierwszy połączyła w oporze PO i radnych PiS, którzy do tej pory trzymali, bez wyjątku, z prezydentem. Może to zapowiadać trwalsze przetasowanie w rozkładzie sojuszy. 

W odpowiedzi na nową dla siebie sytuację prezydent, z którym rozmawialiśmy tuż po głosowaniu, sprowadza spór do „czysto politycznego” wymiaru. 

- Nie było żadnej dyskusji, żadnych argumentów merytorycznych. Podobnie działo się na posiedzeniach komisji opiniujących projekt. Ważniejsza od odpowiedzialności za miasto była kalkulacja polityczna - uważa Zygmunt Frankiewicz.

Druga strona odbija piłeczkę. Mówi się, że owszem, wielka polityka doszła do głosu w sporze, ale za sprawą obozu prezydenta. Nieoficjalnie wiadomo, że radni PO stawili opór podwyżkom wbrew naciskom partyjnych zwierzchników, żeby iść ręka w rękę z prezydentem. Do przełamania lodów między gospodarzem Gliwic a jego dawnym ugrupowaniem miał dojść w związku z wyborami przewodniczącego Metropolii Śląsko – Zagłębiowskiej. W wygranej powołanego na to stanowisko Kazimierza Karolczaka, byłego członka zarządu województwa z ramienia SLD, pomogły głosy przedstawicieli lewicy, PO i właśnie prezydenta naszego miasta. 

- Nie chodzi nam o politykę. Nie jesteśmy też przeciwko podwyżce, ale o bardziej sprawiedliwe rozłożenie ciężaru opłat. Bo system naliczania należności na śmieci w zależności od metrażu mieszkania prowadzi do nadmiernego  obciążenia osób żyjących w pojedynkę, w wielu przypadkach w podeszłym wieku, z niską emeryturą, a faworyzuje rodziny, czyli osoby młodsze i lepiej zarabiające. Najwyższy czas przejść na rozliczanie według liczby osób w gospodarstwie domowym. Przekazaliśmy te oczekiwania mieszkańców prezydentowi, ale nie chce ustąpić – mówi Kajetan Gornig, radny PO.

Do tej pory prezydent w sprawie „podatku śmieciowego” nie brał pod uwagę ani głosów społeczeństwa, ani radnych. Czy przy następnej próbie wprowadzenia podwyżek będzie inaczej? Raczej nie. Z naszej rozmowy w dniu  obrad wynika, że następna propozycja może być jeszcze dotkliwsza. 

Wynika to z tego, że Remondis stosuje nowy, wyższy cennik już od lipca, a miasto pobiera opłaty w starej wysokości. W tej sytuacji każdy miesiąc pogłębia dziurę w bilansie. Strata musi zostać wyrównana w okresie obowiązywania umowy, czyli do  końca grudnia 2019. Zgodnie z logiką systemu, który opiera się na finansowaniu z opłat od mieszkańców, wysokość podwyżek będzie tym większa, im później wejdą w życie.  Bo czym dłuższa zwłoka w ich stosowaniu, tym mniej czasu do nadrobienia zaległości.     

Szans na kompromis nie widać. Prezydent i druga strona twardo obstają przy swoim. Teoretycznie pat to okazja do sprawdzenia siły nowego sojuszu (?) w samorządzie Gliwic.  Radni PO i PiS mają wszystko do przejęcia pałeczki   – prawo inicjatywy uchwałodawczej, pamięć o współpracy z poprzedniej kadencji, większość w radzie. Ale czy porwą się na robienie rewolucji w śmieciach,  zwłaszcza gdy partyjna góra oczekuje pokoju?

Adam Pikul 






wstecz

Komentarze (0) Skomentuj