Dociera tam, gdzie rzadko staje ludzka stopa. Jeden z najmłodszych zdobywców Korony Ziemi najpierw zaliczał najwyższe szczyty na własne konto, od jakiegoś czasu zabiera na wyprawy każdego, komu marzy się spotkanie z wielką przygodą.
Turystyka może być bezpieczna, ale nudna jak wczasy all inclusive. Wciągająca w wir zdarzeń, lecz skazująca na niewygodę podróżowania z plecakiem. Ekskluzywna niczym rejs jachtem dla wybranych, ale pozbawiona dreszczyku emocji. Może też być jak baśń z 1001 nocy – pełna egzotyki, niespodzianek, z gwarancją szczęśliwego zakończenia. I właśnie takie wyprawy, łączące to, co najlepsze w turystyce indywidualnej, czyli żywy, bliski kontakt z przyrodą i ludźmi, z zaletami turystyki zorganizowanej, jak pewność strawy i dachu nad głową w przyzwoitym standardzie po dniu pełnym wrażeń i profesjonalna opieka, to specjalność bohatera naszego artykułu.

Witaj, przygodo


- Adventure24 to zaproszenie do komfortowej turystyki przygodowej. Trafia do osób z żyłką poszukiwacza przygód, ale jednocześnie ceniących sobie wygodę i stroniących od nadmiernego ryzyka. Nie jest to oferta na każdą kieszeń, ale w zamian zabieramy uczestnika do najpiękniejszych zakątków ziemi  - podkreśla Kobielski. Adventure24 organizuje wyprawy na wszystkie kontynenty świata w towarzystwie wykwalifikowanych, licencjonowanych przewodników i instruktorów. Dominują wyjazdy górskie - w Himalaje, śladami Inków w Andach, w obrosłe legendami i mitami masywy Araratu i Kaukazu, a także ekspedycje na szczyty Korony Ziemi.

Oprócz trekkingów, np. po najdłuższym lodowcu górskim świata Baltoro i pod szczyty K-2, Broad Peak, Gasherbrum I i Gasherbrum II  oraz wyjazdów wspinaczkowych organizowane są podróże objazdowe po najpiękniejszych miejscach świata i wyprawy z dodatkowymi atrakcjami, jak rafting, kanioning, skoki spadochronowe. Zainteresowaniem cieszą się również profesjonalne kursy i szkolenia wysokogórskie, w tym radzenia sobie w ekstremalnych sytuacjach, jak kursy lawinowe i medycyny górskiej.

Kobielski prowadzi swoją firmę od 10 lat. Decyzja o wejściu w rolę profesjonalnego touroperatora miała dla jego życia takie samo znaczenie, jak zdobycie pierwszego ośmiotysięcznika.
– Stanowiła ukoronowanie moich doświadczeń związanych z prowadzeniem grup w czasach harcerstwa, organizowaniem wypraw wysokogórskich, lat współpracy z biznesem, gdy szefowałem w agencjach reklamowych, a wcześniej byłem pracownikiem reklamy w radiu Flash, wreszcie wiedzy magistra zarządzania w turystyce i rekreacji. Ale, tak jak podczas  przygotowań do wyprawy, pokażmy wszystko po kolei.

Góry są najważniejsze


Tomasz Kobielski upodobał sobie góry już w najmłodszych latach. I tak mu zostało. Od ponad 20 jest członkiem Klubu Wysokogórskiego w Gliwicach i ciągle mało mu szczytów. Wymyśla więc co jakiś czas nowe wyjazdy i projekty. Jego przygoda z górami rozpoczęła się w harcerstwie. Drużynową w szkole okazała się Magda Bilczewska, córka legendy polskiego alpinizmu. Jej ojciec, Adam, był wielkim taternikiem, himalaistą, prezesem gliwickiego klubu wysokogórskiego.- Slajdy z wypraw okraszone opowieściami, książki górskie pana Adama i pierwsze wypady w Beskidy, Bieszczady, Sudety, Karkonosze, wreszcie w upragnione Tatry wystarczyły, abym wpadł po same uszy. Zakochałem się w górach, zaczęły rodzić się marzenia… - wspomina Kobielski.

Najbliżej była Jura Krakowsko-Częstochowska. Dwie godziny pociągiem do Zawiercia, potem piechotką pod skały, spanie, gotowanie pod chmurką i ogromna radość życia. Na swoją pierwszą skałę (Wysoka w Rzędkowicach) wspiął się z liną przewieszoną przez ramię, czyli „na żywca”. - Nie wiedziałem, co z tą liną  należy robić, za to widziałem, że coś z nią robią inni, a wyglądać wypada profesjonalnie nawet wtedy, gdy się ma naście lat. W wieku 17 lat zrobiłem kurs skałkowy już w klubie gliwickim. Swoją pasję do skałek zmuszony był ukrywać przed mamą. Pani Maria jej nie popierała i drżała o życie syna. Żeby wyrwać się na ścianę, Tomek odgrywał teatr. Teoretycznie wyjeżdżał z drużyną na wycieczkę w Beskidy czy Sudety, by po drodze zmienić pociąg dowożący na jurę. Sprzęt wspinaczkowy przemycał w plecaku któryś z kolegów. 

Po raz pierwszy w góry wysokie wybrał się na 27. urodziny, w 2003 roku. Wyprawa na Kazbek w Gruzji na Kaukazie (5033 m) okazała się kompletną klapą. Na wysokości 4000 m stało się to, co nieuniknione, kiedy źle zaplanuje się termin wyprawy – załamanie pogody i odwrót. - Trzy lata później wróciłem na Kaukaz. Tym razem celem był Elbrus, 5642 m n.p.m. Góra przyjazna, choć wymagająca. Chyba mnie polubiła – dostałem od niej wejściówkę na szczyt. Poszedłem za ciosem i dwa miesiące później stanąłem na wierzchołku Chan Tengri (7010 m n.p.m.) w górach Tien Szan.

Granicę magicznych 8 tys. metrów pokonał w 2004 roku, w drodze na liczący 8201 m szczyt Cho Oyu (Turkusowa Bogini). A potem rozwiązał się worek. Każdy kolejny rok - i następne szczyty z listy siedmiu najwyższych gór na kontynentach. 2005 - Denali na Alasce, 2006 - wyprawa z Martyną Wojciechowską na Everest, w 2007 – kumulacja:  Aconcagua, Piramida Carstensz i Kilimandżaro w tym samym roku. 18 stycznia 2008 o godz 17.50 czasu chilijskiego zdobył ostatni z wierzchołków Korony Ziemi - Mt Vinson na Antarktydzie. Zrobił to jako trzeci Polak w historii.

Nie ma czasu na nudę


Góry wypełniają dużą część życia Kobielskiego. W młodszych latach pasja nie stanowiła problemu. Treningi i wyprawy nie przeszkodziły mu ukończyć technikum (dawnej „kolejówki”), a potem zrobić dyplom z zarządzania. Ale w pewnym momencie stanął przed wyborem. - Momentem zwrotnym była wyprawa na mój pierwszy ośmiotysięcznik. Na przygotowania, pobyt i powrót potrzebowałem kilku miesięcy. Nie miałem co marzyć o urlopie na taki czas. Rzuciłem więc nieźle płatną, dobrze zapowiadającą się pracę w mediach. Z perspektywy lat widać, że była to dobra decyzja. Organizując i biorąc udział w komercyjnych wyjazdach wspinaczkowych robię to, co lubię i lubię to, co robię.

W czasie spędzonym poza górami również nie ma chwili na nudę. Kiedy wraca, czekają na niego rodzina i przyjaciele oraz obowiązki dnia codziennego. Oprócz prowadzenia firmy wykłada na AWF-ie, handluje sprzętem medycznym dla sportowców, a już niedługo będzie mógł świadczyć usługi trenera mentalnego. W miarę możliwości Kobielski znajduje też czas na inne hobby. Kręcą go sporty ekstremalne – nurkuje, jeździ na motocyklu w enduro, skacze ze spadochronem. - O skakaniu marzyłem od dzieciństwa, odkąd dowiedziałem się, że mój tato był, jak to się wtedy mówiło, „w komandosach”. Konkretnie chodziło o jednostkę powietrzno-desantową. Zawsze zastanawiałem się, jak to jest swobodnie szybować w przestworzach. W wieku 30 lat zebrałem się w sobie i poszedłem na kurs. Szkolenie było w Nowym Targu, lotnisko z widokiem na caluśkie Tatry. Coś pięknego!

Potem były skoki w Piotrkowie Trybunalskim i Ostrowie Wielkopolskim. Wszędzie tam, gdzie samolot może zabrać 4 tysiące metrów w górę i można wyskoczyć we wspaniałą pustkę.
Niestety, ilość wypraw i czas, który im poświęca, ograniczają możliwości skakania. Dziś Kobielski ma na koncie około 80 skoków i licencję B. Zastrzega jednak, że to jeszcze nie koniec. A ci, którzy go znają, wiedzą, że Tomek nie zwykł rzucać słów na wiatr. 

Adam Pikul

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj