Jest taki moment w każdym reportażu, w którym trzeba zadać pytanie. Gdy sprawa dotyczy ludzkich tragedii, nie jest to łatwe. Słowa, nawet pełne empatii, brzmią sucho, są przy ciężarze odpowiedzi - banalne. Nie inaczej jest, gdy w powietrzu zawisło pytanie o to, co czują nasi, gliwiccy Ukraińcy w związku z zagrożeniem wojennym.

Codziennie odpowiedzi udziela inna osoba, a w telewizorze nagłówki robią się coraz bardziej dramatyczne. To ma swoje odzwierciedlenie także w ich słowach. Początkowe niedowierzanie powoli zamienia się w pełne napięcia oczekiwanie. Tuż po ostatniej rozmowie Putin decyduje się ogłosić niepodległość samozwańczych republik. Tam wojna trwa od kilku lat i wydaje się, że na Ukrainie wszyscy już do niej przywykli. Czy jednak naprawdę można przyzwyczaić się do huku bomb i świszczących odgłosów wystrzałów?

Mykhailo, mówią na niego Misza

Na froncie walczą teraz dwie znajome mu osoby. Jedna mówi, żeby wrócił, pomagać. Druga kategorycznie go od tego odwodzi. Misza mówi o tym z wyraźnymi emocjami, głos mu drży, dużo go to kosztuje.
- Chciałbym fizycznie pomóc ludziom, którzy poszli na wojnę, ale bardzo mi jest ciężko… Wiem, że jak tak zrobię, rodzice mi nie podziękują… Zainwestowali bardzo dużo sił, pieniędzy i czasu, żeby móc mnie sprowadzić tutaj, żebym mógł normalnie żyć, pracować i układać sobie życie.
W Gliwicach mieszka od 5 lat. Zdał tu maturę, jest menedżerem w jednej z gliwickich restauracji. W głosie niemal nie słychać akcentu, właściwego wschodnim sąsiadom.
- To, co czytam w Internecie i widzę w telewizji bardzo się różni od tego, co mówią moi rodzice. Wydaje mi się, że media dużą ilość informacji ukrywają. Nie mówią, ilu było rannych, gdzie padły strzały, lub podają mniejszą liczbę ofiar od tej, która była rzeczywiście – z pewną ostrożnością w głosie wyznaje Misza.

Kiedy 5 lat temu zaczęły się działania wojenne w Donbasie, jej znajomi, którzy tam mieszkali, zostawili wszystko, i tylko w tym, w co byli ubrani, przyjechali do Odessy. Później nie mogli wrócić, żeby odzyskać swój majątek. 


Tata Mykhaila pomaga armii, ma więc z wojskowymi bezpośredni kontakt. Opowiadają mu historie, których echa trudno znaleźć, zarówno w mediach w Polsce jak i na Ukrainie. Gdy do nas dociera informacja o dwóch postrzelonych osobach, wojskowi kiwają z niedowierzaniem głową, mówiąc o dwudziestu rannych i całonocnym ostrzale z broni ciężkiego kalibru. Takie informacje przekazują Miszy rodzice. Sami mieszkają jednak w bezpieczniejszej, centralnej Ukrainie. Około 500-600 km od działań wojennych. Czy w sytuacji zagrożenia chcieliby dołączyć do syna i przyjechać do Polski?
- Rozmawiam o tym z rodzicami – przyznaje Misza. – Mama jest na 200% za tym, mój młodszy, 11-letni brat też chce tu przyjechać, chodzi nawet na kursy językowe. Ale ojciec nie chce. Ma swoją działalność, warsztat i ciężko mu zrezygnować z tego, co budował przez całe życie. Ale wystarczy jeden telefon, że przyjeżdżają. Ja tu wszystko dla nich ogarnę – pracę, szkołę, mieszkanie.
Podobne słowa padną jeszcze wielokrotnie w tym tekście. Tam, na Ukrainie toczy się normalne życie. Ludzie mają swoje wydeptane ścieżki, przyjaciół, biznesy. Wielu nie wierzy w zagrożenie, nie chce myśleć o możliwości wyjazdu w bezpieczniejsze miejsce.

Po dwóch stronach barykady

Tym razem w słuchawce rozbrzmiewa śpiewny, miękki głos. Oxana w Polsce jest od 2,5 roku. Na Ukrainie, blisko Odessy mieszka i studiuje jej 18-letnia córka. Została tam też jej mama. Siostra natomiast mieszka w Rosji.
- Wie pani, tam nie ma dramatu. Ludzie żyją, pracują, mówią, że jest spokój. Mamy kolegę, który jest żołnierzem. Mówi, że nie szykują ich do wojny. Normalnie chodzą do pracy. Nie wiem, dlaczego tutaj mówi się o takim zagrożeniu – dziwi się Oxana.
Do mamy dzwoni codziennie. Relacjonuje przebieg rozmowy.
- Mamo, co tam się dzieje? Może przyjedziesz tu – pyta zmartwiona.
- Oxana, co Ty mówisz! Tu wszystko spokojnie. Nigdzie nie pojadę. Tutaj jest mój dom – stanowczo odpowiada jej mama.
Kiedy 5 lat temu zaczęły się działania wojenne w Donbasie, jej znajomi, którzy tam mieszkali, zostawili wszystko, i tylko w tym, w co byli ubrani, przyjechali do Odessy. Później nie mogli wrócić, żeby odzyskać swój majątek. Pamiętając o ich doświadczeniach, Oxana prosi mamę, żeby miała przygotowaną choć jedną walizkę, w razie konieczności ucieczki z miasta. Mama jednak kategorycznie oświadcza, że tam, gdzie mieszka jest spokój. Zostaje w domu. Zwłaszcza, że pracuje na kolei. To branża strategiczna. Gdyby była wojna, byłyby jakieś ćwiczenia. O zagrożeniu nie mówią też koledzy, pracujący w marynarce wojennej. Oni także pracują jak dotąd.
Oxanę uspokaja również mieszkająca w Rosji siostra. Jej mąż normalnie chodzi do pracy, nie dostał zawiadomienia o mobilizacji.
- Co wy tam wymyślacie? – pyta zdziwiona.
Oxana nie zaprzecza, że na Donbasie trwają działania wojenne. Mówi o tym, że niemal codziennie słyszy się o jakichś rannych. Ale to trwa już od 5 lat. Tam, nie w Odessie. W Odessie zagrożenia się nie czuje.

Dramat dla matek

- Czuję wielki smutek, niedowierzanie. Kiedyś to były dwa bratnie narody, a tego, co się teraz zadziało, nie wyobrażałabym sobie w najstraszniejszych snach – mówi z przejęciem Wala.
Wala ma rodzinę i znajomych w Kijowie. Siostra ma syna w wieku poborowym. Syn koleżanki też jest zagrożony wysłaniem na front, ma 23 lata. Wala opowiada, że dzielnie się trzymają. Boją się, ale nie uciekają. Nie ma paniki. Starają się żyć tak, jak żyli.
- Chłopcy studiują, uczelnie działają normalnie. Syn koleżanki przygotowuje się do egzaminów. Pytałam koleżankę, czy się nie boi. Mówi, że tak. Że to jest straszne zwłaszcza dla matek, które mają dzieci w wieku poborowym – relacjonuje Wala.
Na Ukrainie mówi się, że będzie tam jak w Izraelu. Zarówno dla chłopców jak i dla dziewczyn odbycie służby wojskowej będzie obowiązkowe. Mimo wszystko siostra i koleżanka nie myślą o wyjeździe w bezpieczniejsze miejsce.
- Ludzie całe życie pracowali tam na to, co mają. Mają tam znajomych, swoich ulubionych fryzjerów, swoje sklepy. Całą taką infrastrukturę człowieka. Przyjechać tu nie jest takie proste.
Wala mówi, że śledzi doniesienia o zagrożeniach wojennych w ukraińskich mediach. Właściwie ich tam nie ma. Nie mówi się o tym, nie pisze. Również na granicy z Polską nie stoi kolejka osób, które chcą się z Ukrainy wydostać.
Może Putin tylko pręży muskuły? A może Ukraina chce coś na tym zagrożeniu ugrać…? – zastanawia się Wala. Dzień później prezydent Federacji Rosyjskiej daje swoisty wykład w telewizji. Mówi, że Ukrainy właściwie nie ma – jest rozebrana przez Zachód i wewnętrznych wichrzycieli. Istnieje tylko Rosja, oszukana przez zachodnich polityków, którzy obiecywali, że nie będą rozszerzać NATO o kolejne państwa dawnego bloku wschodniego. Putin podpisuje dekret o niepodległości dwóch samozwańczych „republik ludowych” w Donbasie.

Ostatnia rozmowa, kilka godzin wcześniej…

- Wszyscy są wystraszeni. Ludzie widzą, że wojna chyba jednak będzie. Ruszają do sklepów, robią zakupy na zapas. Nic dobrego z tego nie wyniknie – mówi zmartwiona Kateryna. Jej rodzina, na szczęście, mieszka już w Polsce. Na Ukrainie, w Odessie została jednak mama i siostra jej męża. Mama nie chce przeprowadzać się do bezpieczniejszego kraju. Całe życie pracowała jako wychowawca w domu dziecka. Nie może sobie wyobrazić zmiany zawodu, porzucenia domu i rozpoczynania wszystkiego od nowa. Za 2 lata przechodzi na emeryturę.

Kateryna mieszkała blisko granicy z Rosją. Jej „województwo” Putin też chce zagarnąć


- Mówią, że Putin nie chce, żeby Ukraina weszła do NATO. Jeśli wejdzie, grozi, że będzie wojna atomowa. Pół świata może zniszczyć. On twierdzi, że to wina Ameryki, albo że to Kijów atakuje. Takie rzeczy mówi w swoim kraju – Kateryna wyjaśnia, że wie o narracji Putina od swojej rodziny, która mieszka w Rosji; trzech ciotek i kilku kuzynów. – Przez telefon mówili mi, że w ich telewizji pokazują, że to my ich atakujemy, a nie oni nas. A to on na Doniecku strzela. Mówi, że to my, a on ratuje ludzi.
Zdaniem Kateryny, Putin to chory człowiek.
- Jego wojska stoją u nas, pod Charkowem. W Doniecku już dawno walczymy, zabrał nam Krym. Powiedział, że chce jeszcze pięć takich ukraińskich „województw”.
Kateryna mieszkała blisko granicy z Rosją. Jej „województwo” Putin też chce zagarnąć.
- Nikt go u nas nie chce. Marzymy, żeby dał już spokój tej Ukrainie.
Następnego dnia na przedmieściach Doniecka pojawiają się kolumny czołgów i transporterów opancerzonych…

Adriana Urgacz-Kuźniak 
 

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj