Postać niezwykle barwna. Ksiądz, radiowiec, przedsiębiorca, kapelan leśników. Nade wszystko człowiek uwielbiający przyrodę. Przez legendarną „Fazanicę”, leśniczówkę, w której mieszka, przewija się wiele dzikich zwierząt. Ludzie przynoszą małe dziki, sarenki, bo wiedzą, że ksiądz Mikołaj Skawiński zawsze  pomoże.

W styczniu skończy 65 lat. Urodził się na Kresach Wschodnich, które  pozostawiły w nim bolesne wspomnienia. – Do 15. roku życia mieszkałem w Związku Radzieckim, w Cyganach nad Zbruczem – opowiada. - Jak każdy młody człowiek byłem pionierem. Kiedyś ktoś zrobił zdjęcie mnie i mojemu ojcu przy kościele. Przez to zdarzenie zostałem wyrzucony z Wszechzwiązkowej Organizacji Pionierskiej im. Lenina. Aby mnie upokorzyć, przy całej szkole zdjęto mi czerwoną chustę. To dziś brzmi zabawnie, ale w tamtych czasach było znakiem śmierci społecznej. Dość powiedzieć, że „religioźnik” nie miał, powyżej podstawówki, dostępu do żadnej ze szkół! Dzieci pluły na mnie, wyzywały, a nauczyciele nie reagowali. Na szczęście rodzice podjęli życiową decyzję i wyjechaliśmy do Polski. To był prawdziwy cud, że nam się udało. Po przyjeździe osiedliśmy w Kietrzu.  

Mikołaj uczniem był dobrym, uczył się w kietrzańskim liceum, a po maturze złożył dokumenty na Politechnikę Śląską. Nie dokończył jej, bo poczuł powołanie. – Miałem świetnego proboszcza, ks. Stefana Pieczkę, i moja duszpasterska droga to w dużej mierze jego zasługa – mówi. - Był dla mnie wzorem i autorytetem.
Seminarium w Nysie, parafia w Kluczborku i Gliwicach (na Wójtowej Wsi). Miał być tylko chwilę. Został kilka lat. – Z tamtym okresem wiąże się mnóstwo dobrych wspomnień – uśmiecha się. - Jako parafia założyliśmy pierwsze w Gliwicach niepubliczne przedszkole, zbudowaliśmy przedsiębiorstwo autobusowe. Wykorzystaliśmy wtedy sprzyjające rozwiązania prawne, które umożliwiały parafiom nieopodatkowaną działalność gospodarczą. Przez wypracowane w ten sposób pieniądze utrzymywaliśmy ośrodek rekolekcyjny w beskidzkiej Soli.

Ksiądz Mikołaj jest założycielem rozgłośni radiowej. Gliwickie Radio Puls, a potem Plus, przez wiele lat było jednym z najpopularniejszych w naszym regionie. - Pieniędzy nie miałem, ale był wielki entuzjazm - wspomina. –Pomogli ludzie dobrej woli. Radio zostało dobrze przyjęte przez słuchaczy, bo oferowało spokojną muzykę i informacje lokalne. Byliśmy wysoko w rankingach. Z tamtych czasów najbardziej  w pamięci utkwiła mi wizyta papieża Jana Pawła II. Nie tylko ją relacjonowaliśmy, ale też sprzętowo nagłaśnialiśmy.

Radiem kierował kilka lat. Ma do siebie pretensje za niektóre sprawy z tamtego okresu, ale też i żal do ludzi za przypisywanie mu rzeczy, których nie zrobił. - Popełniłem kilka błędów natury strategicznej – przyznaje. – Dotknął mnie też grzech pychy. Uważałem, że wszystko, co robię, jest dobre.

 Pod koniec lat 90. został, jak mówi, „zesłany” do parafii w Kozłowie (gmina Sośnicowice). Znalazł tutaj swoje miejsce na ziemi. Bez wątpienia jest nią „Fazanica”, leśniczówka w rezerwacie, na drodze pomiędzy Kozłowem a Brzezinką. – Dostałem ją, jeszcze jako dyrektor radia, w dzierżawę od nadleśnictwa i zamieszkałem w niej – mówi. - Kiedyś, pod koniec XIX w., była tu ogromna  hodowla bażantów (stąd nazwa). Po wojnie mieszkali tutaj robotnicy leśni. Budynek był zrujnowany, ale przez lata go odbudowałem.

W swojej „Fazanicy” czuje się wybornie, a każdą wolną chwilę poświęca na obcowanie z naturą. Mówi, że gdyby nie został księdzem, z pewnością byłby leśnikiem. Hoduje pszczoły, ma 18 uli. - To jest moja wielka pasja – twierdzi. –  Zajmuję się tym 30 lat, miałem ule jeszcze jako wikary na parafii w Gliwicach.
 
Osobną sprawą jest pomoc zwierzętom. W okolicy wiedzą, że jak przytrafi się gdzieś zbłąkany maluch sarny czy dzika, to z pewnością właściwą opiekę znajdzie u księdza Mikołaja.

- Do dzisiaj mieszka ze mną Bambik, jeleń, który jest tutaj już 15 lat. Przewinęło się przez „Fazanicę” mnóstwo zwierząt. Przede wszystkim małych dzików. Ludzie znajdują je w lesie, zbłąkane w mieście i do mnie przywożą. Wiedzą, że nakarmię, zaopiekuję się. W tym roku podczas prac na polu kosiarka zabiła matkę sarny. Maleństwo przywieziono do mnie. Początkowo karmiłem je mlekiem kozy. Mały koziołek pięknie wyrósł. A propos, czas na karmienie.

Wychodzimy przed leśniczówkę. Ksiądz Mikołaj nawołuje: Rudzik, Rudzik… W sekundzie podchodzi do niego mały jelonek i zaczyna łapczywie ssać smoczek butelki.
- Znajduję w tym dużą przyjemność. Najważniejsze, że mam miłe towarzystwo – uśmiecha się ks. Mikołaj.

Galeria

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj