Z gliwicką lekarką roślin, Barbarą Błoniarz Adriana Urgacz-Kuźniak rozmawia o tym, z czym najczęściej zgłaszają się do niej mieszkańcy miasta.

Czasem pani Barbarze wystarczy listek, by zdiagnozować chorobę rośliny. Innym razem, jak lekarz z przychodni, udziela opiekunom swoich pacjentów wyczerpującej teleporady. 
To trudne, ale grzechy popełniane w pielęgnacji są zwykle podobne, zatem dokładny wywiad może przynieść odpowiedź na pytanie, co z naszą rośliną jest nie tak. I czy uda się jeszcze uratować jej życie.

Pan Barbaro, czym właściwie zajmuje się lekarz roślin?
Fitopatologią, czyli chorobami roślin, oraz uszkodzeniami przez szkodniki, czyli entymologią. Choroby roślin wywołują głównie grzyby, ale również bakterie i wirusy, podobnie jak u ludzi. Oprócz nich roślinom doskwierają niewłaściwe warunki uprawy, a przy roślinach doniczkowych bywa, że wyrazy nadmiernej troski, za dużo wody, za ciepło, itp. Są to dolegliwości roślin ogólnie zwane chorobami fizjologicznymi. Do nich można też zaliczyć karmienie roślin, czyli nawożenie.
Jako lekarz chorób, najczęściej udzielam obecnie porad z zakresu tych ostatnich.

Czy trudno jest zdiagnozować roślinę?
Tak, bo zwykle mam do dyspozycji jeden listek. Przeprowadzam też diagnostykę na podstawie rozmowy telefonicznej… Zresztą, dokładnie zdiagnozować roślinę jest bardzo trudno. Może tego dokonać m.in. Wojewódzka Inspekcja Ochrony Roślin w Katowicach, jednak tamtejsze laboratorium zajmuje się głównie diagnostyką chorób szkodników  kwarantannowych, zagrażających roślinom uprawnym, lasom i rodzimej florze. Jest jeszcze Instytut Ochrony Roślin w Poznaniu, który ma oddział w Sośnicowicach. Tam jednak zajmują się zadaniami nauki, przede wszystkim sygnalizacją zagrożeń fitosanitarnych upraw oraz działaniem i wykrywaniem pozostałości pestycydów.

Skoro rośliny są w swoich chorobach tak podobne do ludzi, czy przyjmują także lekarstwa?
Nie zalecam żadnej ostrej chemii, nawet do zwalczania szkodników. Czasem lepiej wyrzucić roślinę, niż truć siebie i środowisko. Coraz więcej jest natomiast środków wykorzystujących naturalne substancje i one całkiem dobrze sobie radzą. Do tego potrzebna jest jednak cierpliwość „opiekuna”.

Co szkodzi roślinom w naszych mieszkaniach?
Rośliny w większości, poza tymi pochodzącymi z tropików, wymagają okresów spoczynku, czyli niższej temperatury i mniejszego podlewania. My tego w naszych domach nie robimy. Paradoksalnie nie służy im również to, co pomyślane zostało jako narzędzie do ochrony środowiska – szczelność i nadmierna termoizolacja pomieszczeń, a także wynikające z tego problemy z wentylacją. Oczywiście, nie czują się również dobrze w klimatyzowanych wnętrzach.

Zapytam przewrotnie, odnosząc się do argumentów mężczyzn, którzy tak tłumaczą niechęć do obdarowywania nas kwiatami - czy rzeczywiście bestialsko uśmiercamy rośliny, robiąc z nich bukiety po to, by cieszyć się ich pięknem?
Och, jeśli byśmy mieli myśleć w ten sposób, to lepiej od razu się „zutylizować”, bo bardzo przeszkadzamy naturze. Czasami mam takie sygnały od ogrodników – amatorów, którzy mówią mi, że nie utną gałązki, bo roślinę to boli. A przecież roślinami żywi się wiele organizmów od robaków, na zwierzętach i oczywiście ludziach kończąc. Rośliny nie są przywiązane do swoich odgałęzień tak, jak my do części ciała. Im to wszystko odrasta i to w dwójnasób.

Jak Pani uważa, czy warto kupować kwiaty w marketach? Panuje opinia, że nie będą rosły…
Będą, pod warunkiem, że pochodzą ze świeżej dostawy. Jedną z chorób fizjologicznych, nazywam chorobą transportową. Rośliny do marketów jadą długo, w ciemnościach, a na miejscu nie zawsze są dobrze traktowane. Nie da się przez dłuższy czas zadbać o ich potrzeby w takim dużym sklepie. Jeśli zdecydujemy się gdziekolwiek na zakup roślin polecam kupować mniejsze rozmiary, bo takim łatwiej jest zaaklimatyzować się w domu. Oczywiście ważne jest także, aby dobierać rośliny do warunków, w jakich będą przebywać. Znam takich, którzy upierają się, aby juka, będąca rośliną niemal pustynną, rosła w przedpokoju bez okien. Jeszcze raz podkreślam – trzeba dobrać rośliny do warunków, jakie mamy, one są pod tym względem odporne na nasze perswazje.

A zioła w doniczce? Powiedzie się ich hodowla w domu?
Nie, one długo nie porosną. Starczy im życia na dwa posiłki. Zwykle utrzymują się ok. tygodnia. W mieszkaniu mają za mało światła. Nawet w tych nasłonecznionych – tam punktowo padające światło po prostu je pali. Niektóre z nich można hodować na balkonach.
Warto zwrócić także uwagę na to, że nie wszystkie rośliny w doniczkach będą przez dłuższy czas rosły w domu. Dla roślin, o których myślę, ukułam nawet określenie „kwiaty o przedłużonej trwałości”. To są wszystkie te róże w doniczkach i inne tego typu kwiaty, dawane w prezencie. Obdarowany chce, żeby one zawsze kwitły – nie, nie będą. Utrzymają się po prostu dłużej, niż kwiat cięty.


Z Barbarą Błoniarz, lekarzem roślin porozmawiać można w każdy czwartek pomiędzy 12.00 a 14.00 w sklepie ogrodniczym Florabit, przy ul. Andersa 15.

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj