O tym „Nowiny Gliwickie” pisały 22 marca 1964 r. 
Cóż za perełka trafiła się w tym wydaniu. Proszę państwa oto na pierwszej stronie reportaż uczestniczący, czyli osiem godzin w milicyjnym radiowozie. Dziennikarze i dziennikarki uwielbiają takie historie, a ta opisana przez M. Żegotę jest naprawdę zacna. 

Ekipa redaktorsko – milicyjna zapakowała się do milicyjnej nyski 14 marca o 16.00.  W piątek, w dzień bezalkoholowy. Aby, jak napisał autor, przyjrzeć się „problemowi chuligaństwa”. W załodze, oprócz dziennikarza i milicjantów dyżurnych, sam szef drogówki i Ormowiec. Wszyscy w napięciu czekają na wezwanie. I jest – do pijaka, który na Lutyckiej gonił dziewczynkę. Patrol wezwał zmachany ojciec (który za pijakiem gonił). Agresorem był górnik mocno zaprawiony wódą. Wylądował na izbie wytrzeźwień.   

Rutynowa przejażdżka po mieście zahacza o „Popularną . Mimo wczesnej pory i dnia bez alkoholu czarno od ludzi. Brudno i śmierdząco. W oparach zatęchłego dymu zaprawionego kwaśnym zapachem sfermentowanego piwa, w czapkach na głowach siedzi „towarzystwo” złączone jednym zainteresowaniem: kuflem piwa ochrzczonym owocowym winem, a nierzadko wódką. Dziennikarz zauważa, że pijanych jest sporo, dostrzega także znajomą sylwetkę: przy jednym ze stolików śpi smacznie kontroler Spółdzielni Ochrony Mienia Zbigniew Lasik (tak, wtedy pisało się z nazwiska), który o 18.00 powinien być w pracy. A na zegarze 17. 45. Uuu będzie nagana z wpisaniem do akt, a może i pan kontroler wyleci z pracy. 

W „Barze pod szóstką” i „Barbarze” niekończące się morze alkoholu – w pierwszym piją robociarze i młodzież, w drugim okoliczne żule i drobni przestępcy po wyrokach. Piciorysy kończą się upomnieniami, izbą wytrzeźwień, w ostateczności mandatami. A autor artykuł kończy taką konkluzją: pijemy za dużo w biały dzień i to w środku miasta, co temu miastu chluby nie przynosi, więc lokale takie powinno się pozamykać, by od alkoholowej gorączki naród wybawić.  Amen.  
wstecz

Komentarze (0) Skomentuj