Marek Kaczmarczyk (57 lat) z Rzeczyc dzień zaczyna wcześnie. Zakłada gumiaki i idzie do chlewa albo na pole. Łatwo nie ma, bo do obrobienia jest niemal sto hektarów ziemi, do tego spory inwentarz świń. Popołudniami i w weekendy zamienia jednak robocze ciuchy i widły na elegancką koszulę oraz gitarę. Z rolnika staje się - jak sam mówi - muzykantem. Komponuje, koncertuje. Jego Time jest jednym z najlepszych zespołów w regionie, grającym muzykę śląską i nie tylko.
 
Miłość do rolnictwa i muzyki odziedziczył po nieżyjącym już ojcu Bolesławie, który długie lata pracował w kombinacie rolnym w Gliwicach, a w wolnych chwilach grywał na skrzypcach. 

– Tato był muzycznym samoukiem – mówi Kaczmarczyk. - Żadnych szkół nie skończył, ale miał znakomity słuch. Wraz z kolegami założył kapelę. Grała na weselach i dożynkach. Muzyką zaraził też pozostałe moje rodzeństwo. Siostra Joasia gra na akordeonie, brat Andrzej jest gitarzystą basowym. Pozostałe siostry pięknie śpiewają. Kiedy spotykamy się podczas świąt bożonarodzeniowych, dom rozbrzmiewa kolędami.

Po ukończeniu technikum Marek Kaczmarczyk poszedł w ślady ojca i zaczął pracować w PGR. Najpierw był mistrzem, potem kierownikiem do spraw mechanizacji. Na początku lat 90. wziął sprawy w swoje ręce i przejął od łabędzkiego kombinatu rolnego ziemię oraz chlewnię w Rzeczycach. 
– Bez maszyn, gołe hektary – wspomina. - Dzisiaj jestem usprzętowiony, a w szczytowym okresie miałem 350 sztuk trzody chlewnej. Hodowla jest teraz mniej opłacalna, dlatego bardziej skupiam się na uprawach pszenicy, rzepaku i kukurydzy.

Muzyką na poważnie zajął się jeszcze w czasach pracy w kombinacie rolnym. 
– Mój ówczesny szef, Leszek Zimowski, skrzyknął kilku chłopaków i założyliśmy kapelę dożynkowo-weselną. Potem nasze drogi się rozeszły, ale miłość do muzyki została. Ćwierć wieku temu założyłem z bratem i trzema kolegami zespół Time. Graliśmy głównie covery znanych grup polskich i zagranicznych. Występowaliśmy na weselach i niedużych imprezach okolicznościowych. Trzy  lata temu nastąpił jednak przełom. Zacząłem coraz poważniej myśleć o tym, by stworzyć autorskie kompozycje.

Obrany kierunek okazał się strzałem w dziesiątkę. Już na przełomie stycznia i lutego 2016 roku Kaczmarczyk ze swoim zespołem - który dzisiaj tworzą jego syn Wojciech i wokalistka Mirosława Grajlich - wydali autorski krążek „Viva la”. 

- Kiedyś coś mnie tknęło i zacząłem pisać muzykę oraz teksty - mówi Kaczmarczyk. - Okazało się, że ludziom się to podoba. Tworzymy taką muzykę, z której każdy może czerpać radość. Dla każdego coś miłego. Koncertujemy (ostatnio w Budapeszcie), myślimy o wydaniu nowej płyty. Gramy też charytatywnie. Ściśle współpracujemy z Gminnym Ośrodkiem Kultury w Poniszowicach i jego szefową, Danusią Czok. Nasze utwory są w muzycznej czołówce śląskich stacji radiowych i telewizji TVS. Gramy nie tylko dla ludzi z naszego regionu, bo w repertuarze mamy również covery światowych gwiazd muzyki.

Nie rozstaje się z notesem i długopisem. - Zeszyt i coś do pisania mam w każdym traktorze czy kombajnie. Kto wie, czy akurat na polu wena mnie nie dopadnie – śmieje się. - Muzycznie czuwa nad nami zawodowiec, Janusz Szperka, który aktualnie przebywa za granicą. Ja mu tylko wyznaczam kierunek, podaję motyw, a on robi podkłady.

Umuzykalniony rolnik myśli powoli o przekazaniu pałeczki synowi. – Ja zajmę się agroturystyką, póki mam jeszcze w sobie „power”. Posiadam przedwojenne bryczki, sanie, wojskowe terenówki... – uśmiecha się.

(san)

Galeria

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj