Widownia wypełniona była po brzegi emocjami. Nie, nie ludźmi – tych było tyle, na ile pozwalało bezpieczeństwo związane z pandemią. Ale ekscytacji, radości, przejęcia i - nie zapomnijmy o niej - tremy było w Bojkowie aż nadto.
Jak każde, tak i te Gliwickie Spotkania Tęczowe zachwycały prawdziwością przeżyć, zarówno tych na scenie, jak i na widowni. Bo niepełnosprawni artyści nie udają, nie odgrywają swoich ról. Oni, w świetle jupiterów, całymi sobą stają się sztuką.

Sztuka, która tylko tu się udaje

Piękne zdanie na temat tego, co działo się na scenie, powiedział Wojtek Kotylak, pomysłodawca i organizator Gliwickich Spotkań Tęczowych – niewiele jest takich miejsc, w których niepełnosprawni twórcy mogą się zaprezentować, mogą zapanować nad tłumem. Tego nie poczują na co dzień pracując w zakładach pracy chronionej czy zakładach aktywności zawodowej. To właśnie scena i widownia dają niepełnosprawnym artystom tę magiczną chwilę, w której sięgają po władzę nad tym, co poczuje tłum. Dzięki własnej wrodzonej wrażliwości i pracy instruktorów wywołują wzruszenie lub nieskrępowanie okazywaną radość. Zwłaszcza, że na widowni również zasiadają głównie niepełnosprawni artyści. Tego dnia niemal wszyscy są zarówno nadawcami jak i odbiorcami sztuki. Dwoistość roli nie przeszkadza, bo Spotkania nie mają charakteru konkursu i rywalizacji. Wszyscy są zwycięzcami – otrzymują dyplomy, statuetki (również wykonane na WTZ Tęcza) i upominki.

Win-Win. Siła sprawcza

Wojtek Kotylak. 17 lat temu na KUL-u podczas pewnej konferencji to on siedział na widowni. Na scenie trwał przegląd piosenki organizowany przez Nieprzetarty Szlak, ruch na rzecz niepełnosprawnych, który ma już 36 lat.
- Po raz pierwszy wtedy spotkałem się z ideą spotkań niepełnosprawnych twórców i ich opiekunów. Spotkań, podczas których nie ma niepotrzebnej rywalizacji, a ludzie prezentują po prostu płody swojej pracy terapeutycznej – opowiada Wojtek Kotylak. – Wspaniałe było w tym to, że każdy twórca stojący na scenie otrzymywał nagrodę i dyplom. Każdy był doceniony. Po powrocie stwierdziłem, że warto coś takiego zrobić w Gliwicach. Tak powstały Gliwickie Spotkania Tęczowe, festiwal, który w tym roku ma już 15 lat.

Niewiele jest wydarzeń o takim charakterze. Bez oceniania, bez walki o pudło. A mimo to z wkładem w rozwój instruktorów i aktorów.
- W kuluarach rozmawiamy o tym, jaki jest zakres pracy zespołów i terapeutów w poszczególnych spektaklach. Omawiamy scenografię, kreacje aktorskie. Dostrzegamy zaangażowanie w pracę z aktorami, solistami, tancerzami czy kabaretami. Ale nie wprowadzamy negatywnych emocji związanych z walką o pierwsze, drugie czy trzecie miejsce – wyjaśnia Kotylak. Wspomnieniami wraca do pierwszych Spotkań, tych sprzed 15 lat. – Widzę różnicę w poziomie pracy, aktorstwa, przywiązywania wagi do szczegółów. Z roku na rok jest coraz lepiej. Takie spotkania powodują większą świadomość teatralną u prowadzących. Na początku był to spontan, przypadkowość, niejednokrotnie źle dobrana muzyka czy stroje. Teraz instruktorzy przywiązują do tego dużą wagę.
Wojtek Kotylak. Człowiek, który w Gliwicach pierwszy zjechał down the road. Z oczami otwartymi na ludzi. Na pełnym gazie.

Pomimo pandemii

Otworzyły się drzwi i do sali wpadło przeszkadzające światło. Spektakl już trwał. Wraz z muzyką płynął humorystyczny tekst o pandemii, maseczkach… Jasne było, że scenę i widownię objął we władanie kabaret.
Tego dnia na scenie w bojkowskim oddziale MDK w Gliwicach stanęło ok. 130 aktorów, tancerzy i piosenkarzy wraz z opiekunami m.in. z Pacanowa, Pyskowic, Słupii, Sosnowca, Katowic, Częstochowy, Bialska-Białej, Sośnicowic, Pilchowic, Tychów i Gliwic. Ich liczba była ograniczona wciąż trwającą pandemią, ale poza żartobliwym nawiązaniem do przykrej rzeczywistości, nikt zdawał się o tym nie pamiętać. Po kabarecie na scenę weszli konferansjerzy – przesympatycznie uśmiechnięta Aleksandra Pietrzykowska i dżentelmen we fraku i meloniku – Stanisław Micek. Zapowiadający byli, rzecz jasna, przedstawicielami gospodarzy, czyli WTZ Tęcza z Gliwic, które działają przy Fundacji Różyczka oraz MDK. Zresztą, nasi gliwiccy twórcy w całości zaprezentowali się wspaniale. Bardzo widowiskowy teatr luminescencyjny z aktorami w czarnych strojach i kominiarkach niewidocznymi dla publiczności, z animacjami odbijającymi ultrafioletowe światło, poruszającymi się zabawnie w rytm porywających przebojów oraz solistka, Beata Chmura – pokazali niesamowitą klasę.  

Całe spotkania obfitowały w wiele uniesień, nagradzanych gromkim aplauzem i niepohamowanymi, prawdziwie naturalnymi okrzykami zachwytu. Czasem, tuż przed tym, jak uniosła się kurtyna, z głośników dobiegał przyspieszony oddech wykonawców. Niemal słychać było bicie ich serc. Bo ich serca w pełni biły dla tej chwili. Dla blasku oczu wpatrzonych w nich. Dla podziwu, wsłuchania, zapartego tchu.
Dla bezwarunkowej akceptacji.

Adriana Urgacz-Kuźniak


Galeria

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj