Ostatnio kuchnię miał 300 metrów pod ziemią, w kopalni Guido. Nie mógł tam używać żadnych palników, więc korzystał z… termosów. 

Gotował też pod niebem, bo na 33. piętrze, a najbardziej ekstremalnie było w akademikach: na kilkunastu metrach kwadratowych przyrządzał jedzenie dla piętnastu osób. Był też górski szczyt i to w zimie, bo lubi takie wyprawy.

Życie po MasterChefie 

Dwudziestotrzyletni Maciej Regulski, finalista 10. edycji kulinarnego show TVN, przyznaje, że wciąż nie może uwierzyć w to, co stało się 5 grudnia w klimatycznym Haro, sercu hiszpańskiego regionu La Rioja. Nie dlatego, że w siebie nie wierzy. Bardziej z powodu nagłego przyspieszenia. Łzy wzruszenia, gratulacje, a właściwie całe ich morze, książka, którą wydał, wprawiły go w taki wewnętrzny pozytywny dygot.
W Hiszpanii, bo tam gotowali podczas finału, była z nim mama. Maciek żałuje, że babcia nie doczekała tej chwili. Zmarła cztery lata temu, a kiedy żyła, oglądała każdy odcinek. Maćka już nie zobaczyła. To bardzo ważna dla niego osoba: nauczyła go wielu rzeczy, przy niej kręcił się w kuchni i podglądał jak gotuje. - Lubiła domowe jedzenie, ja wolałem trochę poeksperymentować – wspomina Maciek.

Roladki z kurczaka nie wyszły 

Chciałby opowiedzieć jakąś niesamowitą historię. Na przykład taką, że usłyszał od płonącego krzaka ”idź, gotuj”. Ale było prozaicznie. I kompletnie przypadkowo. Maciek ma 13 lat i pewnego dnia gotuje coś dla mamy. Niczego nie planuje, taki impuls. Po prostu chce jej sprawić przyjemność. Przyrządza więc roladki z kurczaka z cukinią i boczkiem. Kurczak, owszem smaczny, boczek i cukinia za grubo pokrojone, całość się nie zrolowała. Mamie smakuje. A Maciek do dziś to danie pamięta. Także to, że mu nie wyszło. A mama? Nigdy go nie ograniczała, nie tylko w gotowaniu.

Od kopalni do kuchni  

Bo Maciek miał na życie różne pomysły. I szukał swojej drogi oraz miejsca. Od kopalni, przez wojsko, aż po Politechnikę Śląską i budownictwo. Pochodzi z Dąbrowy Górniczej, tam się urodził i mieszka. Kopalnia dlatego, bo to trochę rodzinna tradycja. Szybko jednak ten pomysł porzucił. I skończył liceum, w którym uczył się w klasie o profilu matematyczno-informatycznym z rozszerzoną fizyką. Po maturze chciał zdawać do szkoły oficerskiej i zostać wojskowym, ostatecznie wybrał budownictwo na Politechnice Śląskiej. Dlatego, bo lubi wyzwania, a ten kierunek uchodzi za jeden z trudniejszych. Na trzecim roku już wiedział: gotowanie to jego przeznaczenie. Musiał to sobie tylko uświadomić. Taką iskrą były studenckie praktyki budowlane: nie wiedział co się tam dzieje. Podobne uczucie towarzyszyło mu, kiedy był na stażu w jednej z restauracji. Z tą różnicą, że na budowie go to przytłaczało, w kuchni ekscytowało.

Budownictwo otwiera świat 

Dziekan podpisał chyba jeden z najdziwniejszych wniosków o urlop dziekański. Bo Maciek napisał o powodzie szczerze: chciał wziąć udział w programie MasterChef. - Mam nadzieję, że kiedy pan dziekan zobaczył finał, przynajmniej się ucieszył – dodaje Maciek.
Uczelnia rozwinęła go jako człowieka, poznał wielu ciekawych ludzi, a studia na budownictwie dały mu inne spojrzenie na otaczającą go rzeczywistość. Na uczelnię wraca w marcu. Chce dokończyć studia, a potem, jak mówi, do kuchni. Bo to zdecydowanie jego świat.

Tymianek, czosnek, cytryna

Maciek spędził setki, jeśli nie tysiące godzin ucząc się gotowania. Korzystał z różnych źródeł, poszukiwał w różnych miejscach, o różnych porach dnia. Oglądał, i robi to nadal, You Tube, przegląda social media – kiedy widzi coś ciekawego na Instagramie, od razu próbuje w swojej kuchni.
Można zaczynać od podstawowych kombinacji, później je rozwijać i stosować wariacje, nie bać się, że coś nie wyjdzie. Jest jeszcze technika gotowania, której zwyczajnie trzeba się nauczyć. -Tymianek, czosnek i cytryna, fasole, warzywa strączkowe i kmin rzymski, to oczywiste kombinacje. Kiedy przygotowuję spaghetti bolognese, do sosu pomidorowego dodaję szczyptę cynamonu i już jest coś egzotycznego, już mamy nowy smak - wylicza Maciek. Jeszcze nie ma popisowego dania, bo kuchnia nieustannie go fascynuje, jednak najbardziej dumny jest z dań z finału MasterChefa.

Tylko kucharze amatorzy

Do udziału w programie namawiali go wszyscy: rodzina, znajomi, najlepszy przyjaciel. Zgłosił się, bo chciał się sprawdzić. Wiedział też, że to ostatnia szansa: jeśli zawodowo zwiąże się z gotowaniem, drzwi do studia się przed nim zatrzasną. Bo uczestnikami mogą być tylko kucharze amatorzy.
Do finału zakwalifikowali się: Mariusz Kisiel z Białegostoku, Renata Semeniuk z Ogonowic koło Legnicy, Elżbieta Błaszyńska z Krakowa i Maciek Regulski z Dąbrowy Górniczej. Uczestniczki odpadły w pierwszej części odcinka, dlatego gra o tytuł MasterChefa rozegrała się pomiędzy Maćkiem i Mariuszem.
Decyzją jurorów tytuł i główna nagroda, 100 tys. zł, przypadły Maćkowi. Jego zwycięskie, finałowe danie to: przystawka, czyli wariacja na temat zupy grzybowej, danie główne - pierś z kaczki z puree z kapusty czerwonej, chipsem z kaszy gryczanej i sosem z czerwonego wina, a na deser gruszka gotowana w winie i wiśniówce z kakaową kruszonką i pomarańczowym kremem.

Sens życia: gotowanie

Stara się być słowny i tak też jest z nagrodą. W programie powiedział, że jeśli wygra nareszcie kupi sobie auto. Ciągle pożyczał je od mamy, teraz ma swoje. Są także nowe sprzęty kuchenne, bo ze studenckiego budżetu nie mógł sobie na nie pozwolić, noże, dla Maćka święte, nikt ich nie może dotykać. No i zafunduje mamie wakacje. - Czekam kiedy powie mi gdzie i kiedy – dodaje Maciek.
Pytam, czym jest dla niego gotowanie? Bez namysłu odpowiada: znacznie więcej niż pasją. Gotowanie zajmuje go cały czas, jest sensem życia. Chce być w tym coraz lepszy i pokazywać się takim, jakim naprawdę jest.

Małgorzata Lichecka
 

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj