Dwie rodziny skonfliktowały się niemal z całą wsią. Poszło o plac zabaw, a dokładnie - ustawioną na nim tyrolkę. Podobno urządzenie jest tak głośne, że nie da się żyć.


Konflikt o plac zabaw w Rachowicach trwa. Nie mówi się już jednak o likwidacji miejsca dla dzieci, ale usunięciu jednej „zabawki”– tyrolki, czyli urządzenia, na którym zjeżdża się po linie. Podobno wydaje ona nieznośny dla ucha dźwięk metalu trącego o metal, a używana była (bo mowa o wakacjach, jesienią plac zabaw amatorów nie ma) non stop przez wiele godzin. To z jej powodu zwołano sołecką naradę, a sprawa znalazła się nawet w ogólnopolskiej telewizji (my pisaliśmy o niej tu http://www.nowiny.gliwice.pl/rachowice-wielka-awantura-o-maly-plac-zabaw).


W październiku mieszkańcy Rachowic spotkali się ponownie. Pierwszym punktem wiejskiego zebrania były właśnie działania związane z placem. Burmistrz Sośnicowic Marcin Stronczek zaznaczył: chcemy dążyć do zgody, cały czas robimy kroki, by konfliktową sytuację rozwiązać. Zlecono więc przede wszystkim pomiar hałasu wydawanego przez sporne urządzenie. Burmistrz obiecał, że jeśli normy zostaną znacznie przekroczone, gmina zleci wytłumienie tyrolki.


Pomiaru już dokonano. Jak dowiadujemy się w UM Sośnicowice, przekroczenia normy (50dB w trakcie pory dziennej) w rejonie granicy nieruchomości jednego z sąsiadów stwierdzono na poziomie +6,7dB, zaś przy granicy drugiej posesji +14,1dB.


Z informacji ogólnodostępnych wynika, że hałas na poziomie 10dB tworzy np. szum liści przy łagodnym wietrze, zaś na poziomie 20dB to szept. 60dB – dźwięk odkurzacza, a 70dB – wnętrze głośnej restauracji, darcie papieru czy wnętrze samochodu podczas jazdy. Interpretacja, czy to dużo czy mało, może być różna.


- Zrobiliśmy, co do nas należało. Zleciliśmy ekspertyzę certyfikowanemu laboratorium. Hałas tyrolki jest niższy od tego, który panuje niedaleko, na dość ruchliwej ulicy Wiejskiej, przy której przecież też stoją domy – mówił podczas spotkania Stronczek.


Burmistrz poruszył też kwestię ewentualnego wyciszenia. Ta okazuje się złożona, bo urządzenie jest certyfikowane. Wykonawca, który je zakupił, musi więc zgłosić problem producentowi, który z kolei orzeknie, czy pozwala przy tyrolce majstrować. Jeśli zgody nie wyrazi, nic zrobić nie można, bo urządzenie straci gwarancję. Jeżeli zaś się zgodzi, urząd podejmie działania na koszt gminy.


- Nie wyobrażam sobie jednak, by profesjonalna firma sprzedawała certyfikowane urządzenie, które nie spełnia norm – zakończył burmistrz. 

Jego słowa poparł jeden z mieszkańców, nota bene profesor politechniki, który stwierdził, że jeśli niezadowoleni uważają, iż tyrolka nie spełnia wymogów, powinni zgłosić to odpowiednim instytucjom, gdyż w takim przypadku urządzenie nie powinno być sprzedawane na rynku.


Podczas spotkania obecny był jeden z mieszkańców, którym tyrolka przeszkadza. Pan B. stwierdził, że badania, które on zlecił, wykazują, iż przekroczenie norm jest dużo większe. - Nie róbcie ze mnie czarnego luda – mówił do urzędników. - Nigdy nikogo o nic nie prosiłem, niczego od gminy nie żądałem. A tutaj przeszkadza mi tylko tyrolka – zapewniał. Jak wynika z dokumentów, pomiar zlecony przez mężczyznę wskazują: przy posesji pierwszej 52,1dB (+/- 1,7dB), przy posesji drugiej 69,1dB (+/- 1,6dB).


Burmistrz z kolei apelował, by B., jego sąsiad i ich małżonki pozwolili gminie działać w spokoju. - Nie mamy takiej okazji, bo ciągle przychodzą jakieś pisma, skargi, wzywa się media i grozi sądem.


Zostaną zlecone drugie badania hałasu, ale tym razem dokładniejsze i długotrwałe (minimum 8-godzinne). Wtedy pod uwagę weźmie się całość otoczenia, wszystkie urządzenia na placu zabaw i tzw. tło akustyczne.


(sława)




Galeria

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj