Ksiądz Mikołaj z pysznych nalewek jest znany. Sami kiedyś, pisząc o kapelanie leśników i odwiedzając go w jego leśniczówce, byliśmy malutkim kieliszkiem częstowani. Duchowny robił alkohol na użytek własny – delektował się, częstował, rozdawał swoim gościom. Teraz „pasja” księdza obraca się przeciw niemu. Policjanci znaleźli na jego posesji duże ilości spirytusu bez polskich znaków akcyzy. Prócz tego – nielegalne przyłącze prądu.   
Proboszcz z Kozłowa w gminie Sośnicowice to postać barwna. Radiowiec, przedsiębiorca, założyciel nieistniejącego już radia Puls (potem Plus), kapelan leśników, hodowca pszczół, miłośnik przyrody, zwierząt i różnego rodzaju nalewek (co przecież naganne nie jest). Ma wprawdzie przy kościele plebanię, ale mieszka w tzw. Fazanicy, leśniczówce podarowanej przez nadleśnictwo (kiedyś hodowano tu bażanty). 

Znany jest w okolicy z tego, że zaopiekuje się każdą leśną sierotą, więc ludzie podrzucają mu sarenki czy małe dziki. Znany jest też z domowej produkcji wspomnianych nalewek i miodów pitnych, którymi częstuje swoich gości. Wielu z nich wychodzi zresztą od proboszcza z butelką przedniego trunku w ręce. 

Przewija się więc przez leśną posesję księdza Mikołaja wiele dzikich zwierząt (na stałe mieszka tu na przykład jeleń Bambik), a ostatnio przewinęli się pracownicy Tauronu oraz policjanci. Ci, wyjątkowo, nalewką poczęstowani nie zostali. Raz, że księdza nie było w domu i chwilowo był nie do namierzenia (na posesji przebywała jedynie starsza pani – gosposia oraz obywatel Ukrainy, ponoć plebana kuzyn), dwa, policjanci i ludzie z Tauronu nie wpadli z wizytą kurtuazyjną.  

Chodziło o prąd – w sensie dosłownym oraz przenośnym (ten dodawany do herbaty, by mocniejsza była i grzała). Otóż ktoś doniósł służbom, że na posesji księdza, znajdującej się w lesie między Kozłowem a Brzezinką, prawdopodobnie prąd, ten w sensie dosłownym, jest kradziony.  

Jak się okazało, nielegalny pobór polegał na podłączeniu przewodu zasilającego urządzenia elektryczne z sąsiedniego budynku, z którego wcześniej wymontowano licznik. Jednak na policjantów i pracowników firmy energetycznej czekała jeszcze niespodzianka dodatkowa.

Przy okazji kontroli gniazdek oraz instalacji odkryto 51 butelek z przeźroczystą cieczą zapachem przypominającą alkohol, do tego 30-litrowy baniak do połowy wypełniony cieczą taką samą (analiza chemiczna wprawdzie jeszcze trwa, ale nieoficjalnie wiadomo, że był to spirytus), plus kilkanaście domowych nalewek owocowych i miodów pitnych. Wszystko to, bez akcyzy, znajdowało się w budynku gospodarczym niedaleko leśniczówki, na którym widnieje szyld z napisem Dom Robotniczy. 

Plastikowe litrowe butelki z żółtą nakrętką, jakie znaleziono w owym "domu robotniczym", są charakterystyczne dla tych, w których sprzedaje się nielegalny spirytus, często zza wschodniej granicy, zaś nalewki charakterystyczne są dla księdza kapelana. Padły więc na duchownego podejrzenia.   

Ksiądz szybko się odnalazł. Kiedy na jego posesji trwało przeszukanie, przebywał w górach. Wrócił i zaczął się tłumaczyć mediom.

Kiedy zadzwoniły „Nowiny”, trochę się zdenerwował, a nawet zbuntował. Wcześniej mówił dość chętnie, teraz stawiał opór. Po pierwsze dlatego, że skontaktował się już z prawnikiem, a ten doradził, by z mediami nie gadać. A po drugie, z „Nowinami” nie chce rozmawiać szczególnie, bo to my ponoć sprawę rozdmuchaliśmy. Wprawdzie pierwsza napisała o niej „Gazeta Wyborcza”, ale… 

- Dziennikarz „Wyborczej” powiedział mi, że wszystko wie od was – wypalił ksiądz Mikołaj.   

Po chwili kapelan postanowił jednak trochę sprawę wytłumaczyć. Nic nie wie o nielegalnym alkoholu i podłączeniu prądu. W leśniczówce dawno nie mieszka, bo się boi, odkąd napadnięto na pobliską plebanię – sprawcy pytali wtedy o księdza i chcieli pieniędzy, a że go nie było, poturbowali mu gosposię. Teraz na jego posesji mieszka dwóch znajomych Ukraińców – czy to oni są odpowiedzialni za kradzież prądu i nielegalny spirytus? Ksiądz nie wie. Sam wyprowadził się do swojego mieszkania w centrum Gliwic i od wszystkiego odcina. Owszem, nalewki robi, ale wyłącznie na spirytusie legalnym, po którym butelki leżały w leśniczówce, ale jakoś nikt o nich nie wspomniał. Od kiedy wybuchła afera z nielegalnym płynem z Czech, jest tym bardziej uczulony. A co do budynku gospodarczego – nie należy do niego, stoi już za płotem. 

Kapelan zapewnia, że jest niewinny, a policja i prokuratura jeszcze go nawet nie wezwały. Tyle.    

Ksiądz Mikołaj przesłuchiwany rzeczywiście nie był, bowiem śledczy nie zakończyli niezbędnych czynności – kompletowane są jeszcze dokumenty, dowody. 

- Oficjalnie nie ma na razie żadnych podejrzanych – mówi prokurator Paweł Sikora, szef Prokuratury Rejonowej Gliwice-Zachód. - Sprawa jest świeża, więc jesteśmy dopiero na początkowym etapie dochodzenia. Trzeba poczekać.

- Śledczy wszczęli dochodzenie w sprawie podejrzenia kradzieży prądu, wyjaśniana jest również kwestia alkoholu bez polskich znaków akcyzy skarbowej. Sprawę przekazano gliwickiej prokuraturze, a z uwagi na uzasadnione podejrzenie popełnienia przestępstwa z Kodeksu karnego skarbowego, powiadomiono także służby skarbowe – dodaje nadkom. Marek Słomski, oficer prasowy gliwickiej policji.

Łukasz Zimnoch, rzecznik prasowy firmy Tauron, na razie wypowiadać się nie chce. - Postępowanie prowadzi policja, więc nie komentujemy tej sprawy do jej zakończenia - mówi.  

Na wyniki dochodzenia czeka też gliwicka kuria. Jej rzecznik prasowy, ks. Krystian Piechaczek, zapewnia jedynie, że ksiądz, jak każdy człowiek, podlega prawu świeckiemu. I jeśli proboszcz okaże się winny, wówczas włączy się biskup, który podejmie odpowiednie kroki. Na tym etapie jednak rzecznik kurii sprawy komentować nie chce.

Okazuje się, że różne jej wersje podaje mediom sam ksiądz. „Nowinom” zarzekał się, że nic o nielegalnym spirytusie nie wie, za to „Fakt” cytuje jego wypowiedź, jakoby karton z butelkami zostawił mu kiedyś, w podzięce, Ukrainiec, któremu pomógł finansowo w kłopocie. Duchowny nie zgłosił tego policji, bo miał ponoć chore pszczoły i spirytusem zdezynfekował ule. Karton, który teraz znaleziono w szopie, miał dostarczyć ten sam Ukrainiec, ale pod nieobecność i bez wiedzy kapelana.     
Z opublikowanych w ostatnich dniach artykułów prasowych wynika też, że pleban kupił leśniczówkę dwa lata temu, więc mógł nie wiedzieć, kto i co robił tam wcześniej (chodzi o nielegalne przyłącze prądu). Tymczasem my, jako dziennikarze, odwiedziliśmy księdza Mikołaja w Fazanicy już dziesięć lat temu. Poza tym, w listopadzie ubiegłego roku, kapelan wyznał jednemu z redaktorów „Nowin”, że leśniczówkę otrzymał w dzierżawę od nadleśnictwa. 

Marysia Sławańska 

Galeria

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj