Przypominamy tekst opublikowany w „Nowinach" z okazji 70. rocznicy urodzin ks. biskupa Gerarda Kusza. 
Dziś go żegnamy. Odszedł do Pana w wieku 81 lat.

Najwyżej ceni posłuszeństwo i pokój. Te dwie wartości ks. Gerard Kusz zamknął w swoim zawołaniu biskupim. – Posłuszeństwo Bogu. Nie ma spokoju serca, jeżeli nie zaufa się Bogu całkowicie. Zawierzenie życia Bogu uwalnia od dyktatu emocji, presji chwili. Bóg wie co dla mnie dobre i jemu zaufałem. Bo i cóż człowiek może więcej?


Świadek historii


Na regale w pokoju w kurii stoi leciwe wydanie dzieł zebranych Juliusza Słowackiego. Otrzymał je wraz z dyplomem dla przodownika pracy i nauki na zakończenie szkoły podstawowej. Ale zanim nadszedł PRL z jego cieniami było sielskie dzieciństwo w miejscowości Dziergowice pod Kędzierzynem, po niemieckiej stronie Śląska. Były zabawy z rówieśnikami, była pierwsza miłość, wagary, bójka o dziewczynę. – Pierwsza i ostatnia. U mnie wszystko przychodziło prędko – śmieje się biskup.


Najdawniejsze wspomnienia opromienia postać mamy. - Samo jej greckie imię, Eufrozyna, zawiera nutkę optymizmu. Ale trzymała mnie krótko, pilnując, by jedynak się nie zbiesił. Natarła mi uszu za wagary, zaliczone już w pierwszej klasie. Kierowała nią troska, nie złość. Poszliśmy się bawić we wrakach czołgów i samochodów, które utknęły na polu minowym. Wybiła mi głupstwa z głowy tak skutecznie, że nie wróciły już „burzą i naporem”. Ojciec Wiktor był człowiekiem spokojnym i pracowitym.


Zima 1945 roku przerwała beztroskie lata. Front stanął na Odrze. Dziergowice zajęli Rosjanie. – Dowiedziałem się później jakich gwałtów dopuszczali się na Ślązakach. W mojej pamięci zapisali się dobrze. Lubili dzieci. Brali mnie na konia, ku przerażeniu matki. Chcieli też gdzieś zdobyć krowę, bo malczik potrzebuje mleka.


Ofensywa Armii Czerwonej przyniosła grozę wojny. Wcześniej, mimo że Kuszowie byli Polakami, traktowani byli na równych prawach z Niemcami. – To wyraz solidności państwa pruskiego. Polacy, Niemcy, Ślązacy. Wszyscy mają jednakie żołądki. Dostawaliśmy tyle samo prowiantu na kartki co sąsiedzi. Miałem parę lat. Nie wiedziałem co to wojna i jej barbarzyństwo. Po raz pierwszy rozpoznałem śmierć w twarzach martwych czerwonoarmistów, młokosów, niemal dzieci. Niemcy zdziesiątkowali Rosjan przebijających się na drugi brzeg Odry. W mojej pamięci pozostaje budzący grozę obraz stosów trupów, czekających na pochówek.


Sługa Boga


Droga życia przyszłego biskupa była już wyznaczona przed przedwczesnym doświadczeniem śmierci. Zmierzał nią prosto do Boga. Do stanu kapłańskiego ciągnęło go od najmłodszych lat. – Intrygowała mnie liturgia jako ceremoniał czy obrzęd. A głównym aktorem, koncentrującym na sobie uwagę wiernych, był kapłan. Odgrywałem mszę w domu, a jako ministrant występowała koleżanka. Sztorcowałem ją, gdy gubiła się w drobiazgach.


Szybko też doszła do głosu potrzeba refleksji i znalezienia dystansu do świata. Na swoją samotnię wybrał brzozowy lasek. – Większy, sosnowy, zniszczyły kwaśne deszcze i pył z zakładów azotowych w Kędzierzynie, gdzie pracował tato. Jak w głośnej sztuce – „drzewa umierały stojąc”.


Postacią, która wywarła wpływ na życie religijne i społeczno-polityczne Dziergowic był ks. Paweł Brandys. Ten polski poseł do berlińskiego parlamentu kierował parafią w latach 1899-1922. Na wielokulturowym Śląsku narodowość była kwestią wyboru. Parafia liczyła 2500 dusz niemieckich, polskich, śląskich. Proboszcz optował za Polską. - To za jego namową brat mojej mamy, Alfons Zgrzebniok, włączył się w przygotowania zbrojnego oporu, a potem stanął na czele I i II Powstania Śląskiego jako komendant.


Miłość do Polski nie zrodziła nienawiści do Niemców. Mimo przegranego plebiscytu, mimo doświadczeń wojny. Ksiądz biskup uchodzi za ambasadora przyjaźni między obu narodami, miedzy katolikami i protestantami. Włada językiem ojczyzny Goethego. Te umiejętności nie wyniósł z rodzinnego domu. Języka uczył się w czasie studiów w Lublinie i na kursach w Wiedniu. – W śląskim tyglu raz brali górę Ślązacy opcji niemieckiej, raz polskiej. Po walce godzili się, żeby sąsiad sąsiadowi był człowiekiem, nie wilkiem. Bogactwo tej ziemi wystarczało dla wszystkich. Wzajemnej tolerancji uczyło życie.


Otwartością na spotkanie z drugim człowiekiem, którego potrafił dostrzec nawet we wrogu, gotowością do dialogu, prostą radością świata zaczarował przyszłego biskupa św. Franciszek z Asyżu. – Gdy odpowiedziałem na wezwanie Boga wybór wydawał mi się oczywisty – zakon ubogich braci z Góry św. Anny. Proboszcz ks. Sewera odwiódł mnie od tego zamiaru.


Powołanie do kapłaństwa odezwało się, gdy skończył podstawówkę. – Próbowałem je stłumić. Wiedziałem, że ojciec nie będzie zachwycony. Myślałem, Boże poszukaj sobie innego, ja się boję, nie chcę. Z nową siłą wybuchło to kołatanie serca przed maturą. I wtedy odpowiedziałem już Bogu bez wahania. Tak!


Jako alumn Wyższego Seminarium Duchownego w Nysie trafił pod opiekuńcze skrzydła następnej silnej osobowości. Uczelnię żelazną ręka trzymał pierwszy rektor ks. dr Jan Tomaszewski, lwowiak. – I słusznie, bo inaczej zbiór oryginałów i nietuzinkowych indywiduów, jaki tworzył kadrę akademicką, rozszedłby się w szwach. Profesorami byli dawni wykładowcy Wydziału Teologii Uniwersytetu im. Jana Kazimierza we Lwowie.


Ksiądz Gerard kontynuował naukę na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, gdzie obronił doktorat z katechetyki. Każdy, kto choć przelotnie zna biskupa, jest pod wrażeniem jego krasomówczego talentu. Biskupa można słuchać godzinami. Zarówno z ambony jak i przy stole. Homilie trafiają prosto w serce, towarzyskie gawędy skrzą się humorem, anegdotą, celną puentą. Tajniki sztuki oratorskiej zgłębił od podszewki. Efekty tej pracy stoją na półkach bibliotek w każdym z seminarium w Polsce.


- Retoryczne szlify zdobywałem jako pastuch – dowcipkuje biskup. - Za słuchaczy miałem kolegów, których zabawiałem gawędami przy ognisku w przerwie wypasania krów.


Fascynacja osobą świętego Franciszka nie wygasła. Źródło zawołania biskupiego ks. G.Kusza bije w filozofii włoskiego mistyka. Posłuszeństwo Bogu i pokój ludziom. Być może stąd bierze się optymizm, którym promienieje.


Przyjaciel ludzi


- Wiara jest dla mnie domem – przestrzenią, w której wzrosłem i dojrzałem jako człowiek i kapłan. Ale też w znaczeniu bardziej dosłownym. Wiarą w Boga przesycone byłe życie rodzinne, kościół był moim drugim domem.


Od 17 lat rodzinny dom zastępuje mu kuria diecezjalna przy ul.Łużyckiej w Gliwicach. Nie zamyka się w niej niczym w wieży z kości słoniowej. W rozwiązywaniu codziennych problemów, jak sprzątanie, gotowanie, pranie, wyręczają biskupa siostry ze Zgromadzenia Błogosławionego E. Bojanowskiego. Ale widok Gerarda Kusza po cywilnemu, bez koloratki, nie należy do rzadkości. Najczęściej można go spotkać na spacerze w parku oraz ulicami Gliwic.


- Nie chowam się przed rzeczywistością. Skąd wziąć na utrzymanie rodziny, to problemy jakimi żyją na co dzień parafianie. Nie chcę pozostawać w błogiej nieświadomości. Wiem jak drogie jest życie codzienne.


Żyje skromnie. Stać byłoby go na większą wystawność, gdyby zachował osobisty majątek. Ojcowiznę sprzedał. Zarobione pieniądze oddał kuzynowi w potrzebie. Pole przepisał dalszym krewnym. Chętnie sięga do kieszeni, by podzielić się z biednymi. – Pieniędzy przecież nie zabiorę na drugą stronę, a bliźniemu mogą uratować życie.


Potrzeby wiernych zna z licznych wizytacji parafii, w których zawsze znajdzie się miejsce na osobiste spotkanie. – Jako chłopca intrygowało mnie co też znaczą słowa „opary ludzkiej namiętności”, o których mówi fragment z modlitwy Piusa XII o powołania kapłańskie. Dzisiaj wiem, choć chyba ostatnie opary się już ulotniły.


Znajomym i księżom z kurii wydaje się, że uśmiech nie schodzi z twarzy biskupa. Ale nie jest wolny od trosk. Szczególnie boli go stagnacja życia religijnego. – Wzajemna nieufność świeckich gremiów parafialnych i kapłanów. Pierwsi badają granice niezależności wobec władzy kościelnej, kapłani niechętnie dzielą się rolą przewodnika parafii. Kuleje refleksja nad miejscem religii w demokratycznym społeczeństwie i roli wiary w indywidualnym życiu człowieka. Pełzająca laicyzacja ze swoimi atrakcyjnymi propozycjami oddala ludzi od aktywnego życia religijnego. Ingerencja w tak delikatną materię jak relacje międzyludzkie jest często kwadraturą koła.


Ksiądz biskup ma wypróbowane sposoby relaksu. Sprawdza się dobra książka czy medytacja nad filozoficznym lub teologicznym tekstem, ale nie ma skuteczniejszej odtrutki od muzyki klasycznej. Chętnie słucha Haendla, Bacha, Mozarta. Łagodzi też stres ... grą na skrzypcach. – Jako kleryk byłem solistą orkiestry seminaryjnej. Ale coraz trudniej przebierać mi po strunach palcami. A i nuty się rozmywają. Za dwa dni kończę przecież 70 lat. Człowiek się starzeje. Trzeba się umieć pięknie starzeć. Może się to uda. Jak Bóg da!


Ksiądz dr Gerard Kusz, biskup pomocniczy Diecezji Gliwickiej

Urodził się 23 października 1939 r. w Dziergowicach pod Raciborzem.

Wyświęcony w 1962 r., po studiach w Wyższym Seminarium Duchownym Śląska Opolskiego w Nysie. Sakrę biskupią otrzymał w 1985, od tego samego roku biskup pomocniczy Diecezji Opolskiej, od 1992 biskup pomocniczy i wikariusz generalny DG.

W 1978 r. obronił doktorat z teologii pastoralnej z zakresu katechetyki. Słuchacz studium podoktoranckiego w Instytucie Katechetycznym w Monachium. Ma na swoim koncie ponad 40 publikacji naukowych.

Posługę duszpasterską rozpoczął w 1962 jako wikary parafii Chrystusa Króla w Gliwicach. W latach 1964 – 73 był wikarym w Katedrze św. Krzyża w Opolu, przez jeden rok był prefektem Wyższego Seminarium Duchownego i notariuszem w Kurii Biskupiej w Opolu. Od 1978 wykłada pedagogikę i katechetykę w WSD w Nysie. Na KUL prowadził zajęcia z ewolucji treści katechezy. W latach 1978 – 85 sekretarz Rady Kapłańskiej Kurii Biskupiej w Opolu, od 1983 –1985 wicerektor WSD w Nysie.

 


Adam Pikul


wstecz

Komentarze (0) Skomentuj