12 maja 1946 roku w centrum Gliwic pod kołami szalonej rosyjskiej ciężarówki zginął Leopold Socha. Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata, lwowski batiar, kanalarz, który przez czternaście miesięcy pomagał Żydom ukrytym w kanałach. Bohater nominowanego do Oskara filmu "W ciemności" w reżyserii Agnieszki Holland oraz książki "Dziewczynka w zielonym sweterku" Krystyny Chigier. Postać barwna i niejednoznaczna, cwaniak, który porwał się na rzecz szaloną. 
"Pamięć to zabawna rzecz. Taka sprytna gierka, którą toczymy sami ze sobą, by podtrzymać związek z tym, kim byliśmy, co myśleliśmy, jak żyliśmy. Poprzerywana jak sen, powraca w okruchach i fragmentach. Jest odpowiedzią na zapomnienie", pisze w swojej wspomnieniowej książce Krystyna Chigier. Jej relacja, spisana wiele lat po tragicznych wojennych wydarzeniach, szokuje, a książkę czyta się jednym tchem, wciąż myśląc tylko o jednym: dlaczego ludzie ludziom zgotowali taki los.

Krystyna Chigier pisze

Dziewczynka w zielonym sweterku ukazuje świat przedwojennego i wojennego Lwowa. Krysia i jej rodzina są dobrze sytuowanymi Żydami z pięknym mieszkaniem. Jej rodzice byli właścicielami sklepu z tekstyliami przy ul. Boimów, jednej z głównych żydowskich ulic Lwowa. Złote tekstylia Chigierów cieszyły się renomą wśród wszystkich zamieszkujących Lwów nacji. W 1939 roku wybuchła wojna, ale mała Krysia nie bardzo wiedziała, co się wokół dzieje. Słuchała ojca, Ignacego Chigiera, który zawsze spokojnie wszystko swojej Krzysi, jak ją nazywał, tłumaczył. Tak było i we wrześniu 1939 roku. Pod rosyjską okupacją stracili sklep. 

"Po prostu przyszli rosyjscy urzędnicy i polecili, by wszystko im przekazał. Ojciec już wcześniej zdążył poznać historie innych prywatnych właścicieli wysłanych na Syberię. Ich przestępstwo polegało na tym, że byli burżujami", pisze we wspomnieniach pani Krystyna. Jej rodzina żyła pod ukraińską okupacją: dzieci w ogóle nie wychodziły z domu, Ukraińcy urządzali pogromy, obławy na Żydów o wysokiej pozycji społecznej. Niemcy zajęli miasto w 1941 roku. Systematycznie rugowali Żydów: zajmując ich mieszkania, rozstrzeliwując, wywożąc do obozów. Chigierowie cudem uniknęli wywózki, ale oficerowie niemieccy upodobali sobie ich mieszkanie, plądrując je z mebli i wszelkich drobiazgów. W 1943 roku, podobnie jak wielu innych Żydów, znaleźli się na małym spłachetku miasta, w getcie. Ignacy Chigier podczas prac piwnicznych przypadkowo natknął się na kanały miejskie i uznał, że trzeba się przekopać.

Leopold Socha poznaje

Chigier i inni Żydzi zeszli do kanałów wyposażeni w latarnie i jakieś narzędzia. "Ojciec opowiadał mi, że było bardzo ciemno i głośno. Wzburzone wody rzeki Pełtew brzmiały jak tysiące wodospadów. Szli kilkanaście minut, nie wiedząc, po co i czego tak właściwie szukają", relacjonuje Krystyna Chigier. 

Drugiego dnia zobaczyli światło innych latarek i przerazili się, bo myśleli, że to gestapo. A to byli trzej mężczyźni, ubrani jak ktoś, kto pracuje w kanałach. Tak zaczyna się historia niezwykłej przyjaźni między rodziną Chigierów a Leopoldem Sochą. "Uratowała nasze życie, ale też jego duszę", napisała dziewczynka w zielonym sweterku. Po likwidacji getta wielu Żydów ukryło się w kanałach. Ale szanse na przetrwanie miała tylko mała grupa.

500 złotych dziennie

Wielki dobroczyńca i anioł stróż, jak nazywała Sochę Chigierowa, był prawdopodobnie przerażony wielką liczbą ludzi w panice, tratujących się wzajemnie i nieliczących się z nikim i niczym. Sam w życiu dużo widział i przeszedł. Jako dziecko zaznał biedy i poniżenia, sierota wychowany przez ulicę kradł i chuliganił. Trafiał do więzienia, a we Lwowie zasłynął jako sprawny złodziej: to jemu przypisuje się brawurowy napad na bank. W więzieniu poznał przyszłą żonę (Wanda Magdalena tam sprzątała). I postanowił odmienić życie. Wanda stworzyła mu normalny dom, Socha znalazł pracę, był inspektorem kanalizacji miejskiej. 

"Chciał nam pomóc, ponieważ przypominaliśmy mu być może jego samego z czasów, kiedy przeciwstawiał się prawu. Chciał nam pomóc, bo wiara nauczyła go, że pomagając innym, można pomóc sobie. Nie bez znaczenia były oczywiście pieniądze. To również ten sam człowiek, Leopold Socha, wyznaczył cenę za swoją życzliwość. Ten sam Socha wyszedł z propozycją 500 zł za dzień", wyznaje w książce Chigierowa. Za te pieniądze kupował jedzenie, resztę dzielił między trójkę pomagierów, kolegów, z którymi pracował. Kiedy Żydzi nie mogli już płacić, przekonał Stefana Wróblewskiego i Jerzego Kowalowa, żeby opiekowali się nimi dalej, już bezinteresownie. W filmie Holland jest taka scena, w której Socha (Robert Więckiewicz) wręcza Chigierowi (Herbertowi Knaupowi) część pieniędzy, jakie przed chwilą ten mu wypłacił. Żeby Chigier nie stracił twarzy. I wiary.

Marian Jabłoński szuka

– Nazywam się Magdalena Fiołka-Koniczek i jestem wnuczką Magdaleny Sochy, żony Leopolda, bohatera znanego teraz ze względu na książkę i film. Jestem w posiadaniu aktu zgonu Leopolda, który zginął tragicznie 12 maja 1946 roku w Gliwicach. Jest na nim notatka, że stało się to na ulicy Częstochowskiej, jednak całe życie babcia mówiła nam, że zdarzyło się to na ul. Wieczorka "- taki mail wyświetlił się w skrzynce Mariana Jabłońskiego, pasjonata historii Gliwic.

Ale od początku. Jabłoński zawiódł się na Holland. W swoim filmie w ogóle nie wspomina ona o gliwickich czasach Sochy. Ani o tym, że mieszkała tu przez jakiś czas spora grupa uratowanych przez niego Żydów, m.in. Klara i Mundek Marguelisowie oraz Hanna Wind. Ani że w Pyskowicach osiadł Wróblewski, drugi z kanalarzy i także Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata. 

Jabłoński rozpoczął poszukiwania grobu, życiorysu i zdjęć archiwalnych. Grób znalazł na cmentarzu Centralnym, zostawił nawet znicze i kwiaty, a o Sosze naczytał się do woli. W materiałach zaintrygowało go jedno z archiwalnych zdjęć z 1945 roku. Są na nim Socha i Mundek Marguelis, w tle jakaś ulica. Jabłoński uważa, że zrobiono je na ul. Kościuszki w Gliwicach. 

– Ale w książce napisano, że w Katowicach. Będę musiał sprawdzić w terenie, wezmę zdjęcie i pojadę - Jabłoński wdrożył już swoje historyczno-fotograficzne śledztwo.

A Magdzie Fiołce odpisał tak: "Matko święta, ale jestem zaskoczony! Witam serdecznie. Zaraz się tym zajmę i prześlę odpowiedź. Jakiś czas temu godzinę szukałem grobu pani dziadka, bohatera filmu oscarowego. Znalazłem, oczywiście. Parę fotek przesyłam w załączniku. Proszę mi wybaczyć, że powyrzucałem stare znicze z grobu i inne pozostałości po zimie. Ucieszony odnalezieniem złożyłem kwiaty nie tylko od siebie, ale również od kilku osób, które namówiły mnie do jego odszukania, bo w zasadzie mało kto znał prawdziwą lokalizację. Dla potrzeb miłośników historii gliwickiej zrobiłem parę fotek - kierunkowskazów dla poszukujących dojścia do grobu pani dziadka".

Bożena Kubit znajduje

Beata Dżon, tłumaczka książki Chigier, wiosną 2011 r. zwróciła się do Bożeny Kubit, etnografki z gliwickiego muzeum, znawczyni tematyki kresowej, autorki wystaw i publikacji. Szukała grobu Sochy, a wiedziała tylko, że zginął w Gliwicach i tu został pochowany. 

– W kwietniu 2011 roku zorganizowałam w muzeum spotkanie. Omówiono na nim gliwickie wątki rodziny Sochów, a tuż po nim zgłosił się m.in. zięć drugiego kanalarza, Stefana Wróblewskiego - mówi Kubit. 

Była na ul. Korfantego, gdzie mieszkała Wanda (Magdalena) Sochowa, rozmawiała z sąsiadami, dość długo poszukiwała Stefanii, jedynej córki Poldka i Wandy, która praktycznie zniknęła bez śladu. Dziś już wiadomo, że nie żyje. Kubit nie potrafi mówić o tej historii bez emocji, zbiera wszystkie materiały, była także na filmie Holland. I ma mieszane uczucia. Socha na równi z Wróblewskim pomagali Żydom, ukrywając ich w kanałach. Tego w filmie nie ma, za to bardzo mocno wyeksponowano wątek Sochy, który najbardziej zaprzyjaźnił się z Krysią Chigierową. Z Wróblewskimi już po wojnie intensywniejszy kontakt miała inna uratowana z kanałów, Halina Wind-Preston.

W 1945 roku do Gliwic z Przemyśla pierwsi przyjechali Sochowie, potem Klara i Mundek Marguelisowie, także Halina Wind-Preston. Ratujący i ratowani. 

- Trzeba powiedzieć, że rodziny kanalarzy nie znały się, nie utrzymywały prywatnych kontaktów. Co do pieniędzy, 500 zł dziennie, nie mogło być wtedy inaczej - wyjaśnia Kubit. 

W Gliwicach Socha kupił udziały w restauracji Bar Lwowski. 

- Otwarcie restauracji nie było w tamtych czasach takie proste. Wyczytałam gdzieś, że wszyscy uratowani złożyli się na udziały, w ten sposób spełniając marzenie Sochy - Kubit musiała dłuższy czas przesiedzieć w archiwach, by dojść do tego, który to bar w Gliwicach. I doszła. Dziś w tym miejscu jest restauracja Szósty Peron (dawniej Zodiak). Zdjęcie archiwalne jej nie przekonało, pojechała po prostu na miejsce i skonfrontowała fotografię z rzeczywistością.

Magdy Fiołki, przybranej wnuczki Magdy Sochowej, szukała różnie i dziwnie. Na przykład, jeżdżąc na Trynek, do mieszkania zajmowanego przez tę rodzinę. Wyprosiła też telefon i, jak się okazało, miała szczęście. Pierwsza rozmowa z panią Magdą zapadła jej w pamięć. 

- Powiedziałam, że bardzo długo jej szukałam, przeprosiłam, iż niepokoję. Wspomniałam, że wyszła książka, w której opisano historię Leopolda Sochy. Po drugiej stronie usłyszałam takie długie "aaa", a potem "naprawdę, historia babci Sochowej! ona nam to wszystko opowiadała". Umówiłyśmy się na spotkanie, a kiedy przyszłam, pani Magda czekała już z książką na kolanach.

Magdalena Fiołka się dziwi

Córka Teresy, z domu Ubik, wnuczka Olo Ubika, drugiego męża Magdaleny (Wandy) Sochowej. Imię odziedziczyła po babci. Pani Magdalena mówi o Kindze Preis z filmu Holland: wypisz, wymaluj, babcia Sochowa. Spięłaby jej tylko inaczej włosy. W filmie jest scena, w której aktorka ubiera prochowiec. Fiołka ściska męża za rękę i podekscytowana szepcze: "taki sam miała babcia Sochowa". 

- Historia o kanałach i pomocy dla Żydów żyła w naszej rodzinie wiele lat. Kiedy w szkole próbowaliśmy mówić o tym, że babcia ukrywała Żydów, nikt nam nie wierzył. Ale to były takie czasy, poza tym nikt się tym nie chwalił. Utkwiły nam w pamięci słowa dziadka Ola: pamiętajcie, na wojnie zasłużyli się nie tylko ci, którzy walczyli na froncie, ale też i takie osoby, jak Leopold Socha - dodaje pani Magdalena. 

Typowo lwowska przekupka, bardzo charakterna, potrafiąca postawić na swoim. Wanda Sochowa przed wojną i w czasie wojny pracowała w lwowskim hotelu George. Sprzątała tam. Wynosiła jedzenie dla Żydów, bo zbyt wielkie zakupy wzbudzały podejrzenie - tak na gorąco opisuje babcię Fiołka. 

– Myśmy przy niej chodzili jak w zegarku. To nie była babcia, która brała na kolana i opowiadała bajki. Musiał być porządek, nie wstaliśmy od stołu, dopóki wszystkiego nie zjedliśmy - Fiołka dodaje, że Sochowa bardzo rzadko opowiadała o Poldku. Jedynie kilka zdań. 

– Pewnie ciągle się bała, w drzwiach miała sporo zamków i zasuw. Gdy do niej przychodziliśmy, szczególnie kiedy już nie mogła wychodzić, najpierw słyszało się zgrzyt wielu zamków. Miała też w drzwiach przeszklony i zakratowany otwór. Zaglądała przez niego, nim otworzyła.

Stefania, rodzona córka Wandy Sochowej, nie utrzymywała żadnych kontaktów z nową rodziną. Jednym śladem jej obecności były kwiaty na grobie, składane zawsze 1 listopada. 

- Od dwóch lat już ich nie ma, a ostatnio dowiedzieliśmy się, że Stefa nie żyje. Tłumaczce książki Krystyny Chigier, Beacie Dżon, udało się odnaleźć córkę Stefanii, Ewę, ale też się z nami nie skontaktowała. Babcia na stare lata już nie wychodziła z mieszkania, mieszkała na trzecim piętrze, w dość dużym lokalu, wiele razy namawialiśmy ją do zamiany, chcieliśmy ją mieć bliżej siebie. Ale uparła się: nie, bo Stefa nie pozwala – Fiołka wspomina, jak ona i jej rodzeństwo ganiali z wiaderkami węgla po schodach.

Babcia całe życie mówiła im, że Poldek zginął na Wieczorka. Wracali ze Stefą z ogródków, na rower najechał pijany żołnierz i Poldek, żeby ochronić córkę, odepchnął ją. Zginął na miejscu. Magda Fiołka chciałaby jeszcze dotrzeć do dokumentów z IPN. 

- Może będzie tam coś więcej, może coś jeszcze odkryję - zastanawia się. Krystynę Chigier, dziewczynkę w zielonym sweterku, poznała na promocji jej książki w Krakowie. Pojechały razem z Bożeną Kubit. Z panią Krystyną wyściskały się, wypłakały, trochę Chigierowała opowiedziała Fiołce o jej babci, trochę Fiołka Chigierowej. 

– Nie było jednak dużo czasu. Pani Krystyna mówiła, że może w tym roku przyjedzie do Gliwic. Na pewno się spotkamy.


Małgorzata Lichecka

Tekst otrzymał nagrodę główną w kategorii "publicystyka historyczna" w ogólnopolskim konkursie dziennikarskim Local Press 2012, organizowanym przez Stowarzyszenie Gazet Lokalnych.   
wstecz

Komentarze (0) Skomentuj