Legenda polskiej pianistyki Lidia Grychtołówna obchodzi w tym roku piękny jubileusz 90. urodzin. Towarzyszy mu szereg koncertów na najważniejszych polskich estradach. Po festiwalach w Słupsku i Dusznikach, Filharmonii Narodowej i studiu koncertowym Polskiego Radia przyszła kolej na Śląsk.
Program, który Grychtołówna wykona w trakcie "Podwieczorku muzycznego" w Willi Caro, potwierdza jej renomę jako jednej z najbardziej wszechstronnych pianistek ostatniego półwiecza. Usłyszymy utwory między innymi takich kompozytorów jak Johannes Brahms, Fryderyk Chopin, Claude Debussy czy Siergiej Rachmaninow. Koncert poprowadzi Piotr Oczkowski. Muzyczna uczta w niedzielę, 4 listopada o godz. 16.00.

Przyjemnie obserwować jej grę. Jeszcze w nieświadomości, jeszcze palce nie dotknęły gładkich klawiszy instrumentu, jeszcze z niezwykłą ekspresją nie wybuchają akordy. Pewna siebie i stanowcza, władczyni fortepianu. Skupiona, podąża dobrze znajomym szlakiem: ileż koncertów,  sal, dyrygentów, pulpitów, ukłonów,  gratulacji. Lidia Grychtołówna, ekscelencja fortepianu. Uwielbia estradę, a koncertowanie to jej żywioł. Historia jej życia, jest taka jak jej koncertowanie.  

Rybnik, lata 30, dom rodzinny pianistki. Jej mama gra na fortepianie i bierze lekcje muzyki. Towarzyszy jej córeczka. Leży w wózeczku i wydaje się, że z zaciekawieniem słucha. 
Lidia Grychołówna: Muzyka mnie fascynowała. Byłam jedynaczką, miałam ze czterdzieści lalek, mnóstwo misiów. Wszystkim koleżankom, kolegom, dzieciakom sąsiadów dawałam zabawki. Mama bardzo dbała o moje kontakty z rówieśnikami, nie chciała żeby otaczali mnie sami dorośli. Często więc na domowym stole pyszniły się filiżanki z parującą czekoladą otuloną białym kożuszkiem z bitej śmietany, a na talerzykach smakowite ciasteczka. 

 -Wiecie co, ja wam dam swoje zabawki, a sama będę grać – uśmiechałam się przymilnie, odwracałam na pięcie i sadowiłam przy fortepianie. Mamusia wchodziła do pokoju i zgorszona, ale też rozbawiona napominała mnie: czy ty się nie wstydzisz! Gości zaprosiłaś i ich zostawiasz! Nudzi mnie to – mówiłam - wolę grać. Odkąd sięgam pamięcią fortepian był dla mnie najważniejszy. Przeszłam w życiu wiele ciężkich chorób i on mnie trzyma przy życiu.

Miała sześć lat gdy rozpoczęła naukę gry na fortepianie u Wandy Chmielowskiej. W latach wojny prywatnie uczyła się u  Antoniego  Szafranka, a potem, w latach 1945 – 51, studiowała w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej w Katowicach, w klasie fortepianu Wandy Chmielowskiej, uzyskując dyplom z najwyższym wyróżnieniem. Kontynuowała studia muzyczne aż do 1956 roku, w klasie mistrzowskiej Zbigniewa Drzewieckiego w Krakowie i Warszawie. Mając niespełna dwadzieścia lat była już utytułowaną pianistką. 

- Mamusia ćwiczyła mazurka B- dur Fryderyka Chopina. Ja naturalnie patrzyłam jak uderza w klawisze, śledziłam każdy jej ruch. Gdy skończyła ćwiczyć, wyszła do innego pokoju. Wdrapałam się na taboret, usiadłam na jej miejscu i zaczęłam badać klawisze. Ten nie, tamten nie, o, ten się zgadza. Tak złożyłam sobie cały utwór. Ze słuchu. Bo mam, proszę pani słuch absolutny. W całej mojej karierze jest niezwykle pomocną sprawą. Daje bezpieczeństwo tego, że się człowiek nie pomyli. O tym mazurku dokończę. Mama cichutko, żeby mnie nie speszyć, weszła do pokoju. Poczekała aż skończę, potem oznajmiła, że chyba faktycznie jestem bardzo zainteresowana muzyką. Zwołano więc naradę rodzinną, bo przecież trzeba dziecku znaleźć nauczyciela. A to dziecko miało niespełna cztery lata. 

W Rybniku miał swój recital skrzypcowy Antoni Szafranek. Zaproszono mnie na przesłuchanie, pan Szafranek zarezerwował dla mnie kwadrans podczas recitalu. Był rok 1932 i  mój pierwszy publiczny występ. Po ulicach Rybnika chodzili ludzie z tablicami reklamującymi mnie jako najmniejszą polską pianistkę. Cieszyłam się bardzo na ten koncert, nie do końca świadoma, że inni łamią sobie palce ze zdenerwowania. Tak jak mój tatuś. 

Pojechaliśmy na recital samochodem, jeszcze nie byłam dość zdrowa, niedawno przeszłam szkarlatynę. Sala balowa Hotelu Polskiego, 600 osób w oczekiwaniu na koncert, piękne wnętrze, a mnie najbardziej interesowały kryształowe żyrandole. Nadeszła wreszcie moja kolej. Grałam mazurka, potem poloneza Ogińskiego i dwie kolędy. Do ukłonów podsadzono mnie na krzesełko, bo publiczność zupełnie mnie nie widziała. Ludzie bili brawo, ja też zaczęłam klaskać. To był udany koncert - opowiada maestra.   

Debiutowała w 1953 roku w Katowicach z Orkiestrą Filharmonii Śląskiej. Koncertowała w prawie wszystkich krajach Europy i Ameryki Południowej oraz w Stanach Zjednoczonych, Meksyku, Kubie, w Australii, Tajlandii, Chinach i Japonii. Ma bardzo szeroki repertuar: od muzyki baroku do klasyków XX wieku. Szczególnie często wykonuje utwory Ludwiga van Beethovena, Fryderyka Chopina i Roberta Schumanna. Była pierwszą wykonawczynią „IV koncertu  fortepianowego B-dur” op. 53 na lewą rękę i orkiestrę Sergiusza Prokofiiewa w Wielkiej Brytanii ( 1967) i Belgii (1988).

Grychotołówna: Był rok 1934. Ojciec dowiedział się, że do Urszulanek, których klasztor znajdował się niedaleko starostwa, w którym pracował jako szef finansów powiatu rybnickiego, dwa razy w miesiącu przyjeżdża pewna pani dawać lekcje umuzykalniające. Zawsze towarzyszyły jej dwie uczennice, dość zaawansowane muzycznie. Mówiło się, że fantastycznie uczy dzieci. Ojciec wybrał się tam, i tak na mojej drodze pojawiła się Wanda Chmielowska. Zapytał ją czy byłaby tak uprzejma, pojechała do nas, posłuchała mojej gry i zdecydowała czy warto mnie kształcić czy nie.

Chmielowska zgodziła się i pewnie spodziewała się czegoś w rodzaju „Wlazł kotek na płotek”. A ja do nie tak: „proszę pani, mogę zagrać mazurka Chopina, kawałeczek menueta Paderewskiego”. „Więc graj” - usłyszałam. I zagrałam. Bez żadnej tremy. Potem znowu narada rodzinna i werdykt: kształcić i to jak najprędzej. Miesiąc później już brałam lekcje u niej w domu. Dwa razy w tygodniu, wozili mnie na zmianę mama i tato. Wanda Chmielowska była wymagającą nauczycielką i szczerze mówiąc bałam się jej wtedy. W czasie lekcji potrafiła ni z tego ni z owego rzucić: „ dlaczego grasz trzecim, a nie czwartym palcem”. Rzeczywiście tak było! 

Kiedy po skończonych zajęciach  jechałyśmy z mamusią do domu, w autobusie głośno zastanawiałam się skąd ona to wie, przecież stała do mnie plecami i nic nie widziała. Po prostu „słychać” jak przekłada się palce, ale wtedy to była magia. Chmielowska wyjechała do Warszawy, tam przeżyła okupację. Po wojnie robiłam u niej dyplom, a potem... sprzedała mnie do prof. Zbigniewa Drzewieckiego. Był wpływowym pedagogiem i doskonale uczył. Do konkursu Chopinowskiego w 1955 roku byłam jego podopieczną. 

Wybitna pianistka zasiadała w jury międzynarodowych konkursów muzycznych, była jurorem Międzynarodowego Konkursu Pianistycznego im Fryderyka Chopina w Warszawie ( 1980, 1985, 1990, 1995, 2000 i 2005). Także konkursów w Getyndze, Darmstadt, Miami, Monza, Osace i Tokio. Prowadziła w Niemczech kursy mistrzowskie. W 1986 roku objęła stanowisko profesora klasy fortepianu na Uniwersytecie im. Johannesa Gutenberga w Moguncji. 

- Dyrygenci, z którymi pracowałam, a to długa lista, zawsze byli zadowoleni, że nie uciekam orkiestrze. Słyszałam też często, że gram logicznie. Uwielbiałam Stanisława Wisłockiego, zresztą nagraliśmy płytę z jego koncertem fortepianowym. Kiedyś, w Danii, miałam grać z Chaczaturianem jego koncert fortepianowy, ale Chaczaturian rozchorował się na serce i zastąpił go właśnie Wisłocki. To był bardzo udany koncert, owacje zgotowała mi i publiczność i orkiestra, a sam Chaczaturian powiedział, że nikt inny nie zagrał jego koncertu tak „od duszi”. Mam zresztą nuty i partytury kompozytora ze wspaniałymi, wręcz miłosnymi dedykacjami - wspomina pianistka.  

Niezależnie czyje utwory umieszcza w programie recitali, zawsze potrafi ujawnić swoją indywidualność. W grze potrafi połączyć kobiecą delikatność z siłą wyrazu. Nic więc dziwnego, że jeden z francuskich krytyków, wysłuchawszy jej chopinowskiej płyty napisał, że Lidia Grychtołówna potrafi wygrać wszystkie odcienie, wszystkie kolory i nie wiadomo co bardziej podziwiać: jej unerwione uderzenie, jej staccato a la Horowitz, jej czuły liryzm czy cudowne frazowanie. 

- Chopin. Cóż, trzeba przede wszystkim tę muzykę czuć. Chopin to jest specjalna działka. Wielu wybitnych pianistów cudownie gra Lista, Czajkowskiego, a jego nie potrafi. Bo u niego ważny jest dźwięk: fortepian musi śpiewać - dodaje.
 
Małgorzata Lichecka 

 
wstecz

Komentarze (0) Skomentuj