Czasem trudno, naprawdę trudno wybrać, jakie koncerty wywarły największe wrażenie, okazały się najciekawsze, najbardziej poruszyły słuchaczy. Miniony tydzień okazał się na festiwalowej scenie wyjątkowo bogaty w muzyczne wydarzenia.
Steve Coleman i jego Five Elements czwartkowym występem (9 listopada) podzielił słuchaczy. Jedni nagrodzili go frenetycznymi brawami, inni kręcili nosami, wspominając rewelacyjny, roztańczony i pełen latynoskiego słońca wtorkowy show pianisty Alberto Rodrigueza z towarzyszami. Cóż – innowacyjność i wizjonerstwo mają swoją cenę, również w muzyce. A ta na pewno nie była lekka i łatwa, zaś przyjemność z niej czerpali przede wszystkim ci bardziej osłuchani i obeznani z meandrami jazzowych przemian. Dekonstrukcja melodycznych i rytmicznych motywów, ich uporczywe nawracanie, prawie halucynacyjny, zapętlający się rytm – to wszystko składało się na efekt niesprawiający powierzchownej przyjemności. Saksofon w dialogu z trąbką tworzył labirynty dźwięków, wiodąc po nich słuchaczy krętymi ścieżkami, a agresywna perkusja, której siłę rażenia wspomagał jeszcze bas, wprowadzała w niemal transowy klimat. Bisy dowiodły, że Coleman ma w Gliwicach liczne grono gorących zwolenników, fani jaśniejszej strony jazzu otrzymali swoją porcję atrakcji dwa dni później, w sobotę, 11 listopada.

Tego wieczoru Ola Onabule Band rozświetlił i rozgrzał najbardziej ponurych i wyziębionych słuchaczy. Niezrównana skala głosu i wspaniała technika wokalisty – to jeden, świetny poziom całego zespołu – drugi, a atrakcyjność tworzonej przez nich muzyki – trzeci z powodów, dla których wszyscy obecni w listopadową sobotę w Jazovii po prostu świetnie się bawili. Niektórzy artyści najzwyczajniej w świecie czerpią satysfakcję z tego, że sprawiają ludziom przyjemność swoją twórczością. Z całą pewnością to przypadek Oli i jego bandu. Swoboda improwizacji, niemal intuicyjna zgodność instrumentalistów, łatwość, z jaką wspaniały głos wokalisty pokonywał kolejne nieprawdopodobne interwały, ekspresja, liryzm, a wreszcie osobisty wdzięk Oli i jego umiejętność nawiązania kontaktu z salą – wszystkie te rzeczy sprawiły, że ten sobotni wieczór przejdzie do annałów PalmJazzu jako czas wspaniałej zabawy i kontaktu z prawdziwą sztuką równocześnie.

Najlepsze było jednak jeszcze wciąż przed nami. Niedzielny zmierzch ściągnął do Teatru Miejskiego w Gliwicach na występ Ala di Meoli tłumy. Światowa gwiazda pierwszej wielkości, bo taką bez wątpienia jest ten wirtuoz gitary, grała już dla nas na PalmJazzie w 2013 roku i bardzo się podobała, jednak tegoroczny koncert przebił ten sprzed czerech lat. Trudno powiedzieć, co przesądziło: nastrój widowni, dyspozycja artystów, magia starej sceny? W każdym razie i sam di Meola, i towarzyszący mu Kevin Seddiki (gitara) oraz Fausto Beccalossi (akordeon) dołożyli wszelkich starań, by wyjść z siebie, stanąć obok i dać się prowadzić muzyce. Wirtuozeria di Meoli, któremu godnie partnerowali Seddiki i Beccalossi, posłużyła dobrej sprawie pełnych polotu improwizacji, błyskotliwych aranżów i urokliwych „wariacji na temat”. Były nowe kompozycje, były też stare przeboje w świeżych brzmieniach – coś z Piazzoli, coś z Beatlesów, coś z wiecznie żywego lamusa world music. Nie mogło się nie zakończyć bisami, o dziwo, nawet dwoma, w tym prześliczną wariacją na temat „She’s leaving home” czwórki z Liverpoolu.

Po poniedziałkowym spotkaniu z Marius Neset Quintet, ukazującym kolejne fascynujące oblicze jazzu, jakże odległe od etnicznych fascynacji di Meoli,  (15 listopada) czeka nas wieczór z Naxos Orchestra, 9-osobową formacją założoną przez charyzmatycznego Milo Kurtisa, który współtworzył muzykę zespołów tak kultowych, jak Manaam czy Osjan. Ten niestrudzony podróżnik muzyczny, w towarzystwie wykonawców z Grecji, Izraela, Jemenu, Polski i Syrii, tym razem zaproponuje ognistą mieszankę rytmów bałkańsko-bliskowschodnich – idealne antidotum na jesienną słotę.

We czwartek, 16 listopada, spotkamy się z czterema wybitnymi, oryginalnymi pianistami jazzowymi w dwóch podwójnych koncertach. Zagrają dla nas młodzi, a już bardzo wybitni Polacy: Piotr Orzechowski (najlepszy pianista Montreux Jazz Solo Piano Competition ‘2011) i Nikola Kołodziejczyk (Fryderyki w 2015 i 2016 roku), Vladymir Solyanik z Ukrainy i Ratko Vojtek z Chorwacji. Odmienne spojrzenia na tradycję, inne podejścia do klawiatury i sztuki improwizacji, różnica wieku i doświadczeń – oto czwartkowa „karuzela z pianistami”, której nie można pominąć.

Po kilkudniowej przerwie następny koncert PalmJazzu odbędzie się 21 listopada. We wtorek staniemy twarzą w twarz z Triem Marcina Wasilewskiego, formacją bardzo utytułowaną (m. in. Fryderyk 2002, Akustyczny Zespół Roku 2014), o świetnym dorobku, gorąco przyjmowaną przez fanów tak w Polsce, jak i na całym świecie. We środę, 22 listopada usłyszymy najbardziej rodzinny z rodzinnych projektów – Rodzinę Miśkiewiczów: ojca Henryka, saksofonistę z długą listą dokonań artystycznych (m. in. Big Band „Stodoła”), córkę Dorotę, wszechstronną i niezwykle utalentowaną wokalistkę oraz syna Michała, perkusistę znanego z zespołu Tomasza Stańki i Simple Acoustic Trio.

Tegoroczną edycję PalmJazz Festival 23 listopada zakończy Lura, posiadaczka charyzmatycznego głosu, korzeniami rodzinnymi sięgająca Wysp Zielonego Przylądka, godna spadkobierczyni Cesarii Evory, która zaprosi nas na prawdziwą fiestę w rytmie „fanana”, charakterystycznym dla tradycji muzycznej Capo Verde.

Eve Sand
PalmJazz Festival, jak co roku, został dofinansowany z budżetu Miasta Gliwice.

Galeria

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj