Gliwicka starówka to bez wątpienia jedno z najbardziej urokliwych miejsc na Śląsku. Zachwyca swoim pięknem i przyciąga nie tylko mieszkańców Gliwic. Niestety, stare miasto ma i tę bardziej wstydliwą stronę. Są miejsca, w których czas zatrzymał się w miejscu. Chodzi o zaniedbane rudery. Nie ma ich zbyt wiele, ale  widok psuje jednak wrażenie starego miasta jako całości. Najgorsze, że niektóre zagrażają bezpieczeństwu.
    
Jedną z takich ruin są pozostałości po dawnym  magazynie, przylegające do budynku przy Bytomskiej 12, ale sąsiadujące z ulicą Pod murami, gdzie codziennie przechodzą setki osób zmierzających na pobliskie targowisko. 

- Budynek straszy od kilkunastu, jeśli nie kilkudziesięciu lat – alarmuje pan Paweł, który mieszka pod „dwunastką”. - Jego stan jest już na granicy bezpieczeństwa. Kompletnie się „odkleił”, na kilkadziesiąt centymetrów, od naszej kamienicy. To tylko kwestia czasu, kiedy runie komuś na głowę, szczególnie że tuż obok rudery, w jednym z kramów, prowadzony jest handel. Nie mogę zrozumieć, jak w 2018 roku, w jednym z bardziej rozwiniętych miast Polski, może się coś takiego dziać i to kilkadziesiąt metrów od rynku!

Pan Paweł zwraca też uwagę na jeszcze jeden aspekt sprawy. - Nie mogę, nawet we własnym zakresie, naprawić ściany naszej kamienicy, do której ta ruina przylega. Nie ma ona tynku, cegły się sypią, a w otworach po stropach żyją gołębie. Jeszcze kilka lat i będzie trzeba rozbierać i nasz budynek, bo się po prostu rozpadnie. W mieszkania mam ciągle mokrą ścianę, z wilgoci odpada tynk. Wspólnota, niestety, nie interesuje się tym faktem, bo to rzekomo nie jej sprawa. 

 Zrobiliśmy dziennikarskie dochodzenie. Istotnie, mimo że rudera przylega do Bytomskiej 12, to jej właścicielem jest mała wspólnota przy Bytomskiej 14, którą zarządza ROM 1 Zarządu Budynków Miejskich I TBS. 
 
Rafał Affanasowicz, kierownik  ROM 1 twierdzi, że sprawa jest mu znana niemal od dekady, ale zarządca ma związane ręce. - Od roku 2009 próbujemy rozebrać tę ruinę, jednak nie ma dobrej woli ze strony wspólnoty. Dziewięć lat temu po raz pierwszy chcieliśmy podjąć uchwałę w tej sprawie. Miasto, które we wspólnocie ma swoje zasoby mieszkaniowe, zgodziło się na wykonanie projektu i robót rozbiórkowych oficyny, ale inni lokatorzy, a jest ich zaledwie kilku, nie wyrazili zgody, bo musieliby partycypować finansowo. Szkopuł w tym, że wspólnota nie miała wówczas na koncie jakichkolwiek środków, nie odprowadzała bowiem składek na fundusz remontowy. Każdy musiałby wysupłać z kieszeni po kilka tysięcy złotych. W tym samym roku spróbowaliśmy znowu podjąć uchwałę dotyczącą rozbiórki. Tym razem współwłaściciele, którzy za pierwszym razem nie zgodzili się na rozebranie ruiny, chcieli obciążyć kosztami miasto. Gmina nie wyraziła na to zgody. Sytuacja patowa tak naprawdę trwa do dziś. Zarządca musi respektować wolę wspólnoty, a w niej nie ma jednomyślności. Wprawdzie udało nam się przekonać lokatorów do stworzenia funduszu remontowego i od dwóch lat odprowadzają oni składki, ale choć na koncie mają pieniądze, nie myślą o partycypowaniu w rozbiórce.

Affanasowicz mówi, że jako zarządca został postawiony pod ścianą i pozostało mu jedynie powiadomienie inspektoratu nadzoru budowlanego o wszczęciu postępowania. – Zrobimy to jeszcze w tym roku – deklaruje. – Jeśli nadzór budowlany wyda nakaz rozbiórki rudery, wspólnota nie będzie miała nic do powiedzenia, a nie respektując nakazu, może narazić się na dotkliwą karę finansową.

Galeria

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj