Od 4 września weszły w życie zmiany w systemie edukacji. Reforma to przede wszystkim powrót do ośmioletniej szkoły podstawowej i rezygnacja z gimnazjów. W tym roku nie prowadzono naboru do tych szkół, co oznacza, że  funkcjonują tylko drugie i trzecie klasy. Po zmianach, już za dwa lata, nauka w liceach ma trwać cztery lata, a w technikach - pięć. Szkoły zawodowe zastąpią  branżowe I i II stopnia.  

- Nasze stanowisko, co do istoty reformy i sposobu jej wprowadzania, jest negatywne – ocenia Mariusz Kucharz, naczelnik Wydziału Edukacji Urzędu Miejskiego w Gliwicach. – Przeprowadzona została zdecydowanie za szybko. Nikt nie kwestionuje potrzeby poprawy tych obszarów, które były słabe. Natomiast czy likwidacja gimnazjów, które z roku na roku przynosiły coraz lepsze efekty edukacyjne, było dobrym rozwiązaniem? To już sprawa dyskusyjna.  Stało się, jak się stało, wrócono do modelu ośmioletniej szkoły podstawowej, czteroletniego liceum i pięcioletnich techników. A propos tych ostatnich: są duże obawy, czy w dzisiejszych czasach młodzież będzie chciała tak długo się uczyć. Raczej istnieje wśród młodych ludzi  tendencja, by jak najszybciej skończyć szkołę i usamodzielnić się.

Kucharz podkreśla, że zmiany w gliwickiej oświacie przeszły w miarę łagodnie, bo samorząd,  już od kilku lat, prowadzi działania zmierzające do racjonalizacji sieci szkół.
- Jako jedni z pierwszych w Polsce wprowadziliśmy zespoły szkolno-przedszkolne, które są najlepszym sposobem przejścia i adaptacji przedszkolaka do szkoły podstawowej  - twierdzi. - To często ta sama grupa rówieśnicza, ten sam nauczyciel, nierzadko ten sam obiekt. Dzięki takiemu rozwiązaniu sprawnie dostosowaliśmy do zmian naszą sieć szkół. Dodam, że przy okazji reformy w dziesięciu zespołach otworzyliśmy dwa kolejne.

W opinii Kucharza, te wyprzedające działania spowodowały, że zwolnienia nauczycieli mają w Gliwicach charakter marginalny. - Dotyczą w większości osób, które wybrały świadczenia kompensacyjne. Dyrektorzy nie podpisali umów na nowy rok szkolny z około 70 nauczycielami, co w skali 2,5 tysięcy zatrudnionych stanowi znikomy odsetek.

Reforma wymusi jednak inne zmiany. Model, który w Gliwicach dość dobrze funkcjonował i polegał na łączeniu etatów, nieco się rozsypał. Brak nauczycieli w niektórych podstawówkach oraz brak godzin dla osób uczących tych samych przedmiotów w liceach i gimnazjach powoduje, że konieczne staje się zatrudnianie na dwie umowy, dochodzenie nauczycieli z jednej placówki do drugiej. Za trzy lata problem zniknie, bo pedagog będzie musiał zdecydować, czy chce związać się ze szkołą podstawową czy średnią.

Problemem, który z pewnością dotknie naszą oświatę w najbliższych latach, będzie przepełnienie podstawówek. – Dzielnice południowe, wschodnie oraz zachodnie są zaludniane spokojnie, ale co innego północne: Żerniki, Zatorze, Szobiszowice i os. Obrońców Pokoju. Coraz więcej jest tam mieszkańców. Wiedzieliśmy o tym już wcześniej i staramy się poprawić infrastrukturę oświatową. Dlatego w Żernikach dobudowujemy pawilon przy szkole podstawowej, na Zatorzu (w miejsce gimnazjum na Lipowej) ponownie funkcjonuje podstawówka. Podobnie przy ulicy Orląt Śląskich, gdzie w ZSO nr 4 znowu jest szkoła podstawowa. Na Obrońców Pokoju będzie budowana przychodnia, by obecny obiekt, w którym przyjmują lekarze, mogła przejąć oświata.

Samorządowcy pozostawili prawo wyboru szkoły rodzicom, choć mieli narzędzia pozwalające na administracyjne przenoszenie klas do innych placówek. Ta swoboda wyboru spowodowała, niestety, czasową dwuzmianowość w niektórych placówkach (efekt konieczności zapewnienia miejsc dla siódmoklasistów i trzylatków). Za dwa, trzy lata, w związku z wygaszeniem gimnazjów, problem powinien zniknąć. Odzyskane zostaną budynki gimnazjów, a w liceach, które nie będą cieszyły się popularnością, powstaną podstawówki i zespoły szkolno-przedszkolne.

- Szkoda, że przy ocenie reformy, choćby w aspekcie tej czasowej dwuzmianowości, odium niezadowolenia skupia się na samorządzie – zauważa Kucharz. - Zapominamy, że to nie gliwiccy urzędnicy byli autorami wprowadzanych zmian. Na szczęście wielu rodziców rozumie te zależności i aprobuje nasze pomysły oraz pomysły dyrektorów placówek oświatowych, którzy spotykają się z nimi i znajdują najlepsze rozwiązania dla dzieci

Reforma oświaty wygenerowała określone koszty, które w lwiej części obciążają samorządy. W Gliwicach wydatki sięgają już 2 mln zł. – W związku z reformą i zapowiadaną pomocą rządu wnioskowaliśmy o milion złotych na doposażenie w sprzęt pracowni  w szkołach podstawowych – mówi Kucharz. – Okazuje się, że dostaliśmy raptem pół  miliona. W tej sytuacji kierownictwo miasta podjęło decyzję o asygnowaniu 1,5 miliona, by uczniowie mogli już od początku roku uczyć się w lepszych warunkach.

Gliwice inwestują w oświatę duże pieniądze. W porównaniu do Katowic czy Częstochowy to 3, 4 razy więcej. Tylko w ubiegłym roku wydatkowano 36 mln zł na poprawę bazy (nowe boiska, termomodernizacje). Niemal drugie tyle na remonty bieżące i doposażenie obiektów.

Koszty w oświacie to nie tylko inwestycje, także wynagrodzenia dla nauczycieli, które, w ogromnej części, również spadają na samorządy.  - Przy 25 tysiącach uczniów i przedszkolaków subwencja oświatowa w wysokości ok. 190 mln zł nie wystarcza nawet na pensje – wylicza Kucharz. – Chociaż są one określone ustawowo, kartą nauczyciela, miasto musi dokładać 10 mln. Pozostałe sto to wydatki z dochodów gminy, tzw. rzeczowe czy inwestycyjne, na doposażenie oraz remonty. Podsumowując: 300 mln zł, które miasto rocznie wydaje na oświatę, stanowi jedną trzecią budżetu, a to z kolei pieniądze gliwickich podatników - przypomnę, że edukacja jest  obowiązkiem państwa. Przykro mówić, ale rząd, wprowadzając reformę, nie potrafił zabezpieczyć wystarczających środków na ten cel i pozostawił samorządy samym sobie.
wstecz

Komentarze (0) Skomentuj