W strugach deszczu ostatni pokaz. Ale była energia!  
Redaktora* z Dyrekcją* w tę ostatnią niedzielę rozmawia o .. magii i twarzach. Na pożegnanie Uliczników. 

To już jest koniec, musicie iść… smutno ci Dyrekcjo? Czy może raczej oddychasz z ulgą. Chyba że po ulewie katar bierze.

Przyznaję, czuję się troszkę, jakby po mnie przejechał tramwaj - słowa mają moc i rzucony radośnie żart o szamanie, co ściąga na siebie deszcz, okazał się być całkiem sprawnym, samospełniającym się proroctwem. Że też się Państwu chciało ze mną moknąć…

Publiczność faktycznie była głodna wrażeń, bo nawet w ulewie twardo siedziała. Myślisz, że to pandemia tak wygłodziła czy publiczność Uliczników jest tak wierna?

To zdecydowanie pytanie nie do mnie. Ja regularnie popadam w stan zadziwienia, że tak jest , i wdzięczności, że znów się udało, że pogoda, że tak cudna współpraca z partnerami, że artyści. Taka, rozciągnięta w czasie, ale chyba jednak trochę wioska festiwalowa - z migoczącą w tym wszystkim publicznością. Jest, nie ma, jest, nie ma, jest…

Zostańmy przy tej publiczności, bo to ciekawe zjawisko jest. Już kiedyś poruszaliśmy ten temat, ale mnie on zajmuje szczególnie. Wiem, że nie lubisz szufladkowania Dyrekcjo, ale czy da się rozróżnić jakieś typy charakterystyczne festiwalowe? Jeśli nigdy tego nie robiłeś to może spróbujmy, Zacznę ja, żeby ułatwić. Słuchacz szybki - wpadł/ wpadła na chwilę, bo coś, ktoś, postoi, popatrzy, posłucha i … szybko się oddala do lodziarni (bo akurat jest blisko parku).

Są twarze, które się powtarzają, są nawet takie, które od czasu do czasu podchodzą po wszystkim i dzielą się refleksjami, albo takie, które nagle ukłonią się gdzieś na mieście. Mnie chyba najbardziej fascynuje to migotanie: jest, nie ma, jest, nie ma… Cała energia, którą budujesz, znika z ostatnimi oklaskami. A potem znów, od zera. Trochę jak z graniem w deszczu - ludzie, na i dla których budujesz magię, nagle przemieszczają się pod drzewo, pod inny parasol, do domu, bo przemokli… i musisz walczyć od nowa, inaczej, albo z przerwami na bardziej ulewne partie. A potem znów, i znów, i znów… I chyba trochę, jak po Ulicznym Atelier, kiedy z Michałem Mrozkiem sportretowaliśmy parę tysięcy ludzi w bardzo krótkim czasie — mózg głupieje i każdy na ulicy wydaje się znajomy, każdemu chciałoby się ukłonić, uścisnąć rękę. Miesiąc zżywania się z miastem inaczej, pełniej… i cyk, nie ma.

Czy goście festiwalowi mieli jakieś życzenia? Uwagi? Byli zdumieni? O co pytali Dyrekcję? Szczególnie cudzoziemcy.

Z ekipą włosko-katalońską część klubową substytuowaliśmy w Krakowie - panowie bez kokieterii zachwyceni energią, miejscem, publiką. Szalenie miłe. Z Miraculous Theatre i gośćmi przez tydzień, między próbami, krążyliśmy po starówce, w weekend tworząc to, czego chyba najbardziej mi w Ulicznikach brakuje — taki nasz maleńki klub festiwalowy; krótki, wyjęty z czasu moment plemiennego spotkania, wspólnego bycia przed-po-pomiędzy spektaklami. Przez trzy dni prawie bez tego cholernego migotania…

Kawaler… byłaś Dyrekcjo nieugięta w strugach deszczu.
To była umowa społeczna - jeśli Państwa będzie o jeden więcej, niż mnie, lecimy. Ale i tak przez cały czas masz z tyłu głowy „JezusMaria, przestańcie moknąć, naprawdę… sio… do domu…”I nie dlatego, że tobie mokro , adrenalina i zgoda na deszcz sprawiają, że to nawet całkiem przyjemne doznanie. Tylko szczerze żal Ci tych zakapturzonych, skulonych, a jednocześnie serdecznie kibicujących, roześmianych istot…

Był jakiś leitmotiv tego wyznania?

W przypadku „Kawalera” każde granie uruchamia inne fragmenty, troszkę inne opowieści plus to, co przynosi widownia… ale, niech będzie.. strzelam - tęsknota?
Akcesoria kawalerskie zawsze są takie same czy rotują, bo winko, kaktus i dzbanek się przewijają.
Z perspektywy tej rozmowy - to chyba jest taki jeżdżący klub festiwalowy. Każdy wychodzący na scenę twórca ma pewnie inną liczbę grań w głowie, zanim naprawdę wie, o czym jest to, co robi — mi kołacze takie mniej/więcej 10, po którym wiesz już, w którą stronę rzecz zmierza, a którą „Kawaler” już przekroczył. Ale tak, myślę, że za dwa tygodnie pojawią się w nim ze dwa nowe elementy…

Ludzie chętnie zwierzają się Kawalerowi - o czym rozmawialiście. I nie wykręcaj się ogólnikami.

Oh, wybacz. Tajemnica spowiedzi. Ale jest coś przedziwnego w tym, co dzieje się dużo, dużo później. Dzień, dwa, tydzień. Okazuje się, że nowe technologie ułatwiają bezpośredni kontakt z bohaterem, gdy już kurtyna zapadnie… co szalenie ciekawe, bo jak dotąd żadna z rzeczy, które wymyślałem przez ostatnie dwie dekady nie indukowała takich odpowiedzi, takiej… więzi? Jakaś, totalnie przypadkowa, magia.

Jak już odetchniesz Dyrekcjo to jaka praca/projekt/coś, cię pochłonie?
Zdaje się, że powołanie do istnienia Pjotera uruchomiło samoistne, spontaniczne szkice kilku kooperatyw artystycznych, ale takich, wiesz, bez pośpiechu, z całym czasem świata na to, by się wykluły — pewnie coś się w niedalekiej przyszłości zadzieje. Chodzi mi też po głowie improwizowany storytelling dla dzieciaków, wstępnie szepcemy sobie o nim z pewną instytucją kultury niedaleko stąd. I, być może, z kolejnym lockdownem oddam wreszcie do druku parę zaległości wydawniczych? No i poleciałbym gdzieś coś pooglądać… ale pierwej - ukłon po pas partnerom, sponsorom i publiczności za kolejną edycję; wreszcie podziękowanie dla Miastu Gliwice za zaufanie i budżet — może tym razem uda się bez kar umownych?

Redaktora – Małgorzata Lichecka 
Dyrekcja – Piotr Chlipalski 
wstecz

Komentarze (0) Skomentuj