Na teren kamieniołomu w Świbiu trafiły podejrzane odpady. Najprawdopodobniej są to śmieci pochodzenia komunalnego. Od ponad  czterech miesięcy sprawa jest znana służbom ochrony środowiska, prokuraturze, organowi, który dopuścił kamieniołom do przyjmowania odpadów. I co? I nic. Śmieci leżą, gdzie leżały, o winnych nie ma mowy.   
Teren to wyrobisko po wydobyciu wapienia w rejonie ul. Leśnej i Szkolnej w Świbiu-Napłatkach, wsi w obrębie gminy Wielowieś. Od początku ubiegłego roku działalność prowadzi na nim firma Eko-Trans z Wieszowej. Przedsiębiorca posiada pozwolenie marszałka województwa na wypełnienie kamieniołomu odpadami, które nie wymagają deponowania w instalacjach regionalnych. Chodzi o materiały obojętne dla środowiska, niepowodujące potrzeby zabezpieczenia w związku z oddziaływaniem. Należą do nich stałe odpady pochodzenia naturalnego (kamienie, ziemia, piach, żwir) i przemysłowego (popioły, odpady flotacyjne, gruz budowlany). Składowisko podejrzewane jest jednak, że odbierało również rzeczy, których nie mogło. 

Mieszkańcy od dawna sygnalizowali władzom gminy, że coś jest nie tak. Mówili o tajemniczych transportach pod wieczór albo nocą i smrodzie z kamieniołomu, jakby gnijących śmieci. 18 stycznia sprawdzić, co się dzieje, pojechał wójt. I nakrył winnych na gorącym uczynku.

- Na warstwach ziemi i kruszywa leżała hałda zwykłych śmieci. Jakieś papiery, butelki, pozostałości jedzenia.  Transport musiał przyjść niedawno, bo ładunek nie został jeszcze rozrzucony i przykryty – opowiada Ginter Skowronek.

Urzędnik zawiadomił odpowiednie organy, dołączając zdjęcia. Można by oczekiwać, że wszystko pójdzie ekspresowo. Bo tak. Chodzi przecież nie o byle co. Potencjalnie wystąpiło zagrożenia dla środowiska oraz życia i zdrowia ludzi. Po drugie – sprawa wydaje się  ewidentna. Dowodów nie trzeba zbierać, bo same pchają się pod nos – corpus delicti spoczywa w kamieniołomie, jest dokumentacja techniczna, są świadectwa urzędnika państwowego. Wystarczy zebrać to w całość, ustalenia zweryfikować na miejscu i materiał do formułowania gotowy.  Tymczasem w sprawie panuje decyzyjny bezruch.

Prokuratura Gliwice Zachód, po dokonaniu czynności sprawdzających przez policję, wszczęła formalnie dochodzenie 25 kwietnia. Śledczy z komisariatu w Pyskowicach i Wydziału ds. Zwalczania Przestępczości Gospodarczej  KMP Gliwice prowadzą postępowanie z art. 183. kodeksu karnego. To czyn z katalogu przestępstw przeciwko środowisku, polegający na „składowaniu (…) odpadów lub substancji w takich warunkach lub w taki sposób, że może to zagrozić życiu lub zdrowiu wielu osób lub spowodować zniszczenie w świecie roślinnym lub zwierzęcym w znacznych rozmiarach”, który podlega karze więzienia od 3 miesięcy do lat 5. Generalnie jednak śledczy, jak dowiadujemy się w prokuraturze, czekają na ustalenia Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska.

WIOŚ się jednak nie spieszy. Kontrola jest w toku. „W ramach działań dwukrotnie przeprowadzono oględziny terenu kamieniołomu, aktualnie trwają czynności wyjaśniające w sprawie i gromadzenie dokumentów związanych z kontrolą. Dopiero po jej zakończeniu możliwe będzie formułowanie wniosków oraz ewentualnie wymierzenie administracyjne kary pieniężnej” - informuje nas rzecznik instytucji. WIOŚ, przed dokonaniem rozstrzygnięcia, również zawiadomił prokuraturę. 

Ze swojego zadania wywiązał się na razie tylko marszałek województwa. Ale i wyniki tych działań nie spełniają oczekiwań.  Wprawdzie kontrola potwierdziła, że na wyrobisko przyjęto odpady, na które nie ma pozwolenia, ale przedsiębiorca nie stracił zezwolenia. Marszałek poprzestał na wezwaniu do zaprzestania przyjmowania „nielegalnych” odpadów  i deponowania innych do czasu naprawienia szkody. Skąd ta pobłażliwość?

Z wyjaśnień urzędników wynika, że na więcej nie pozwala prawo. Organ, który wydał decyzję, może ją uchylić tylko w warunkach recydywy. Jak bowiem mówią przepisy ustawy o odpadach, „cofnięcie zezwolenia może nastąpić w przypadku niezastosowania się przedsiębiorcy do wezwania o zaniechanie naruszeń i kontynuacji deponowania odpadów, które nie są zgodne z posiadaną decyzją”. 

Podsumujmy. Marszałek zrobił, co mógł, czyli pogroził palcem. WIOŚ dzieli się odpowiedzialnością z prokuraturą, ta ogląda się na inspektorów.  Teoretycznie wszyscy  robią, co do nich należy, ale w efekcie w sprawie nic się nie dzieje. 

Czteromiesięczne dochodzenie nie doprowadziło do żadnych rozstrzygnięć. Nie wiadomo nawet, czy odpady, które wyglądają jak śmieci komunalne, są nimi na pewno i w jakiej ilości leżą w kamieniołomie  – marszałek pozostawił te sprawy WIOŚ, na to samo czeka prokuratura, a inspektorzy jeszcze nie dokonali decydujących ustaleń. W tej sytuacji o stawianiu zarzutów komukolwiek nie ma nawet mowy. Pat, jak można usłyszeć, to wynik splotu przepisów i krzyżowania się kompetencji. Pytanie, kto przerwie to błędne koło. 

Jedyny wymierny efekt działań szeregu instytucji to wstrzymanie działalności „składowiska”. -  Choć formalnie działa, nie przyjmuje już żadnych odpadów, również tych objętych zezwoleniem – potwierdza wójt Skowronek.

W sprawach takich, jak ta, można odnieść wrażenie, że prawo w połączeniu z rutyną jego stosowania prowadzi to tego, że zamiast służyć sprawiedliwości i naprawieniu szkód  – sprzyja sprawcy. 

Adam Pikul




wstecz

Komentarze (0) Skomentuj