Chciał tylko dorobić do emerytury, jednak przygoda z obserwowaniem lasu trwa blisko osiem lat. Pan Jan jest dowodem na to, że wiek to tylko liczba, ponieważ czujnym trzeba być przez całe życie, szczególnie na najwyższym, 14 piętrze.

Z dala od zgiełku, budynków, w samym centrum lasu w Nadleśnictwie Rudziniec, a dokładnie w Łączy znajduje się wieża przeciwpożarowa. To właśnie tam, 156 schodów do góry znajduje się centrum dowodzenia Pana Jana Karbownika od prawie ośmiu lat. To praca sezonowa, która zaczyna się od wczesnej wiosny, a kończy późną jesienią. Pracuje po 12 godzin przez dwa, trzy dni, a następnie lornetkę przejmuje zmiennik, by spoglądać na połacie lasu - wypatrując dymów. – Szukali do pracy, to pomyślałem, że zgłoszę się na rok i dorobię sobie  do emerytury. I tak moja przygoda z obserwowaniem lasu trwa po dziś dzień, czyli już blisko osiem lat, a może i więcej – wspomina Jan Karbownik.

Łatwa, prosta, ale i odpowiedzialna!

Wydawać by się mogło, że jest to praca marzeń, gdy przez 12 godzin można siedzieć i jedynie obserwować las, jednak nic bardziej mylnego. - Przekonałem się na własnej skórze, że to nie jest tak łatwo, by ze sobą wytrzymać, tym bardziej przez tak długi czas, a panująca cisza i brak możliwości odezwania się do kogokolwiek powoduje, że aż w uszach dzwoni. Poza tym to nie jest tak, że człowiek siedzi i nic nie robi, tylko cały czas trzeba oglądać hektary lasu, głowa musi być wręcz obrotowa, a nogi po całym dniu siedzenia bolą okropnie – wylicza obserwator leśny.
Okazuje się, że praca nie jest dla każdego, ponieważ jeden z kandydatów na zmiennika, wytrzymał zaledwie trzy dni. W tygodniu panuje spokój, jedyną atrakcję zapewnia leśna zwierzyna, więcej dzieje się w weekendy, kiedy to na leśnych ścieżkach pojawiają się rowerzyści, czy spacerowicze z psami. Do wyjątkowych plusów w pracy, Pan Jan wskazuje niesamowite widoki, kiedy przy odpowiedniej pogodzie zobaczyć można góry po czeskiej granicy, czy polskie Sudety lub Beskidy.

Dzieje się na szczęście coraz mniej

Swoje początki w pracy obserwator leśny wspomina najbardziej, było dość dużo akcji gaśniczych, kiedy iskra na torach wystarczyła, by po przejeździe pociągu zapalił się las. - Była taka akcja latem, na przełomie czerwca i lipca, kiedy przyszła burza ze strony Kędzierzyna, piorun uderzył w las i momentalnie pojawił się ogień. Dzięki szybkiej reakcji i zgłoszeniu do Nadleśnictwa w porę udało się opanować ogień, a pomagały gasić samoloty z Rybnika, helikoptery oraz straże pożarne. Były i takie przypadki, kiedy małolaty idąc przez  las - rzucali odpalone zapałki, wówczas helikopter przyleciał aż z opolskiego, żeby to gasić. Często mam przeczucie, kiedy coś ma się wydarzyć, wówczas spoglądam przez lornetkę i faktycznie sprawdza się, mój instynkt mnie nie zawodzi – wymienia Karbownik.
Na wieży jest całe centrum dowodzenia, obserwatorzy mają stały kontakt z innymi z województwa opolskiego i śląskiego, a także na bieżąco są informowani. - To nie jest praca dla każdego, jednak dopóki moje nogi będą chodzić, a zdrowie dopisywać, to ja będę zmierzał na moją wieżę w lesie – podsumowuje Pan Jan.

(c)

Galeria

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj