18 września o godz. 18.00 w Stacji Artystycznej Rynek, w ramach cyklu "Literatura na stacji", spotkanie z Justyną Wydrą, autorką  "Zaniemówienia", powieści opisującej losy mieszkańców wojennych Tychów.     
Nienawiść pojawia się w powieści w bardzo różnym natężeniu. Poczynając od błahych animozji, jak w rodzinie Widerów, do zapiekłej, tragicznej w skutkach nienawiści Gampiga.

Tak. „Zaniemówienie” jest nie tyle książką wojenną, co raczej studium pewnej społeczności poddanej presji. Dziesięciotysięcznego śląskiego miasteczka, jakim były Tychy w czasach niemieckiej okupacji. Tu nie ma wielkiej historii, albo – prawie jej nie ma, tu ważne są międzyludzkie relacje. Uczucia, jakie krążą między ludźmi. Sympatia, antypatia, gniew, smutek, nienawiść… W śmiertelnie niebezpiecznych wojennych dniach szczególnie dużo jest napięć, niechęć wybrzmiewa mocniej, nienawiść rośnie w siłę. Taki to czas – „czas pogardy”. Czas nienawiści. Niekoniecznie przebiegającej po linii narodowościowej – nie każdy Niemiec to diabeł, nie każdy Ślązak ma anielskie skrzydła. Nie zawsze właściwie skierowanej. W takiej sytuacji, w sytuacji nieustannego napięcia, każde, nawet najbardziej błahe nieporozumienie, ma potencjał do wywołania tragicznych skutków. Niewinne popchnięcie jednego mężczyzny przez drugiego w rozbawionym tłumie mogłoby skończyć się zwykłym „przepraszam”, a jednak prowadzi do tragedii, ponieważ obaj mężczyźni są nieszczęśliwi. Nieszczęśliwi, więc wściekli. Biorą się za łby i… dramat gotowy. 

Wina. Nie ma  w "Zaniemówieniu" jednoznacznie winnych. Każdy z bohaterów jest winą naznaczony. Ot, chociażby Hilda Widera – od jej niefrasobliwości zaczął się rodzinny dramat Widerów i Botorów.  

Hilda jest winna naiwności i trochę też bezmyślności, bo dla realizacji własnych pragnień naraża innych na niebezpieczeństwo. Rosa jest zbyt zapatrzona w siebie, zbyt dumna, aby dostrzec własną bezradność i aby przyznać się ojcu do pewnych spraw. Willi jest winien, ponieważ bezrefleksyjnie rozstrzeliwuje ludzi z pokładu swojego myśliwca. Winę ponosi także Achim Widera, ojciec Hildy i Rosy. Jest winny lawirowania między polskością, śląskością i niemieckością. Oczywiście, czyni to, ponieważ chce przetrwać wraz ze swoją żoną, razem ze swoimi dziećmi… Wielu tyszan z „Zaniemówienia” winnych jest tego samego – przymykania oczu, labilności, milczenia i wycofywania się, gdy należałoby krzyczeć, bronić, ratować. Tak to wygląda z naszej, współczesnej perspektywy. Tyle że nie nam, sytym, żyjącym w spokojnych czasach oceniać tych  funkcjonujących w zupełnie innej rzeczywistości. 

Kara, często niewspółmierna do winy. Doświadczyły jej rodziny Widerów, Botorów, Jenike, Marta, nauczyciel Zaremba.

Za zbrodnię należy się adekwatna kara – takie jest powszechne odczucie, tego wymaga nasze wewnętrzne poczucie sprawiedliwości. W praktyce, czyli w realnym życiu wygląda to zwykle zupełnie inaczej. Wielkie grzechy uchodzą płazem, zaś drobne przewiny urastają do niebotycznych rozmiarów w oczach… No właśnie – pokrzywdzonych, społeczeństwa, czasem władzy. Urlopowany żołnierz, który pod wpływem rozgoryczenia, a pewnie też i wypitego alkoholu powie po cichu do kolegi, że nie chce wracać na front, zostaje natychmiast bez sądu rozstrzelany. Społecznik, nauczyciel i człowiek z gruntu dobry musi tę swoją głupią dobroć odpokutować i przechodzi przez piekło dwóch obozów koncentracyjnych. Widerom, „Ślązakom, którzy tylko starają się przeżyć”, rozpada się rodzina. Opresyjna rzeczywistość wojny i totalitaryzmu nikogo nie pozostawia ani obojętnym, ani niewinnym. Na koniec każdemu wymierza karę, niekoniecznie odpowiadającą zbrodni. 

Istotny w "Zaniemówieniu” jest wątek miłości. I też nie jednowymiarowej, bo przecież podglądamy (i poniekąd sekundujemy) miłości młodzieńczej, oburzamy się, piętnujemy miłość z przymusu, nieszczerą. Mamy wątek miłości matczynej. Pobrzmiewa ta z rozsądku,  jest miłość do ojczyzny, przy czym  każdego do innej, wreszcie  mamy miłość chorą.

Jakże mogłoby zabraknąć w „Zaniemówieniu” miłości! Skoro mamy do czynienia z całą społecznością miasteczka, w której są matki, ojcowie, siostry, bracia i cały szereg młodych ludzi… Miłość, obok nienawiści, najsilniej napędza ludzi do działania. Jest generatorem wielkich czynów (czegóż matka nie zrobi dla swojego dziecka, chłopiec dla dziewczyny, a żołnierz dla wojennego towarzysza?), zazdrosna bywa motorem zemsty, rozczarowana wywołuje ból, mordowana prowadzi do szaleństwa. Na miłość musiało się w mojej powieści znaleźć miejsce, ponieważ piszę o życiu, a ona jest częścią życia. 

Poznajemy w powieści Tychy wojenne. Jakie były założenia kwerendy, co historycznego wpadło pani w oko, do jakich cymeliów się pani dokopała w dokumentach, archiwaliach i książkach. A może był  jakiś  szczególny przewodnik?

Nim przystąpiłam do pisania, dosłownie zakopałam się w źródłach. Zaczęłam od wizyty w Muzeum w Tychach, skąd przywiozłam całe tomiszcza zeszytów historycznych. Dalej – dwie monografie Tychów i praca poświęcona sylwetkom tyszan okresu międzywojnia. Dla wprowadzenia się w realia – śląskie powieści, „Cholonek” Janoscha, Horst Bienek i jego gliwicka tetralogia (rozpoczynająca się od powieści „Pierwsza polka”), świetna „Finis Silesiae” Henryka Wańka… By pojąć wojenną sytuację Ślązaków powołanych do niemieckiego wojska, sięgnęłam po opracowanie „Polacy w Wehrmachcie” autorstwa Ryszarda Kaczmarka. Sytuację żołnierzy karnych hitlerowskich jednostek unaoczniły mi wspomnienia Duńczyka Svena Hassela („Legion potępieńców”). Jeszcze tylko wycieczka do tyskich browarów i byłam gotowa. Mogłam pisać. Studiowaniu tematu poświęciłam mniej więcej dwa i pół roku. Zdecydowałam się tak głęboko w niego wejść, ponieważ bardzo zależało mi na wiarygodności historii, którą stworzę. 

Impuls do napisania "Zaniemówienia" wziął się z rodzinnej historii, z krótkiego spotkania z wujkiem...

Impuls pojawił się tak naprawdę bardzo, bardzo dawno temu, bo w roku 1993, gdy wraz z tyską babcią (Trudą) odwiedziłam jej mieszkającą w Niemczech siostrę. Ciotka, pierwowzór Hildy Widery, miała dwadzieścia trzy lata w roku 1945, gdy wyszła za mąż za porucznika Luftwaffe i wyjechała z nim do Zagłębia Ruhry. Podczas odwiedzin w ich gościnnym domu przekonałam się ze zdziwieniem, że siostra babci ani nie mówi, ani nie rozumie po polsku… A przecież była dorosła, gdy wyjeżdżała z Tychów! Przecież w jej rodzinnym domu nie posługiwano się niemieckim! Przecież chodziła do polskiej szkoły! Ta scena – siedzenie przy wspólnym stole z ciotką, która powinna mnie rozumieć, a jednak nie ma pojęcia, co do niej mówię, utkwiła mi w pamięci i chyba bolała jak zadra, skoro musiałam dorobić do tego historię? Dodam tylko, że o prawdziwą przyczynę „zaniemówienia” ciotki nie zdążyłam dopytać ani babci, ani dziadka, ani tym bardziej samej ciotki. Dziś wszyscy troje od dawna nie żyją.

Muszę zapytać o konfrontację dwóch miast. Ile we współczesnych Tychach  zostało z przedwojennego klimatu, architektury, ducha?

Najlepiej widać te dawne Tychy w zabudowie wokół rynku, choć sądzę, że tyszanie na co dzień tego nie dostrzegają. Tychy są dziwnym miastem, na którym po wojnie wykonano socjologiczny eksperyment, na potęgę je rozbudowując i sprowadzając masowo ludzi z innych stron Polski. W efekcie z dziesięciotysięcznego miasteczka stały się stutrzydziestotysięczną „sypialnią Katowic”. Miastem, w moim odczuciu, wyzutym z tożsamości. 

Mam wielu tyskich znajomych, którzy pochodzą a to z Malborka, a to spod Kielc, a to jeszcze skądinąd. Nie wiem, czy interesuje ich tyska historia. Mnie do niedawna nie interesowała, ponieważ absolutnie nic o niej nie wiedziałam. Tymczasem przedwojenne Tychy były fascynujące! Mocno odmienne od śląskiej „typowości”. Tu nie królowała kopalnia, za to rządził browar. Było bogato – miasteczko miało swój szpital, dużą i nowoczesną szkołę, było kino, ba – nawet ośrodek sportowy, szumnie zwany Stadionem, z basenem, dancingiem i kortami tenisowymi. Wreszcie – Tychy były bardzo aktywnym ośrodkiem polskości. Tu opcja propolska wygrała plebiscyt roku 1921, w którym Ślązacy decydowali, do jakiego państwa – Polski czy Niemiec – chcą należeć. Działały tu polskie inicjatywy (sportowy Sokół, chór Harmonia), kwitło życie społeczne, oświatowe i towarzyskie. Na potańcówki na Stadionie zjeżdżała się młodzież z połowy Śląska. 

Było więc ciekawie, tamte Tychy aż prosiły się o utrwalenie ich w opowieści. Wracając do architektury – w czasie drugiej wojny miejska architektura niemal wcale nie ucierpiała. Stoi i parafialny kościół, i szkoła, w dobrym stanie są budynki, w których dawniej mieściły się główne tyskie restauracje. Wyburzono gmach przedwojennego szpitala, no i nie ma już słynnego Stadionu. Browar – oczywiście – jest, ma się dobrze i nadal stanowi wizytówkę Tychów. 

No właśnie, browar -  tyska ikona i ważny bohater powieści.

Tak samo ważny jak występujący w niej żywi ludzie. Przedsiębiorstwo zupełnie wyjątkowe. Bo choć tyszanie oczywiście pracowali w śląskich kopalniach, np. w Murckach, choć w mieście funkcjonowały przed wojną inne firmy, to jednak Browar Książęcy miał szczególną pozycję. Nie tylko działał od bardzo, bardzo dawna (bodaj w 1929 roku świętował trzystulecie), ale także żywił – co oczywiste, skoro dawał pracę i roztaczał swego rodzaju opiekę nad Tychami. Właściciel fundował miastu rozrywki, rozsławiał je w świecie i walnie przyczyniał się do jego dobrobytu. Czytając różne relacje świadków historii Tychów, odnoszę wrażenie, że tyszanie byli dumni ze swojego browaru. Właściwie browarów, bo oprócz Książęcego w Tychach od pewnego momentu funkcjonował także Obywatelski. Dla porządku dodam, że pracował w nim mój pradziadek.

Frapujące są kluczowe postaci i ich dzieje, realne i fikcyjne. Co trzeba było dodać, od czego zacząć?

Zaczęło się oczywiście od Hildy i Willego, kolejne postacie pojawiały się w miarę rozwijania fabuły. Duża część bohaterów „Zaniemówienia” wzorowana jest na prawdziwych mieszkańcach Tychów, ba – noszą oni nawet ich nazwiska i mają identyczne bądź zbliżone biografie. Bohaterowie główni, czyli rodziny Widera, Jenike i Botorowie, są fikcyjni, choć Hilda i Willi są niczym moja ciotka i jej niemiecki mąż, moja babcia miała na imię Gertruda, a dziadek Bernard. Powieściowe losy Józka Botora naprawdę się wydarzyły, tyle że innemu, realnemu Ślązakowi… Wprowadzenie osób fikcyjnych pozwoliło mi zachować twórczą swobodę, z kolei tyszanie z krwi i kości – nauczyciel Zaręba, kupiec Stabik, restaurator Strzelecki czy doktor Krusche - trzymali mnie w ramach opowieści o Tychach lat czterdziestych XX wieku. 

Auschwitz unosi się nad bohaterami, nad opowieścią o wojennym czasie. Z Tychów to ledwie 21 km. Widmo śmierci, przyćmiewane przez ekonomię i przyzwyczajenie, straszne miejsce, które trzeba oswoić.
Jeśli się nie podpiszesz, 

twoja wina – zaraz cię poślą do Oświęcimia;
a gdy się podpiszesz, ty stary ośle,
zaraz cię Hitler na Ostfront pośle. 

Taki wierszyk krążył wśród Ślązaków w czasach wojny. Chodziło oczywiście o obecność na volksliście… Trafiło na nią około 95 proc. tyszan. Taki mieli wybór – albo folkslista i zostajesz na gospodarstwie, a w razie potrzeby wstępujesz do wojska, albo nie podpisujesz i w najlepszym wypadku wyprowadzasz się do Generalnej Guberni. Majątek – dom, ziemia – oczywiście przepada. W gorszym scenariuszu lądujesz na „reedukacji” w obozie koncentracyjnym. Tak, obóz w Oświęcimiu jest stale obecny gdzieś w tyle głowy postaci zaludniających „Zaniemówienie”. Jako milcząca groźba, jako realne miejsce kaźni, ale także strefa robienia interesów. Tyski browar dostarcza przecież do obozu piwo… A ponieważ Ślązak w Auschwitz jest jednak w nieco innej sytuacji niż Żyd, ma szansę obóz przeżyć, ba, może zostać z niego brawurowo uratowany przez współmieszkańców. Jak polski kierownik tyskiej szkoły Rudolf Zaręba, którego tyszanie wykupili najpierw z Dachau, a potem z Oświęcimia właśnie. I nie jest to literacka fikcja, tylko rozdział autentycznej tyskiej historii. 

Rozmawiała Małgorzata Lichecka 
wstecz

Komentarze (0) Skomentuj