Ważą się losy pracowników Gliwickiej Fabryki Wagonów. Macierzysty zakład z dnia na dzień zaprzestał działalności. Zajmowane nieruchomości poszły pod młotek w związku z długami firmy. Próbę kontynuowania produkcji podjęła spółka, która współpracuje z nowym właścicielem. A w tle pojawiają się podejrzenia przestępstwa. 
Pracowników zmierzających 8 listopada na sobotnią zmianą przywitał zakaz wstępu. Dzień wcześniej na teren GFW w asyście policji wszedł komornik. Również w kolejnych dniach brama pozostawała zamknięta, a wśród załogi rosła konsternacja. Wydarzenie było niczym grom z jasnego nieba. Na miesiąc przed świętami ludziom zajrzało w oczy widmo bezrobocia. 

Syndyk ma głos 
- Nie wiemy, o co chodzi, nikt nas o niczym nie informuje, nie ma kontaktu z prezesem. Nie dostaliśmy wypłat za październik. Wcześniej pojawiły się informacje, że sytuacja przedsiębiorstwa jest trudna, przyszedł jakiś inwestor, mówił, że da nową pracę, odbyło się spotkanie z załogą, ale wszystko to było bardzo niejasne. To, co usłyszeliśmy, potem kwestionował prezes. Jesteśmy całkowicie pogubieni – alarmowali nas w środku wydarzeń pracownicy.

Sytuacja zaczęła klarować się w kolejnych dniach. Produkcja stanęła, ale załoga mogła już wejść do zakładu. W kulisy wprowadzał pracowników syndyk Zakładu Naprawy i Budowy Wagonów. 

Żeby zrozumieć jego związek ze sprawą, należy wiedzieć, że GFW Holding SA tworzy grupa spółek powiązanych kapitałowo i personalnie. Cały majątek produkcyjny należał właśnie do ZNiBW, spółki znajdującej się w upadłości likwidacyjnej, a pozostałe korzystały z nieruchomości na zasadzie dzierżawy. Straciły podstawę działalności, gdy  hale i reszta poszły na licytacje, a do drzwi zapukał komornik. 

- Rozwój wypadków zakończonych zamknięciem zakładu  uruchomiło narastające zadłużenie GFW, między innymi wobec masy upadłości ZNiBW. Doprowadziło to do wypowiedzenia dzierżawy już w 2017 roku. Firma z tytułu bezumownego korzystania zalega co najmniej 1,5 mln zł. Z akt postępowania komorniczego wynika,  że posiada również długi wobec ZUS i urzędu skarbowego w związku ze zobowiązaniami pracowniczymi. W sumie nieuregulowane zaległości mogą wynosić około 3, 4 mln zł – mówi syndyk Marcin Żurakowski.

We wrześniu nieruchomości przy ul. Błogosławionego Czesława wraz z terenem o powierzchni 18 hektarów za 19,5 mln zł (netto) „wylicytowała” katowicka spółka K88, powiązana z firmą deweloperską Opal. Do sfinalizowania transakcji brakuje jeszcze  aktu notarialnego, ale to zmieni się w najbliższych tygodniach. 

-  Od ponad miesiąca wzywałem kierownictwo GFW do porozumienia się z nabywcą lub opuszczenia nieruchomości. Nie doszło ani do jednego, ani drugiego. Ostateczny termin minął 7 listopada. Dzień później, w asyście policji i komornika, dokonałem zabezpieczenia majątku pod kątem wydania nowemu właścicielowi – przekazuje  Żurakowski.

Z akt postępowania egzekucyjnego ma wynikać, że w zmagającej się z długami GFW co najmniej jedna spółka nie miała problemów finansowych. 

- Zakład utrzymywały zlecenia przechodzące przez spółkę Biznes Partner. Wartość umów odpowiadała sumie gołych pensji pracowników. W ten sposób GFW gromadziła  długi, między innymi wobec państwa,  a zyski zostawały w BP. Na terenie należącym do dłużnika ulokowała się więc spółka o tym samym zakresie działalności, a  jednocześnie w obu podmiotach decydujący głos ma ta sama osoba, Aleksander Urbańczyk – informuje Żurakowski.

Historia lubi się powtarzać
Czy przeniesienie kontraktów do BP miało na  celu ucieczki przed wierzycielami? Tak uważa komornik prowadzący postępowanie egzekucyjne wobec GFW. Gliwicka prokuratura z jego zawiadomienia sprawdza, czy nie doszło do działań dłużnika na szkodę wierzyciela, czyli przestępstwa z art. 301 kk.  

Podejrzenia, że w GFW nie wszystko odbywało się jak trzeba, uprawdopodabnia fakt, że bliźniaczo podobna sytuacja miała już w firmie miejsce. W październiku 2015 pod ciężarem długów upadł  Zakład Naprawy i Budowy Wagonów. 

- Suma zobowiązań wyniosła ponad 36 mln zł, ale czyste konto zachowała GFW Holding SA. Wśród poszkodowanych jest ZUS, Skarb Państwa, miasto Gliwice oraz pośrednio pracownicy w związku z utratą składek na emeryturę i ubezpieczenie zdrowotne. Otrzymywali wynagrodzenie, ale pracodawca nie rozliczał się za nich z ZUS-em. Dług wobec ostatniej z instytucji to 20 mln zł. Spłata wierzytelności w tym zakresie będzie możliwa dzięki sprzedaży majątku ZNiBW – informuje syndyk.

Nie mam nic do powiedzenia
Zasada rzetelności dziennikarskiej nakazuje, by wysłuchać również drugą stronę. Aleksander Urbański wyraził zainteresowanie rozmową, ale odwołał spotkanie, tłumacząc się chorobą. Był jednak skłonny odpowiedzieć na pytania mailowo. Zapytaliśmy m.in. o jego ocenę sytuacji finansowej GFW,  zaległe pobory pracowników,  o rolę spółki Biznes Partner w przepływach finansowych. 

Nie otrzymaliśmy odpowiedzi. Zamiast tego skontaktował się z nami pełnomocnik Urbańskiego, z wyjaśnieniem, że jego klient nie jest właściwym adresatem pytań - był prezesem GFW stosunkowo krótki czas i nie sprawuje tej funkcji od wielu miesięcy. 

„Oczekiwanie od pana Urbańskiego biegłości w sprawach GFW SA i obciążanie go wyłączną odpowiedzialnością za jej sytuację jest nieuzasadnione”,  konkluduje pełnomocnik.

Z ogólnie dostępnych danych (KRS-online) wynika, że w listopadzie 2016 r. Urbański został delegowany z rady nadzorczej na członka zarządu GFW, a w maju 2017 objął stanowisko prezesa. Nowszych wpisów nie ma. KRS w wersji elektronicznej aktualizowany jest z pewnym poślizgiem, ale jednak nie liczonym w miesiącach. Można więc założyć, że zmiany zaszły raczej w ostatnich tygodniach. Nawet gdyby było inaczej – nie ma to większego znaczenia. 

Urbański pozostaje akcjonariuszem spółki, zasiada w radzie nadzorczej, reprezentuje ją – jak informuje syndyk - w postępowaniu upadłościowym ZNiBW.  O jego realnej pozycji świadczy też stosunek pracowników. Nie mówią o nim inaczej niż „prezes”. Na spotkaniach z nimi w czasie zwiastującym już kłopoty, występował jako były prezes, nic nieznaczący w firmie Aleksander Urbański, czy osoba o rozstrzygającym głosie w przedsiębiorstwie? 

Zostaliśmy na lodzie
Pojazdy kolejowe GFW powstają w dawnych halach Zakładów Naprawczych Taboru Kolejowego. Majątek po państwowym przedsiębiorstwie trafił w prywatne ręce w ramach Programu Powszechnej Prywatyzacji i Narodowych Funduszy Inwestycyjnych. 

Najstarsi stażem robotnicy, pamiętający czasy przed i po przekształceniu, mówią, że zmiana nie wyszła fabryce na dobre. Owszem, ludzie zachowali pracę, ale nowy właściciel przestał dbać o modernizację zakładu. A jeszcze, jak się teraz dowiadują, zadłużył go potężnie i doprowadził do faktycznego bankructwa. 

- Zanim w fabryce pojawił się komornik, prezes zapewniał, że wychodzimy na prostą, są nowe zlecenia, inwestorzy, zapowiadał podwyżki. Zamknięcie zakładu to dla nas całkowite zaskoczenie – mówi  anonimowo przedstawiciel załogi

Rozgoryczenie pracowników sięga zenitu. Mają do prezesa mnóstwo pytań, ale odkąd do GFW wkroczył komornik, on przychodzić przestał. 

- Chcielibyśmy przede wszystkim dowiedzieć się, co z naszymi wypłatami za październik i część listopada. Środki na to czekały ponoć na koncie Biznes Parku. Gdzie się podziały?

Pracownicy są w kropce. Odzyskanie zaległych pensji stoi pod dużym znakiem zapytania. Firma, która jest im winna pieniądze, nie posiadała praktycznie majątku, z którego można wyegzekwować dług. Szansę daje zgłoszenie roszczeń w Funduszu Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych. Problemy piętrzy nieobecność władz spółki. Z tego powodu ludzie nie mogą uzyskać świadectw pracy, co zamyka drogę  do znalezienia nowego zatrudnienia. 

Sprawą zainteresowała się Państwowa Inspekcja Pracy. Ale nie wyda potrzebnych dokumentów, bo nie posiada do tego uprawnień. Pozostaje sąd pracy. 

Pojawiła się szansa, że pracownicy nie zostaną przed świętami bez środków do życia. Możliwość zatrudnienia złożyła im firma zainteresowana kontynuowaniem działalności fabryki. 

Spółka Polskie Wagony co do dzierżawy hal dogadała się ze spółką K88, a pracowników szuka wśród załogi GFW. Na początek zaproponowała  im umowę zlecenie do końca listopada, a potem obiecuje etat na wcześniejszych warunkach. 

- Na naszą ofertę przystało około 90 proc. załogi – informuje Grzegorz Pluczyk, prezes spółki PG.

- Obawiam się, że znów możemy zostać na lodzie. Firma rozpocznie działalność, a po krótkim czasie zwinie żagle, zostawiając nas bez pensji, odszkodowań, bez składek na ZUS i NFZ. Nie chcę znów ryzykować, szukam innego zajęcia – mówi jedna z osób, które nie skorzystały z propozycji Polskich Wagonów.

Produkcja w halach przy ul. Błogosławionego Czesława pod nowym szyldem ruszyła na powrót 19 listopada. Ludzie znów mają pracę, ale na jak długo? 

Polskie Wagony powstały na gorąco, z myślą o zajęciu miejsca po GFW, a stojący za spółką przedsiębiorcy mają niewielkie, dwuletnie doświadczenie w branży. To kruchy kapitał jak na plany podboju rynku. 

Adam Pikul



 

 
    

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj