Kolorowa. Jeden z najstarszych czynnych lokali w Gliwicach. Niby zwyczajna kawiarnia, ale dla klientów niezwykłe, magiczne miejsce. Bo tu się przychodzi nie tylko dla kawy i ciastka, ale również z powodu znajomych, wspomnień, przeżyć artystycznych i rodzinnych wzruszeń, zimą – żeby poczuć się jak w tropikach, latem – jak na Lazurowym Wybrzeżu. No i oczywiście dla pani Anieli Zarodkiewicz, właścicielki i dobrego ducha miejsca. 
Na pierwszy rzut oka – trąci myszką. Betonowy pawilon w otoczeniu bloków z wielkiej płyty, no i nazwa jak z PRL-u. Ale za progiem robi się niezmiernie ciekawie. Sofy, stoliki, biblioteczka, palmy w donicach, ściany w obrazach i artystycznych fotografiach. Atmosfera domowego ciepła, namacalnej wręcz zażyłości klientów z obsługą. „Pani Anielo”, „pani Krysiu”, „cześć, Mario”. Jesteśmy w kawiarni czy w mieszczańskim salonie? Wśród obcych, połączonych przypadkowym spotkaniem, ludzi czy na herbatce u cioci?

Kolorowa łączy pokolenia

– Dla wielu klientów moja kawiarnia jest jak drugi dom – opowiada Aniela Zarodkiewicz, właścicielka lokalu. – Od kawy przy ulubionym stoliku zaczynają dzień, wieczorem spotykają się ze znajomymi, organizują przyjęcia. Mam klientkę, obecnie już 96-letnią, która, odkąd sięgnę pamięcią, odwiedza nas regularnie dwa razy w tygodniu. Ze względu na problemy związane z wiekiem teraz dojeżdża taksówką.

W niektórych rodzinach bywanie w Kolorowej stało się tradycją. Z pokolenia na pokolenie ludzie celebrują tutaj uroczystości z bliskimi. Zamawiali chrzciny, potem komunię, świętowali kolejne urodziny potomka. A teraz młodzi, których pani Aniela pamięta dziećmi, spotykają się u niej przy kufelku.

W kawiarni gustują seniorzy, związani z miejscem wspomnieniami pierwszych randek i innych miłych chwil z młodości. Ale to również ulubiony cel spacerów. Aromatyczna kawa, ciastko, deser z galaretką, lody lub inna pyszna słodkość często kończą rodzinne niedzielne wyjście.

Lokal przyciąga także klientów spoza osiedla. Upodobali go sobie na przykład taksówkarze, którzy wpadają na kawę w przerwie za kółkiem, tak jak robili to jeszcze w „peerelu”. Kolorowej nie trzeba też bliżej przedstawiać miłośnikom tenisa ziemnego. Zaglądają tutaj przy okazji turniejów na pobliskich kortach. Lokal otwarty jest i na miłośników zwierząt – czworonogi są tutaj tak samo mile widziane jak ludzie. 

Kawiarnia ma specjalną ofertę dla dzieci i młodzieży. Na najmłodszych czekają, za darmo, zabawy i poczęstunek z okazji Mikołaja, pożegnania wakacji czy Dnia Dziecka. Studenci mogą zamówić z upustem dowolny napój, przekąskę, deser czy inną pozycję z menu, poza alkoholem. 

Hitem w okresie letnim są stoliki na tarasie. – Zachwyt gości budzi egzotyczny klimat sprawiany przez żywe palmy – te same, które w zimowe dni wprowadzają powiew tropiku do wnętrza kawiarni. Ponadto są róże, miliny, hortensje, oleander… Wymieniać można długo. Trzeba odwiedzić! Ustawione wokół tarasu w pas zieleni powodują, że do ogródka nie docierają spaliny i huk silników od ulicy. Jedna z klientek, przy drinku z palemką i widokiem na żywe okazy tych roślin, zażartowała nawet, że w środku Gliwic, przy Andersa, poczuła się niczym na Lazurowym Wybrzeżu – śmieje się restauratorka. 

Kolorowa – żywa historia 

Ćwierć wieku temu, gdy Zarodkiewicz przejmowała lokal, daleko mu było do dobrej reputacji. Cieszył się opinią spelunki, a na stołach królowały duże jasne, a nie małe czarne. Nowa właścicielka zachowała nazwę, choć i jej, i innym pamiętającym Polskę Ludową, jednoznacznie kojarzyła się z szyldem, pod którym w tamtej epoce, jak kraj długi i szeroki, ukrywały się pijalnie wódki i piwa. 

– Nazwa Kolorowa zrosła się z miejscem, była rozpoznawalna wśród klientów. Moim zamiarem było odczarowanie lokalu, podniesienie go do rangi kawiarni z prawdziwego zdarzenia – mówi restauratorka. 

Zajęte przez większą porę dnia stoliki i unoszący się znad każdego z nich aromat kawy mówią, że plan się powiódł. Jak wspomina pani Aniela, podejmowała go z duszą na ramieniu. 

– Pracowałam jako kelnerka, ze skromnym doświadczeniem w gastronomii. Kolorowa była dopiero moim drugim lokalem – po zamkniętym już obecnie Relaksie w Łabędach – po przyjeździe do Gliwic w 1979 roku. Śląsk z perspektywy Wężewa na Mazowszu jawił się niczym eldorado. W czasach, gdy wszędzie wszystkiego brakowało, tutaj na sklepowych półkach było stosunkowo pełno. Moją pierwszą pracą w nowym miejscu był Urząd Miejski w Zabrzu. Z lat, które zleciały głównie na przybijaniu pieczątek, też nie mogłam czerpać, jeśli chodzi o czekające mnie wyzwania restauratorki.

Panią Anielę do działania zmusiła sytuacja. Był 1996 rok, starych fundamentów gospodarki już nie było, nowe łapały dopiero grunt. 

– Takie branże, jak gastronomia, boleśnie odczuły przełom. Kolorowa, między innymi pod balastem złej opinii, stanęła nad przepaścią. Nie pozostało mi nic innego, jak wziąć sprawy we własne ręce i ratować swoje miejsce pracy. 
Po blisko 25 latach, jakie minęły od tego czasu, Zarodkiewicz może mieć powody do dumy – Kolorowa prosperuje jak nigdy, daje utrzymanie jej oraz dalszym czterem osobom. I żyje nowym duchem. 

Kolorowa – więcej niż kawiarnia

W Gliwicach pozostało tylko parę czynnych kawiarni o tak długiej historii, w przypadku lokalu przy alei Majowej sięgającej roku 1974. Wśród nich są jeszcze Wisienka, Karmelek i Śnieżka, ale i na ich tle Kolorowa wyróżnia się pod pewnymi względami. 

Najbardziej oczywistym jest ten, że zjemy tu nie tylko coś na słodko. Możemy zamówić obiad i inny posiłek na ciepło. Ale to nie serwowanie dań restauracyjnych czyni największą różnicę. Kolorowa z powodzeniem spełnia rolę centrum kultury. Kawiarnia to również przestrzeń ekspozycyjna, czasami nawet sceniczna.

– Od blisko sześciu lat w ramach KASK – Kolorowych Artystycznych Spotkań Kulturalnych cyklicznie organizowane są wernisaże, gościmy muzyków, zapraszamy na spotkania z ciekawymi ludźmi, jak na przykład ze znanym gliwickim historykiem Bogdanem Traczem. Wyciągamy naszych przyjaciół, razem z malarzami, w plener, przyciągamy publiczność koncertami. Niezwykłym wydarzeniem, nawet jak na nasz repertuar pomysłów, było przedstawienie „Emigrantów” Mrożka w wykonaniu grupy teatralnej studentów Politechniki Śląskiej – wymienia Zarodkiewicz.

Rzadkością nie są również akcje charytatywne. Na przykład owocem zbiórki w trakcie ostatniej kolacji wigilijnej była kwota 2,2 tys. zł dla gliwickiego hospicjum. 

Kolorowa to nie wszystko

– Kawiarnia znaczy dla mnie bardzo dużo, ale nie wypełnia całego świata. Na szczęście jest w nim jeszcze miejsce dla rodziny oraz godzin spędzonych wśród grządek. Jestem zapaloną ogrodniczką i uwielbiam rośliny. Co zresztą widać po kawiarni, gdzie spośród kolorów najwięcej jest zielonego – śmieje się pani Aniela. 

(pik)

Galeria

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj