Mieszkająca w Gliwicach ukraińska rodzina trochę zdziwiła się na widok policjantów. Tym bardziej że przybyli z darami – między innymi tak potrzebną, wymarzoną pralką.   
                     
Pewnie wszyscy tę społeczną ogólnopolską akcję znają, na wszelki wypadek jednak kilka słów wstępu - zawsze przed świętami Bożego Narodzenia darczyńcy i wolontariusze przygotowują paczki pod konkretne potrzeby osób ubogich lub samotnych. W tym roku, po raz pierwszy w naszym mieście, w Szlachetną Paczkę włączyli się policjanci – z komisariatu w Łabędach.  

Na pomysł, by wciągnąć w akcję funkcjonariuszy, wpadł kierownik dzielnicowych z „czwórki”, aspirant sztabowy Krzysztof Tacka. Długo kolegów namawiać nie musiał. 

Wyjątkowym darczyńcom trafili się wyjątkowi potrzebujący. 

- Policjanci zrobili paczkę mieszkającej w Polsce od niedawna siedmioosobowej rodzinie z Ukrainy. Dodam – cudownej, niezwykle skromnej i głęboko religijnej – mówi Bogumiła Frej, kierownik magazynu Szlachetnej Paczki w Gliwicach. Dodaje też, że imigranci zza wschodniej granicy zdobyli serce i funkcjonariuszy, i jej samej. 

- To pracowici, uczciwi ludzie, którzy chcieliby zostać u nas na stałe. Pan Mikołaj jest obecnie jedynym żywicielem rodziny, ponieważ jego żona, dyplomowana pielęgniarka, nie może znaleźć pracy, nie posiadając jeszcze karty pobytu w naszym kraju – tłumaczy wolontariuszka.  

Pod wielkim wrażeniem rodziny jest kierownik dzielnicowych. Kiedy zobaczył na twarzach jej członków radość z otrzymanych prezentów, przekonał się raz jeszcze, jak ważną rzeczą jest udział w Szlachetnej Paczce. Chciałby teraz inicjatywą zarazić innych gliwickich mundurowych.  

48-letni pan Mikołaj, jego 43-letnia żona Oksana, cztery córki - Eugenia (14 lat), Aleksandra (12 l.), Anna (7 l.), Zofia (4 lata) oraz roczny syn Mikołaj przyjechali do Polski kilka miesięcy temu. Starsze dzieci pięknie mówią już w naszym języku, sprawnie posługuje się nim także ich tata. Trzy dziewczynki chodzą w Gliwicach do szkoły, najmłodsza, Zosia, do przedszkola. Mały Mikołaj pozostaje jeszcze pod opieką mamy w domu. 

Początkowo imigranci mieli problem ze znalezieniem mieszkania. Okazuje się, że nikt nie chciał wynająć lokum tak dużej rodzinie, w dodatku z Ukrainy. W końcu udało się znaleźć dwa pokoje u dobrych ludzi w jednej z dzielnic.   

Na Ukrainie panuje teraz trudna sytuacja polityczna i ekonomiczna, dlatego wielodzietnej rodzinie często brakowało pieniędzy na najważniejsze potrzeby, nawet jedzenie. W lutym tego roku, za namową kolegi, pan Mikołaj postanowił szukać pracy w Polsce. Nasz kraj pokochał od razu. Stwierdził, że jest tu równie pięknie jak na Ukrainie, ale życie znacznie łatwiejsze. A ponieważ rodzina jest ze sobą bardzo zżyta, nikt z jej członków nie wyobrażał sobie, by tata żył za granicą sam. W lipcu zapadła kolejna ważna decyzja i pani Oksana przyjechała z dziećmi do męża.  

- Po dzieciach widać, jak wiele czasu poświęcają im rodzice, jak się nimi wspaniale opiekują, robią wszystko, by je edukować, stworzyć prawdziwy, pełen miłości i bezpieczeństwa, dom – opowiada Frej. 

Rodzina uwielbia wspólnie spędzać czas, zwiedzać okolice, poznawać zabytki. Dzieci wraz z rodzicami muzykują – pan Mikołaj gra na gitarze, Eugenia na bandurrii, Ania i Ola na skrzypcach, a pani Oksana pięknie śpiewa. 

Wszyscy marzą, by pozostać w Polsce na zawsze, mieć tu kiedyś własne mieszkanie, takie upragnione miejsce, do którego będą wracać. Zaś pani Oksana marzy, by podjąć jakąkolwiek pracę i wesprzeć finansowo rodzinny budżet. Bo mimo że jej mąż pracuje, nie zarabia dużo, zaś utrzymanie siedmiu osób kosztuje. Po opłaceniu wszystkich rachunków na życie pozostaje naprawdę niewiele... 

Rodzina nie miała na przykład pieniędzy, by kupić pralkę (pranie robiono ręcznie lub u sąsiadów) czy wózek spacerowy dla najmłodszego dziecka. 

- Pani Oksana i pan Mikołaj nie posiadają auta, dlatego konieczny był wózek ze śpiworem, który zimą zapewni ich maluchowi ciepło – mówi Frej. - Ostatnią potrzebą była zaś długoterminowa żywność i środki czystości.

Kiedy policjanci z komisariatu w Łabędach dowiedzieli się o potrzebach i marzeniach ukraińskiej rodziny, zebrali pieniądze (w sumie 1500 zł) i – co ważne dla maruderów – w swoim czasie wolnym od służby, prywatnymi samochodami wybrali się na zakupy. 

Rodzina otrzymała wszystko, o czym marzyła: i pralkę, i wózek, i artykuły żywnościowe, ba, starczyło nawet na drobne upominki. 

8 grudnia Ukraińców odwiedzili policjanci z komendantem komisariatu na czele oraz przedstawiciele wolontariuszy – Bogumiła Frej ze… świętym Mikołajem (w ten sposób w domu nagle znalazło się trzech panów o tym imieniu). Darczyńcy są teraz rodziną zafascynowani, mówią, że jest wyjątkowa, a ciepło, jakie od niej bije oraz panująca w domu atmosfera, udzielają się każdemu. 

Podczas spotkania był czas na miłe rozmowy przy herbacie. Obdarowani, wdzięczni darczyńcom, chętnie opowiadali o swoim życiu, przeprowadzce do Gliwic, trudnościach i radościach dnia codziennego. By jakoś za dary podziękować, dziewczęta, przy akompaniamencie gitary ojca, zaśpiewały swoim gościom religijną pieśń. Pan Mikołaj obiecał zaś, że gdy tylko poprawi się jego sytuacja materialna, obdaruje prezentami innych potrzebujących.

(sława)


Galeria

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj