Ostra dyscyplina panowała w okolicach świąt wielkanocnych, zanim rząd zaczął luzować obostrzenia. W momencie otwarcia parków oraz wprowadzenia obowiązku noszenia maseczek niektórzy z nas odpuścili, a z każdym dniem wydaje się być gorzej. 
Wprawdzie wiceminister zdrowia, po spotkaniu sztabu kryzysowego w Katowicach, powiedział, że Ślązacy są zdyscyplinowani, niestety, nie wszystkich to dotyczy. Tymczasem noszenie masek ma sens wyłącznie wtedy, gdy noszą wszyscy. Osoba zakrywająca nos i usta może bowiem zostać zakażona przez tę, która tego nie robi. 

Stosowanie się do obostrzeń ważne jest szczególnie teraz – na Śląsku mamy obecnie najgorszy stan w Polsce, jeśli chodzi o koronawirusa. Z pewnością wiąże się to z sytuacją w kopalniach, także w gliwickiej Sośnicy. Przeprowadzane testy wskazują wyraźnie, że zakażonych, bezobjawowo, jest wielu górników. Teraz badaniom poddaje się ich rodziny, co pewnie jeszcze podniesie statystyki w regionie. 

Tymczasem nasi czytelnicy zwracają uwagę na rażące lekceważenie obostrzeń i przez mieszkańców Gliwic, i przez niektóre markety. Z obserwacji wynika, że spora część gliwiczan, szczególnie w ciepłe, słoneczne dni, albo nie zakłada masek w ogóle, albo nosi je na brodzie – tak, by szybko naciągnąć na usta i nos w przypadku pojawienia się policji czy straży miejskiej. Takie zachowanie nie ma sensu. Nie chodzi wszak o to, by uniknąć kary, lecz by nie rozprzestrzeniać epidemii. 

Problem dotyczy przede wszystkim młodzieży, która, mogąc swobodnie, bez opiekunów, wychodzić z domów, gromadzi się, lekceważąc zarówno obowiązek zakrywania twarzy, jak i dystansowania – o zachowaniu minimum dwóch metrów od drugiej osoby nie ma już mowy. 

Inna sprawa – spożywanie napojów lub lodów w przestrzeni publicznej. Niby nie wolno tego robić, bo na ulicy trzeba zakrywać usta, ale przecież lody można kupić, trudno zaś donieść je w całości do domu...

Jeszcze inna sprawa – markety. Gdy rząd poluzował obostrzenie dotyczące ilości osób w sklepie, zaznaczono, że w marketach trzeba zachować surowe rygory sanitarne. Nasi czytelnicy donoszą zaś, że w niektórych sklepach personel i sami klienci do obostrzeń się nie stosują. Brakuje rękawiczek oraz płynów dezynfekujących, zrezygnowano z dezynfekcji wózków zakupowych, zdarza się, że ktoś z obsługi ma źle zakrytą twarz, a klienci „leżą” sobie na plecach. 

Gliwiczanie twierdzą, że takie zachowania to wynik braku surowych kar, które powinny nakładać służby.

– Ale od czasu wprowadzenia maseczek policji na mieście jest mniej – informuje mieszkanka centrum. 

Policja zgłoszenia o łamaniu obostrzeń otrzymuje. Ostatnio mundurowi z „jedynki” interweniowali w jednym z marketów. Klienci poinformowali, że przez kilka dni, już po otwarciu sklepu, brakowało płynu dezynfekującego oraz rękawiczek jednorazowych. Gdy sprawę zgłoszono i patrol pojechał na miejsce, w markecie stały dozowniki pełne płynu – nie było więc podstaw, by sklep ukarać. Być może wcześniej klienci uwagę zwrócili też personelowi.

Jak mówi nam anonimowy funkcjonariusz jednego z komisariatów, policjanci pouczają ludzi, którzy nie trzymają odstępów, pouczają co do maseczek, a jeśli zachodzi konieczność, karzą mandatami lub kierują wnioski o ukaranie do sądu. 

– Naprawdę, robimy, co możemy, ale nie jest chyba żadną tajemnicą, że policjantów brakuje, więc nie jesteśmy w stanie wszystkich upilnować, mamy jeszcze inne zadania. Trudno zostawić wszystko i tylko sprawdzać, czy ludzie na chodniku idą dwa metry do siebie, a w marketach jest płyn. Gdy będziemy zajmować się wyłącznie tym problemem, a wzrośnie liczba kradzieży oraz włamań, to mieszkańcy będą mieć do nas pretensje, że zamiast łapać złodziei, zajmujemy się liczeniem metrów między przechodniami. Osobiście biorę udział w takich ulicznych interwencjach. Podjeżdżam do osób niemających masek, a one mówią, że stan zdrowia pozwala im ich nie zakładać... I co mogę zrobić? Nic – twierdzi nasz rozmówca. – Dodam jednak, że podczas patroli widzę, iż większość gliwiczan maseczki zakłada, i to prawidłowo. 

Policja czy straż miejska nie upilnują wszystkich gliwiczan – to prawda. Poza tym trudno oprzeć się wrażeniu, że uchwalone na szybko ustawy pewnych problemów nie przewidziały. I chyba nic nie da się z tym zrobić. Wszystko zależy tak naprawdę od odpowiedzialności mieszkańców.

O komentarz w sprawie braku patroli poprosiliśmy oficera prasowego gliwickiej policji. Podinspektor Marek Słomski mówi, że policjanci codziennie wyjeżdżają do służby, a to, że mniej ich widać, jest odczuciem subiektywnym. 

– W terenie funkcjonariuszy jest tylu, co w normalnych, przedwirusowych czasach. Przypomnę tylko, że w naszym rejonie zamieszkuje ponad 300 tysięcy ludzi. To nie tylko Gliwice, ale Knurów, Pyskowice, Toszek, Sośnicowice, Pilchowice, Rudziniec, Wielowieś oraz dziesiątki wiosek w tych gminach. Średnio dziennie stróże prawa podejmują od 220 do 250 przeróżnych interwencji, w tym wiele domowych. Prócz tego doszły nam niezwykle obciążające logistycznie kontrole osób objętych kwarantanną – Słomski zapewnia, że mimo to mundurowi każdego dnia interweniują wobec osób łamiących obostrzenia. – Działania te nie mają jednak charakteru spektakularnych łapanek ulicznych, bo nie o to chodzi. Nie ma także możliwości, aby za każdym obywatelem szedł policjant i pilnował, czy ma on założoną maseczkę, czy aby nie przesunął jej na brodę. Każdy z nas powinien być osobą odpowiedzialną, również za innych, i stosować się do zaleceń fachowców. I nosić prawidłowo maseczkę nie dlatego, że policja może ukarać, ale ze zwykłego obowiązku, prawidłowej postawy obywatelskiej – dodaje rzecznik.

Gliwiczanom nie pozostaje więc nic innego, jak telefon na policję czy straż miejską, gdy tylko spostrzegą, że obostrzenia są łamane. 
wstecz

Komentarze (0) Skomentuj