Świadomość tego, że zostanie się rodzicem, może przerażać. Zwłaszcza, jeśli takiego wyzwania nie chcieliśmy sobie stawiać w najbliższym czasie. Co nam pozostanie? Chyba jedynie krzyczeć „Ja matką? Ratunku!” – jak bohaterka najnowszej książki gliwickiej pisarki, Justyny Wydry. O tej pełnej humoru opowieści rozmawia z autorką Adriana Urgacz-Kuźniak.

Jak myślisz, czy przed narodzinami pierwszego dziecka w ogóle można być gotowym na zostanie rodzicem? 
Trudne pytanie na sam początek rozmowy (śmiech). Nie jestem psychologiem, więc nie chciałabym wypowiadać się na ten temat definitywnie i wielkimi literami. Ale znam kilka, no dobra, pewnie znam co najmniej kilkaset matek. Z wieloma temat macierzyństwa obgadałam. I za każdym razem w rozmowach powtarzało się jak mantra: nie wiedziałam, nie spodziewałam się, że to będzie TAAAAK. Te nieprzespane noce, ten stres, ta lista obowiązków, to zmęczenie, to przytłaczające poczucie odpowiedzialności… Tego wszystkiego się chyba żadna z nas – ani „zdeklarowana” przyszła matka, ani matka „z pękniętej gumki” (jak bohaterka mojej powieści) nie spodziewa. Ciąża to nie jest „błogosławione dziewięć miesięcy”, a macierzyństwo, choć większości z nas daje wiele radości, miłości i pewnie satysfakcji, nie jest drogą usłaną różami i uśmiechami z Instagrama. Podsumowując: myślę, że na narodziny pierwszego dziecka można się przygotować teoretycznie oraz technicznie (ucząc się np. przewijania, karmienia, odbijania niemowlaka etc.). Ale psychicznie się na macierzyństwo przygotować moim zdaniem nie sposób.

Książka opowiada o perypetiach Aśki, która otrzymawszy dodatni wynik testu ciążowego musi zmierzyć się z jego konsekwencjami. Zastanawiam się, czy w książce przemyciłaś jakieś feministyczne treści. 
To w ogóle jest feministyczna książka! To najbardziej kobieca książka ze wszystkich, które napisałam, a skoro kobieca, to feministyczna. Po prostu. Opowiada o kobiecie, której przytrafia się to, co przytrafia się większości kobiet na świecie. Macierzyństwo. Słowo „przytrafia się” jest tu jak najbardziej na miejscu, bo Aśka zachodzi w ciążę nieplanowaną, z nie-do-końca-wymarzonym facetem i wcale nie jest tym faktem zachwycona. Do tej pory prowadziła dość wygodne życie, bez większych zobowiązań – miała niezbyt wymagającą pracę, własne mieszkanko, swoje pieniądze, była niezależna, nie miała zmartwień, za to miała luźny związek… I nagle bach – wpadziocha! Co Aśka zrobi z nieplanowaną ciążą? Cóż, nie chcę spojlerować, ale to prawda, że rozważy różne opcje. Także te w Polsce nielegalne, ale przecież do Czech nie jest daleko, prawda? Jeśli ma się zapas gotówki…
Główną bohaterką książki jest „Aśka z wpadką”, ale w powieści pojawia się cała plejada kobiet w różnych odniesieniach do macierzyństwa i w różnych życiowych sytuacjach z macierzyństwem związanych. Także dziewczyna, która dzieci mieć nie może. Także kobieta z dziećmi w przemocowym związku – w domu piekło, na zewnątrz różowy lukier i fałszywa sielanka. Na pewno wszystkich macierzyńskich postaw i konstelacji nie ujęłam, zresztą nie to było moim celem. Ale, że główna bohaterka i równocześnie narratorka jest w ciąży, to po prostu w sposób oczywisty zaczyna się interesować macierzyństwem kobiet wokół siebie, a skoro książka stanowi zapis jej przeżyć wewnętrznych, to macierzyństwo odmienimy na sto sposobów.

Skąd brałaś inspirację do tej książki?
Z życia. Większość opisanych w książce sytuacji po prostu się wydarzyła. Mnie, którejś z koleżanek, przeczytałam o nich gdzieś, usłyszałam, albo coś sobie w tym temacie przemyślałam. Oczywiście fabuła i bohaterowie są fikcyjni, ale… Starałam się ich maksymalnie uwiarygodnić. Także w warstwie językowej – unikam tu barwnych metafor, języka stricte literackiego, poetyzowania etc. Poza strumieniami świadomości głównej bohaterki, wszystko odbywa się szybko, w języku potocznym, używam wielu słów ocierających się o niecenzuralność, albo wręcz niecenzuralnych, stosuję mowę absolutnie zwyczajną, codzienną, bez ściemniania, ochów i achów, bez nienaturalnych uniesień.

To chyba pierwsza Twoja książka tak nasycona humorem? Trudno jest pisać książki podszyte żartem?
Wspaniale się pisze książki przepełnione humorem! Siadając do „Ja matką? Ratunku!” długo się zastanawiałam, jak podejść do tematu współczesnego macierzyństwa, jak to „ugryźć”. I za każdym razem wychodziło mi, że jeśli potraktuję temat poważnie, to napiszę po prostu kolejną książkę około-matko-polską. Takiej literatury, traktującej o macierzyństwie jako przeżyciu pozytywnym, albo negatywnym, ale zawsze wzniosłym, super poważnym, budującym lub rujnującym, jest mnóstwo. I są skierowane kompletnie nie do mnie. Bo życie tak nie wygląda! Życie nigdy nie jest całkiem poważne. Moje, ponieważ mam skłonność do widzenia w każdej praktycznie sytuacji i zdarzeniu komizmu (czasem jest to humor czarny, przepraszam, tak mam), jest wręcz przepełnione śmiechem. Klasowy błazen to właśnie ja! Nawet jeśli w środku płaczę, to na zewnątrz zwykle i tak się śmieję, komentuję wydarzenia zgryźliwie, przekuwam balony nadęcia, kpię. Czasem złośliwie, ale to zwykle w myślach, albo… na kartach książki. Także w tym sensie moja najnowsza powieść jest „moja najmojsza”.

Nie ustaję w podziwie odnośnie Twojej twórczości, a zwłaszcza – jej różnorodności. Byłam pewna, że kolejna Twoja książka będzie opowiadała o dalszych losach Tesy z „Warkoczyka”. Zapowiadało się na sagę. Czy możemy liczyć na kolejne części tej opowieści?
A wiesz, że też się po sobie spodziewałam raczej kontynuacji sagi o Tesie, niż tytułu z zupełnie innej bajki? Ale pisarz sobie planuje, a fantazja literacka swoimi ścieżkami chodzi. Moją sprowokowała pewna znana nam obu M. (nie zdradzę nic więcej poza inicjałem imienia). Spotkałyśmy się pewnego dnia na gliwickiej ulicy, zaczęłyśmy rozmawiać o doświadczeniach macierzyńskich i… poszło.
Jeśli chodzi o rozmaitość moich książek, tematów, gatunków literackich i języka, to tak, mam dar przełączania się między nimi. I bawię się nim, bo dla mnie najgorsza w pracy pisarza, pisarki jest nuda i monotonia. Piszę tak, jak czytam – wszystko, co wpadnie mi w ręce i do głowy. Byleby dobre było!
Do „Warkoczyka” pewno wrócę, pierwsze parę scen drugiego tomu mam już w głowie, ale równocześnie w głowie mam rozpisany gliwicki kryminał, który bardzo boję się napisać. Bo kryminał to prawdziwe wyzwanie dla autora, a jeszcze taki lokalny… Uuu, tylko patrzeć, jak Cię współmieszkańcy wypunktują, jak Wojtka Chmielarza, że autobus linii takiej-a-takiej nie zatrzymuje się na przystanku tym-a-tym. Także kryminał kusi i straszy równocześnie, ale powstać musi, bo planuję go krwawo, a ja lubię krwawo, tymczasem w „Ja matką? Ratunku!” trup się nie ściele.

A „Ja matką…”. Czy to zamknięta opowieść, czy tytułowa matka będzie przeżywać kolejne perypetie, związane z dorastaniem dziecka? Inspiracji i w tych tematach nie powinno Ci zabraknąć.
No właśnie – opowiedz o Twoich najbliższych wydawniczych planach.

W końcu poród to dopiero początek macierzyńskiej, tacierzyńskiej jazdy (śmiech). Dopiero gdy maluszek trafia z rodzicami do domu, zaczyna się komedia przez łzy. Niespanie, niejedzenie, bieganie z pełną pieluchą od okna do okna, bo zawartość zzieleniała i czy to jest normalne? Oraz ukochane moje pytania od obcych osób, tzw. życzliwych: „a gdzie ona ma czapeczkę, a czemu on nie ma skarpetek, przecież zmarznie, zamarznie, przeziębi się!” I już młoda, zestresowana matka zostaje ustawiona do pionu. I już robi sobie wyrzuty, bo nie jest dość dobra, bo karmi jedzeniem ze słoiczków, bo nie zrywa się na każde kwęknięcie, bo maleństwo nie uczęszcza jeszcze na zajęcia jogi dla niemowląt… Wygląda na to, że inspiracji mi nie zabraknie, jak już siądę do części kolejnej, pod roboczym tytułem: „O matko!”.

Właśnie przeczytałam, że Ewa Farna powiedziała, że nie chciałaby mieszkać w Polsce w będąc w ciąży. Może w kontekście książki traktującej o ciąży właśnie odniesiesz się także do ostatnich wydarzeń?
W kontekście ostatnich wydarzeń, ale także antykobiecej atmosfery, która coraz bezczelniej panoszy się w naszym kraju, to ja się Ewie Farnie wcale nie dziwię. Doświadczenie macierzyństwa, choć bywa piękne, jest też niewątpliwie trudne. W mniejszym lub większym stopniu, ale stawanie się matką to po prostu trudny i bolesny (biorąc pod uwagę poród, dosłownie bolesny) proces. A teraz jeszcze podszyty strachem o własne życie. Wesoło, optymistycznie to nie wygląda. Mam jednak nadzieję, gdyż jak pisał Stanisław Jerzy Lec „Wszystko przemija, nawet najdłuższa żmija”. I tego się trzymajmy! I dlatego do życia nie podchodźmy zbyt poważnie. I tak nie wyjdziemy z niego żywi (śmiech).

Galeria

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj