Rzecznik prasowy ministerstwa zdrowia powiadomił, że Śląsk dominuje w liczbie zakażeń ze względu na szersze testowanie, głównie w kopalniach. Dodał, że jednak tylko 12 proc. górników zaraziło swoje rodziny, zaś większość pracowników kopalń nie ma objawów, choć jest zarażona. 
Ślązacy znaleźli się ostatnio w dość trudnej sytuacji – wiele osób czuje, że nasz region jest stygmatyzowany. Zdarza się, że mieszkańcom województwa odmawia się rezerwacji pokoi w domach wypoczynkowych. Taka sytuacja spotkała gliwiczankę, która dużo wcześniej zamówiła miejsce na Mazurach. Gdy zadzwoniła teraz, by przyjazd potwierdzić, właściciel hotelu poinformował, że zwróci zaliczkę, prosząc, by nie przyjeżdżała – jak tłumaczył, letników ze Śląska nie życzą sobie inni goście. Gliwiczanka znalazła na szczęście nowe lokum na Mazurach, a podobne sytuacje nie zdarzają się często. Jednak się zdarzają. 

Głośna była chociażby sprawa wylotów na wakacje do Grecji z katowickiego lotniska w Pyrzowicach. Otóż Grecy zapowiedzieli, że pasażerów samolotów z tego miejsca będzie obowiazywać u nich kwarantanna.

Katowice Airport nie zgadza się z tą dyskryminującą decyzją i odwołuje do Urzędu Lotnictwa Cywilnego. Jak twierdzi, Europejska Agencja Bezpieczeństwa Lotniczego wyraźnie podkreśla, że lista lotnisk z regionów o zwiększonej transmisji koronawirusa, na jaką powołują się Grecy, nie może być podstawą do wprowadzania zakazu lotów z portów znajdujących się na liście czy też obowiązku kwarantanny dla podróżnych, którzy z nich przybywają.

Ogniska epidemii pojawiają się nie tylko w śląskich kopalniach. W ostatnich dniach słyszy się o zakażeniach chociażby w przedszkolach, do których wróciły już dzieci, i dotyczy to innych regionów kraju. 

W sumie utrzymująca się w Polsce liczba zarażeń nie powinna dziwić. Po wprowadzeniu czwartego etapu „przywracania normalności” trochę poluzowało samo społeczeństwo. Wprawdzie rząd cały czas przypomina, że zniesienie niektórych obostrzeń nie oznacza, iż epidemia minęła. Maski trzeba nosić, a dystans społeczny zachowywać. Jak jednak wygląda to w praktyce, widać na ulicach Gliwic, w naszych sklepach czy autobusach. 

Niektórzy najwyraźniej przestali „wierzyć w epidemię”. Świadczą o tym nie tylko zachowania w miejscach publicznych, także pełne sceptycyzmu komentarze, chociażby na facebookowym profilu „Nowin”. 

I zapomnieliśmy, że masek w przestrzeni otwartej czy kościołach nosić nie trzeba pod warunkiem, że zachowamy przynajmniej dwumetrowy dystans od drugiej osoby. Zapomnieliśmy też, że maski zakładać należy w sklepach czy autobusach. 

Niestety, na ich brak nie zwracają uwagi sprzedawcy i kierowcy, twierdząc, że to do nich nie należy. Poza tym każdy może wyłgać się „stanem zdrowia”, jak pewien umięśniony, młody człowiek, któremu nasza czytelniczka zwróciła uwagę w małym sklepie w centrum Gliwic. „Mam astmę”, skwitował.

Rzecznik MZ zaapelował więc do właścicieli oraz personelu sklepów, by nie wpuszczać osób, które nie zakrywają twarzy. 

Część mieszkańców winę za zaistniałą sytuację zrzuca na służby – policję oraz straż miejską. W podobnym tonie zresztą wypowiedział się przedstawiciel ministerstwa zdrowia – takie przerzucenie odpowiedzialności jest bardzo wygodne po tym, gdy zbyt wcześnie zniesiono rygory.

Tymczasem trudno wymagać od służb, by jeździły każdym autobusem, stały w każdym markecie i małym osiedlowym sklepie, siedziały w kinach i teatrach, pilnowały pływaków na basenach, ludzi ćwiczących w siłowniach czy klientów restauracji... To nielogiczne i niemożliwe. Odpowiedzialni powinniśmy być my sami – obojętnie, jak sprzeczne decyzje podejmują rządzący. 

A jak sytuacja wygląda w Gliwicach, można zobaczyć na załączonych zdjęciach - WEJDŹ W GALERIĘ

(ms)



Galeria

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj